sobota, 26 października 2013

Recyklingowy makaron

Tydzień temu pokazywałam Wam niezbyt tradycyjną, ale za to pyszną lazanię i jak to zwykle ze mną bywa, wszystko robiłam na oko. U mnie w kuchni to standard ;) Z resztą takie gotowanie lubię najbardziej. Nawet jeśli przepis jest mojego autorstwa, nigdy nie gotuję z kartką w ręku. Wyjątek stanowią potrawy, przy których proporcje są naprawdę ważne. Np. piekąc ciasta czy ciasteczka nie sposób o nich zapomnieć, ale słodkości kocham tak bardzo, że jestem w stanie to przeboleć ;) Ale, ale, odeszłam od tematu. Co to ja chciałam... Aaa, no tak. Gotując na oko zawsze jest ryzyko, że czegoś wyjdzie za mało albo za dużo. Poza tym rzadko się zdarza, że uda mi się kupić akurat tyle danego składnika, ile potrzebuję do jednej potrawy. Dlatego często robię dania z odzysku. Nie lubię wrzucać jedzenia. Nienawidzę wręcz marnotrawstwa. Uważam, że to głupie i zupełnie niepotrzebne. Może my mamy pełną lodówkę, ale nie wszyscy mogą pozwolić sobie na ten luksus, dlatego jeśli już naprawdę muszę coś wyrzucić (a wyrzucam tylko popsute jedzenie), to zazwyczaj czuję się z tym źle i żałuję, że wcześniej tego nie zjadłam. Wszystko przecież można zużyć i wykorzystać do czegoś nowego. Wcale nie trzeba jeść kolejny raz tego samego. Wystarczy odrobina wyobraźni i szczypta kreatywności.

Makaron w sosie beszamelowym z boczkiem i szpinakiem

(dwie duże lub trzy mniejsze porcje)



Należy naszykować:
  • 200 g surowego, parzonego boczku
  • ok. 150 g świeżego szpinaku (mnie został z lazanii)
  • 1 szklankę tymiankowego beszamelu (z tego przepisu)
  • 1-2 ząbki czosnku
  • odrobina tartego sera o dość intensywnym smaku (cheddar będzie w sam raz, ale sprawdzi się także znany wszystkim radamer)
  • przyprawy: sól (niewiele lub nawet wcale ze względu na boczek i sos, które są już słone), świeżo mielony czarny pieprz
  • ok. 200 g grubego makaronu (u mnie kokardki)

Boczek kroimy w niewielką kostkę, a opłukany szpinak w paski. Czosnek siekamy drobno lub przeciskamy przez praskę. Makaron gotujemy al dente w sporej ilości dobrze osolonej wody (ok. 2 min. krócej, niż podają na opakowaniu). W czasie gdy makaron się gotuje, zrumieniamy boczek. Kiedy ten zamieni się już w chrupiące skwarki, dodajemy szpinak oraz czosnek, mieszamy i na chwilę przykrywamy. Po ok. 2 min. dodajemy sos beszamelowy. Doprawiamy i dusimy kolejne 2 min. Do sosu dodajemy odcedzony makaron, dokładnie mieszamy i podajemy posypany serem.

Smacznego!

Prawda, że proste? A do tego szybkie i naprawdę pyszne. Takie potrawy lubię najbardziej. Jednak tym razem miałam jeszcze większą satysfakcję, ponieważ danie powstało ze składników (oraz sosu), które już miałam już w lodówce i coś trzeba było z nimi zrobić. To dla mnie bardzo ważne, by wykorzystywać wszystko, co mamy i by niczego nie marnować. Zachęcam Was do tej kuchennej odmiany recyklingu :) Obiady można sobie planować na dwa dni do przodu, nie głowić się codziennie nad tym, co by tu ugotować i nie dźwigać codziennie zakupów. Same plusy. Podziękuje nam za to i nasz kręgosłup, i nasz portfel ;) Ten temat jest mi szczególnie bliski, ponieważ zazwyczaj gotuję tylko dla dwóch osób. Każdy, kto jest w tej samej sytuacji wie, że niektórych produktów po prostu nie da się kupić w niewielkich ilościach i później zalegają w lodówce. Dlaczego więc nie zaplanować posiłków tak, by później wszystko zostało wykorzystane i zjedzone? Przy okazji trochę zaoszczędzimy, bo przecież za wszystko, co wyrzucamy, musieliśmy wcześniej zapłacić. Warto się nad tym zastanowić. Miłej niedzieli Kochani :)

niedziela, 20 października 2013

Moja ulubiona lazania

Na moim facebookowym profilu obiecałam przepis na odmienioną lazanię. Miał być w weekend, a że ten nieubłaganie zbliża się już ku końcowi, postanowiłam wreszcie słowa dotrzymać. Lazania z tego przepisu jest wyjątkowa i nietuzinkowa, a już na pewno nie jest zwyczajna. Tradycyjną lazanię pomidorową też lubię, ale ta... Tą po prostu uwielbiam. Przepis na nią powstał jakiś czas temu i szczerze mówiąc było to danie pod tytułem: mam w lodówce szpinak, pieczarki i suszone pomidory i coś bym z nich zrobiła. Ale co? Szybki przegląd szafek i analiza ich zawartości. Chwila namysłu i plan gotowy. Później okazało się, że plan był całkiem niezły, a ta nowa potrawa na stałe weszła do mojego repertuaru. Polecam serdecznie :)

Drobiowa lazania z pieczarkami, szpinakiem i suszonymi pomidorami

(porcja dla 6 osób)



Do farszu będziemy potrzebować:
  • 500 g mielonego mięsa z kurczaka
  • 500 g pieczarek
  • ok. 100 g świeżego szpinaku
  • ok. 12 suszonych pomidorów
  • 2 ząbki czosnku
  • 100 g topionego serka śmietankowego
  • 100 g dobrego koncentratu lub przecieru pomidorowego
  • 1 łyżka masła
  • przyprawy: sól, świeżo mielony czarny pieprz, suszony tymianek

Do tymiankowego sosu beszamelowego:
  • 4 czubate łyżki masła (ok. 70-80 g)
  • 4 czubate łyżki mąki
  • ok. 600 ml mleka
  • przyprawy: sól, świeżo mielony czarny pieprz, dużo suszonego tymianku

Dodatkowo:
  • makaron typu lazania
  • trochę oliwy lub oleju

Pieczarki kroimy w drobną kostkę i podsmażamy na maśle. Kiedy puszczą sok, dodajemy mielonego kurczaka i całość mieszamy bardzo dokładnie. W garnku powinno wytworzyć się trochę bulionu mięsno-warzywnego do którego dodajemy pokrojony na mniejsze kawałki serek, koncentrat, drobno posiekany czosnek i przyprawy. Czekamy aż serek się rozpuści i sos stanie się jednolity. Pomidory i szpinak kroimy w paseczki. Najpierw dodajemy pomidory, a gdy sos zgęstnieje, wtedy dorzucamy szpinak. Dusimy całość chwilę (ok. 2 min.) i zestawiamy z ognia. Farsz do lazanii powinien być dość gęsty, nie może być wodnisty, ale nie powinien być również zbyt suchy.

Przygotowujemy beszamel. Najpierw w rondelku rozpuszczamy masło. Dodajemy do niego mąkę i chwilę smażymy (ok. 2 min.). Następnie cienkim strumyczkiem dodajemy trochę mleka, cały czas mieszając , by nie dopuścić do powstania grudek (najlepiej trzepaczką bądź rózgą). Stopniowo dodajemy ok. szklankę mleka. Przyprawiamy solą i pieprzem. Dodajemy także ok. 2 płaskich łyżeczek tymianku. Całość ciągle energicznie mieszamy, dolewając resztę mleka. Trzymamy na ogniu jeszcze ok. 4-5 min.  Sos ma nabrać tymiankowego smaku. Następnie zdejmujemy sos z ognia (gdyby zgęstniał za bardzo, można dodać jeszcze odrobinę mleka) i przecieramy przez drobne sitko. Większość tymianku powinna się na nim zatrzymać. Jeśli tego nie zrobimy, to później sos nie będzie taki kremowy, a poza tym taka ilość suszonego zioła może być denerwująca (i wchodzić w zęby ;). Sos odstawiamy i przykrywamy.

W dużym garnku zagotowujemy sporą ilość dobrze osolonej wody z dodatkiem ok. 2 łyżek oliwy/oleju. Płaty lazanii podgotowujemy ok. 2 min. każdy. Jednak nie wrzucam wszystkich, które zamierzamy użyć na raz do garnka. Wtedy na pewno się posklejają. Gotujemy ok. 4-5 płatów makaronu na raz, a po wyjęciu z wody rozkładamy tak, by się nie posklejały.

Prostokątne naczynie żaroodporne delikatnie natłuszczamy i wykładamy pierwszą warstwę makaronu. Na nim układamy połowę farszu, który cieniutko smarujemy sosem beszamelowym. Następnie znów makaron, farsz i cienka warstwa beszamelu. Na koniec całość przykrywamy jeszcze jedną warstwą makaronu i polewamy pozostałym sosem beszamelowym. Wierzch możemy również posypać tartym żółtym serem, ale ja tego nie zrobiłam, a efekt i tak był wspaniały.

Lazanię pieczemy 30-35 min. w 180 stopniach Celsjusza. Podajemy od razu. Muszę Wam jednak zdradzić, że taka lazania dość dobrze się przechowuje. Jeśli trochę Wam zostanie, to ostudzoną spokojnie możecie przykryć, schować do lodówki i odgrzać następnego dnia, nawet w mikrofali ;)

Ufff... Dość długi wyszedł ten post, ale i przepis wymaga trochę czasu.
Możecie mi jednak wierzyć, że warto :)))

Ten przepis to taka moja alternatywa dla klasycznej lazanii. Jeśli lubicie to danie w jego tradycyjnej wersji, a do tego lubicie eksperymentować, to serdecznie polecam moją propozycję. Jest naprawdę świetna. Kremowa i dość delikatna, ale zarazem intensywna w smaku. Pycha :D

Smacznego!

środa, 2 października 2013

Smaki jesieni, czyli urodzinowe risotto z leśnymi grzybami

Dziś są moje urodziiiiiiny :) No dobra, nie moje, a przynajmniej nie całkiem moje. Bloga! :D Pierwsze, a więc wyjątkowo ważne. Wprawdzie ostatnie dwa miesiące były dla mnie ciężkie, ponieważ nie da się prowadzić bloga kulinarnego, nie posiadając w domu kuchni, jednak mimo to mogę z dumą stwierdzić, że jakoś przetrwaliśmy. Ja i blog oczywiście. Jestem przeszczęśliwa, że liczba odwiedzin wcale przez ten czas nie spadła, że stali bywalcy wciąż zaglądają, a nowych ciągle przybywa. To dla mnie bardzo wiele znaczy, bo obawiałam się, że mój blog może umrzeć śmiercią naturalną, a tu taka miła niespodzianka. Dlatego mam teraz jeszcze większą motywację, by Was moi drodzy czytelnicy nie zawieść. Na blogowy powrót specjalnie wybrałam ten dzień. To przecież dla mnie nowy początek. W nowym miejscu i w nowej kuchni. Tym razem prawdziwie u siebie. Zdążyłam się już trochę przyzwyczaić do tego nowego, nabrudzić w kuchni i poczuć jak w domu. Znów mogę cieszyć się gotowaniem. Gotowaniem dla Was, trochę dla siebie i chyba przede wszystkim dla mojego kochanego P. To on jest dla mnie najsurowszym krytykiem i to jego podniebienie staram się codziennie zadowolić, a nie jest to wcale takie łatwe ;) Prawdą jest jednak, że nic tak nie cieszy, jak gotowanie dla ukochanej osoby. Dlatego dzisiaj chciałam mu podziękować. Za to, że co dzień dodaje mi sił, motywacji i jest dla mnie ogromnym wsparciem. Za to, że jest. Po prostu. To po części dzięki niemu założyłam ten blog i wciąż go prowadzę. Przede wszystkim jednak chciałam podziękować moim czytelnikom. Stałym, nowym i tym całkiem przypadkowym. Wy jesteście siłą napędową mojego bloga, bez Was bym nie przetrwała. Dziękuję za każde odwiedziny i komentarz :) A teraz, już bez zbędnego przeciągania, zapraszam wszystkich na moje ulubione risotto. Proste, szybkie i przepyszne, a do tego niesamowicie pachnące.

Risotto z leśnymi grzybami

(porcja dla 3 osób lub 2 bardzo głodnych)



Należy przygotować:
  • 1 szklankę ryżu do risotto
  • 1/2 szklanki białego wina (wytrawnego lub półwytrawnego)
  • 2 szklanki dobrego, domowego bulionu warzywnego
  • ok. 100 ml płynnej, słodkiej śmietanki (może być 30%, ale sprawdzi się również 12%)
  • 2 łyżki prawdziwego masła
  • 40 g tartego sera (ja użyłam parmezanu) + trochę do posypania każdej porcji
  • 1 średnią cebulę
  • 60-70 dag świeżych grzybów (ja użyłam podgrzybków oraz prawdziwków)
  • przyprawy: sól morska, świeżo mielony czarny pieprz, 1,5 łyżeczki suszonego tymianku
  • ok. 2 łyżki oliwy z oliwek (ja użyłam aromatyzowanej oliwy ze skórką cytrynową)

Grzyby oczyszczamy i dokładnie opłukujemy, a następnie kroimy na niewielkie kawałki. (Ja ogonki kroję w plasterki lub półplasterki, a kapelusze w paseczki.) Podsmażamy je na rozpuszczonym maśle i dusimy do miękkości. W garnku o grubym dnie rozgrzewamy oliwę. Dodajemy pokrojoną w drobną kostkę cebulę i rumienimy. Ważne jednak, by najpierw pozwolić cebuli zmięknąć i nie przysmażać jej od razu za bardzo, ponieważ zostanie wtedy twardawa. Do garnka z cebulą wsypujemy ryż, mieszamy dokładnie i smażymy ok. 2 min. Następnie dodajemy wino. Mieszamy i czekamy, aż ryż je wchłonie. Później dodajemy bulion. Najpierw jedną szklankę, drugą dopiero wtedy, gdy ryż wchłonie pierwszą porcję płynu. Risotto cały czas mieszamy, uważając, by nie przywarło i się nie przypaliło. Kiedy cały bulion zostanie wchłonięty, dodajemy śmietankę, grzyby, ser oraz tymianek. Całość dusimy do momentu, kiedy ryż zmięknie, a potrawa ładnie zgęstnieje. Risotto nie może pływać, nie można także dopuścić do rozgotowania ryżu. Powinien raczej pozostać al dente. Risotto doprawiamy solą morską i czarnym pieprzem. Podajemy od razu, posypane obficie parmezanem, najlepiej w towarzystwie wina, którego użyliśmy do gotowania ;)


Prawda, że to doskonałe danie, by uczcić dzisiejszą okazję?

Smacznego!

niedziela, 28 lipca 2013

Botwinka z młodymi ziemniaczkami i dużą ilością pachnącego koperku

W tym roku zwariowana pogoda i późna wiosna nieco zmieniły pory występowania sezonowych warzyw i owoców. Trzeba było na nie zdecydowanie dłużej czekać, ale teraz wciąż możemy się cieszyć niektórymi z nich. Mnie na przykład udało się ostatnio kupić młode buraczki i byłam przeszczęśliwa, ponieważ uwielbiam botwinkę. W dzieciństwie to była jedna z moich ulubionych zup, chociaż z drugiej strony za buraczkami nie przepadałam. Dlatego, jeśli również nie pałacie miłością do buraczków, proponuję właśnie tę zupkę. Kto wie, może i Wy się do nich przekonacie. Botwinka jest lekka, delikatna i naprawdę pyszna, a do jej przygotowania wystarczy zaledwie kilka składników. To doskonały pomysł na letni obiad. Jeśli u Was również można jeszcze dostać młode buraczki, to koniecznie musicie jej spróbować. Zapraszam na przepis.

Botwinka z ziemniaczkami, koperkiem i jajkiem na twardo

(porcja dla 4 głodomorków)




Będziemy potrzebować:
  • pęczek młodych buraczków wraz z łodygami i liśćmi
  • pęczek koperku
  • 6 średnich ziemniaków
  • 1,5 l domowego bulionu lub rosołu
  • 200 ml kwaśnej śmietany 18%
  • 1-2 łyżki soku z cytryny (do smaku)
  • 1 łyżkę masła
  • przyprawy: cukier, sól
  • dodatkowo: 2 jajka ugotowane na twardo

Ziemniaki obieramy, kroimy w kostkę o boku ok. 1,5 cm, zalewamy wodą, solimy i gotujemy do miękkości. Buraczki również obieramy i kroimy, ale w nieco mniejszą kostkę (ok. 1 cm), łodygi w podobnej wielkości kawałki, a listki siekamy dość grubo. W rondelku rozpuszczamy masło i wrzucamy najpierw tylko korzenie buraczków. Dodajemy sok z cytryny i przesmażamy ok. 2 min. Następnie dodajemy łodygi i liście i jeszcze chwilkę smażymy. Wlewamy bulion/rosół i doprawiamy zupkę solą i cukrem (ja dodałam 2 płaskie łyżeczki). Gotujemy aż buraczki zmiękną, ale pilnujemy by ich nie rozgotować (nie powinno to potrwać dłużej niż kilka min.). Do zupki dorzucamy ziemniaki oraz posiekany pęczek koperku (troszkę odkładamy do dekoracji) i po ok. 2 min. zdejmujemy z ognia. Botwinkę zabielamy śmietaną. Najpierw w oddzielnym naczyniu (np. w szklance) do niewielkiej ilości śmietany dodajemy kilka łyżek gorącej zupy, całość dokładnie mieszamy i wlewamy z powrotem do garnka. Dopiero wtedy dodajemy resztę śmietany. Botwinkę podajemy już lekko ostudzoną, a na każdy talerz dokładamy po połówce jajka. Dekorujemy świeżym koperkiem i zajadamy ze smakiem :)

Chyba nie muszę nikogo przekonywać, że to jest absolutnie pyszne? ;)

Smacznego!

niedziela, 14 lipca 2013

Letnie ciacho z owocami + trzecia nominacja do Liebster Blog Award

Dziś jest dzień wyjątkowy i dla mnie szczególny. Dziś, w tej chwili, w tej sekundzie czytacie mój setny post :) Jestem dumna i szczęśliwa i dlatego będzie dziś słodko i pysznie, ale najpierw parę moich przemyśleń ;) Dziś mi wybaczycie, prawda? Zakładając mój blog, nie byłam pewna, czy wytrwam w jego prowadzeniu, czy będzie mi się chciało wciąż i wciąż wymyślać nowe potrawy i je fotografować, a później składać wszystko w całość, czyli w posta. Dziś widzę, że mi się chce. Chce mi się wcale nie mniej, niż 2.10.2013 r., kiedy pojawił się mój pierwszy wpis. Każdego dnia cieszę się z ciągle rosnącej liczby odwiedzin i komentarzy, na które zawsze chętnie odpowiadam. Cieszy mnie każdy sygnał od Was, że czytacie, gotujecie, pieczecie, i że Wam smakuje. To jest przemiłe i daje mi ogromną motywację do dalszego prowadzenia bloga. Przyznaję, cieszę się jak dziecko, gdy widzę, że korzystacie z moich przepisów :))) Blog stał się dla mnie źródłem ogromnej satysfakcji. Znalazłam swoje miejsce w kulinarnej blogosferze i będę się starać ze wszystkich sił, by każdy nowy przepis był jeszcze lepszy, a zdjęcia coraz ładniejsze. A teraz... Teraz zapraszam na ciacho, którym ugościłam dzisiaj moją rodzinkę. Wszystkim podobno smakowało. Niektórzy pokusili się nawet o dokładkę ;) Wiem jedno, ja uwielbiam takie desery, a co Wy o nim myślicie?

Czekoladowe ciasto na białkach z bitą śmietaną i letnimi owocami

(przepis na okrągłą formę o średnicy 25 cm)



Do ciasta należy przygotować:
  • 2/3 szkl. zimnych białek (u mnie z 4 dużych jajek)
  • 2/3 szkl. cukru
  • 2/3 szkl. mąki pszennej
  • 2 łyżki naturalnego kakao
  • szczyptę soli

Dodatkowo:
  • 250 g mascarpone
  • 500 ml schłodzonej śmietanki 36%
  • 6 łyżek cukru
  • 4 łyżeczki żelatyny rozpuszczone w 1/4 szkl. wody (opcjonalnie)
  • letnie, najlepiej kwaskowe owoce (u mnie maliny i porzeczki)

Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni Celsjusza. Białka wraz ze szczyptą soli zaczynamy ubijać, a gdy utworzy się piana, po 1 łyżce dosypujemy cukier, cały czas miksując na najwyższych obrotach. Kiedy białka będą już ubite, ale nie na bardzo sztywno (tzn. piana ma być gładka i lśniąca, ale przy przechyleniu pojemnika do góry nogami powinna zacząć delikatnie spływać), dodajemy 2 płaskie łyżki kakao i bardzo delikatnie, najlepiej szpatułką mieszamy. Następnie dodajemy mąkę, również po 2 łyżki na raz i każdą partię znów bardzo delikatnie mieszamy. Białka nie mogą opaść. Gotową masę przekładamy do nienatłuszczonej, niewysypanej niczym i niewyłożonej papierem formy, najlepiej silikonowej, ponieważ ciasto delikatnie się do niej przyklei i tak właśnie ma być (ja zazwyczaj piekę to ciacho w okrągłej, płaskiej formie do tarty, ale polecam również tortownice i inne formy ze zdejmowanymi bokami). Wyrównujemy powierzchnię. W cieście można porobić szpatułką zygzaki, by uwolnić duże pęcherze powietrza, które podczas pieczenia mogą zaburzyć równomierne rośnięcie. Formę wstawiamy do nagrzanego piekarnika i pieczemy 25 min. Na ostatnie 5-7 min. wyłączamy dolne grzanie i zostawiamy tylko górne. Pod żadnym pozorem nie otwieramy piekarnika w trakcie pieczenia, a po upłynięciu 25 min. wyłączamy grzanie i zostawiamy ciasto na kolejne 5 min. Po tym czasie wyjmujemy formę z piekarnika. Kiedy ciasto lekko przestygnie, delikatnie odklejamy je od formy (jeśli mamy formę tradycyjną, a nie silikonową, to można brzegi odkroić nożem) i studzimy do góry nogami na kratce.

Kiedy ciasto ostygnie, przygotowujemy bitą śmietanę. Mascarpone i zimną kremówkę oraz cukier umieszczamy w wysokim naczyniu i ubijamy na najwyższych obrotach na sztywno. Tym razem po odwróceniu pojemnika do góry nogami, zawartość powinna pozostać na miejscu. Ubitą śmietankę z mascarpone łączymy z ostudzoną żelatyną i delikatnie mieszamy. Całość wykładamy na ostudzone ciasto, tworząc kopułę. Dekorujemy ulubionymi, sezonowymi owocami. Najlepiej jednak ze słodką śmietaną będą się komponowały porzeczki, wiśnie, agrest i inne kwaśne owoce, które ładnie zrównoważą smaki. Przed podaniem schładzamy min. 2 godz. w lodówce, a następnie cieszymy się smakiem pysznego deseru :)

Smacznego!



PS. Dzisiejszy przepis zapisałam w notatniku już dość dawno, ale ciasto przygotowywałam dopiero kilka razy. Przyznam szczerze, że nie zawsze mi wychodziło i czasami opadało (co trochę mnie do niego zniechęciło), ale znalazłam już na nie sposób. Jeśli białka będą świeże i ubiją się bez problemu, a przy tym będziecie bardzo delikatni podczas mieszania i posłuchacie moich wskazówek odnośnie pieczenia, sukces gwarantowany. Daję słowo! Ciasto jest jedyne w swoim rodzaju, a jest to odmiana biszkopta. Nieco bardziej zwarta i trochę mniej puszysta od tradycyjnego. Mimo to bardzo delikatna, trochę gąbczasta i pyszna :) Warto spróbować. Dodam jeszcze, że to typowo angielskie ciacho, chociaż w swojej ojczyźnie podawane jest raczej w towarzystwie konfitury i herbaty. Ja preferuję jednak prezentowaną dziś wersję z bitą śmietaną i owocami. Dla mnie to połączenie idealne :)

O walorach smakowych tego ciacha może świadczyć fakt,
że znika w błyskawicznym tempie :)

***

Dostałam trzecią już nominację do Liebster Blog Award. Tym razem od dziewczyn ze Smakowych kombinacji. Dziękuję ślicznie i, chociaż długo zwlekałam z odpowiedzią na pytania, to już to nadrabiam :) Jeśli chcecie się czegoś o mnie dowiedzieć, to zapraszam...

1. Kawa czy herbata?
Herbatka. Najlepiej owocowa lub zielona i niezbyt mocna.

2. Gotowanie czy pieczenie?
Lubię jedno i drugie. Kiedyś odpowiedziałabym, że pieczenie, ale teraz obie te czynności dają mi dużo satysfakcji.

3. Słone czy słodkie?
Słooodkie :) Patrz powyżej ;)

4.Owoc czy warzywo?
Na co dzień warzywo, ale owoce też uwielbiam.

5. Czy pracujesz/uczysz się w kierunku kuchni?
Nie, ale nigdy nie mów nigdy ;)

6. Ciasta czy ciasteczka?
Ciasta... i ciasteczka :) Jestem łasuchem!

7. Ile czasu poświęcasz na bloga?
Różnie, ale zazwyczaj tylko kilka godzin tygodniowo (napisanie jednego posta to 1 do 1,5 godz.) i chociaż często chciałabym więcej, to jednak praca i inne obowiązki zajmują mi sporo czasu.

8. Jaki blog kulinarny to twój ulubiony?
Dużą inspiracją jest dla mnie Kwestia Smaku. Poza tym to pierwszy blog kulinarny, który poznałam i bardzo go lubię.

9. Zjesz surowe mięso?
Tak. Uwielbiam dobrego tatara.

10. Mogłabyś zostać wegetarianką na rok czasu?
Miałam już taki etap w życiu, ale to nie dla mnie.

11. Dlaczego blog kulinarny?
Od zawsze uwielbiałam gotować, piec i przebywać w kuchni. To wyszło całkiem naturalnie i spontanicznie, a teraz nie wyobrażam sobie życia bez mojego bloga :)))

PS. Jako że sama nominowałam już jakiś czas temu 11 blogów, postanowiłam tym razem tylko odpowiedzieć na pytania. I tak post jest już przydługi, a ja spędziłam dziś przy komputerze rekordową ilość czasu ;) Pozdrawiam serdecznie!

niedziela, 7 lipca 2013

Idealny letni deser, czyli crumble z truskawkami

Ostatnio wszystkie moje posiłki muszą spełniać trzy kryteria. Mają być proste, szybkie i pyszne :) Dotyczy to także deserów. Dziś wprawdzie miałam już nic nie piec (i trochę odpocząć), ale nakupiłam wczoraj truskawek i raczej byśmy ich nie przejedli. Słodziutkie i pachnące truskawy nie mogły się zmarnować, powstało więc crumble, które spełnia nie tylko te trzy wspomniane kryteria. To jeden z moich ulubionych deserów. Podczas pieczenia pachnie zawsze obłędnie, a smakuje wyśmienicie. Robię go również z jabłkami z cynamonem, z nektarynkami i borówkami amerykańskimi (rewelacja!), a czasami posypuję go również płatkami migdałów. Tak naprawdę kombinacji może być wiele i ogranicza Was jedynie kulinarna wyobraźnia. Polecam nie tylko na niedzielę!

Proste crumble z truskawkami

(porcja na prostokątną formę o wielkości 28 na 18 cm)

Ten deser ma niestety jedną wadę:
za szybko znika! ;)

Będziemy potrzebować:
  • 500-700 g truskawek
  • 16 łyżek mąki pszennej
  • 8 łyżek cukru
  • 8 łyżek zimnego masła
  • ulubione lody (ok. 500 ml)

Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni. Truskawki myjemy i odszypułkowujemy. Jeśli są duże, można je pokroić na połówki lub ćwiartki. Małe zostawiamy w całości. Mąkę, cukier i masło umieszczamy w misce i przecieramy przez palce, aż całość nabierze konsystencji mokrego piasku. Kruszonkę można również trochę pozgniatać w dłoniach, tworząc trochę większych grudek, które po upieczeniu będą przyjemnie chrupiące. Przygotowaną kruszonką posypujemy owoce, a następnie formę umieszczamy w nagrzanym piekarniku. Pieczemy 30 min. (na ostatnie 5 min. zostawiłam tylko górną grzałkę i zwiększyłam temperaturę do 200 stopni). Podajemy lekko przestudzone (wciąż ciepłe, ale nie gorące!), w towarzystwie lodów. Najlepiej będą pasowały śmietankowe lub waniliowe, ale ja miałam dziś toffi i również się sprawdziły :)

Smacznego!

Przed włożeniem do piekarnika...

...po wyjęciu z piekarnika...

...tuż przed podaniem :)

PS. Kruszonka, którą zaproponowałam do dzisiejszego crumble jest moją ulubioną. Wychodzi zawsze rewelacyjnie chrupiąca, a do tego przygotowuje się ją w niecałe 5 min. Używam jej zarówno do drożdżówek, muffinów, jak i szarlotki. Jest świetna, a cały sekret tkwi w proporcjach. Mąki ma być dwa razy tyle co cukru. Natomiast masła ma być dokładnie tyle, ile cukru. Prawda, że proste? Od kiedy zrobiłam ją pierwszy raz, nie robię już innej. Koniecznie musicie ją wypróbować ;)

Szybki pomysł na weekendową przekąskę

Dwa tygodnie bez żadnego przepisu? Skandal! Niestety ostatnio brakuje mi czasu dosłownie na wszystko. Dni mijają w zastraszającym tempie, a ja staram się łapać każdą wolną minutę, by trochę odpocząć. Na szczęście dziś mam nieco więcej czasu dla siebie (chyba po raz pierwszy od właśnie 2 tyg.) i nie muszę wybierać pomiędzy dodaniem przepisu na bloga, a np. wyjściem na rower. Jednak kiedy każda wolna chwila jest na wagę złota, nie mam wcale ochoty spędzać połowy dnia w kuchni. Wtedy sprawdzają się przepisy błyskawiczne i nie wymagające zbyt wiele zaangażowania. I chociaż nie lubię gotowców i nie uznaję np. sosów ze słoika czy z papierka, a na co dzień staram się wszystko robić sama, to czasami korzystam z gotowych produktów lub półproduktów. Robienie w domu np. ciasta francuskiego może być super pomysłem na leniwy weekend, ale nie, gdy mam tylko jeden dzień względnego spokoju. Przyznaję, że w zamrażalniku często mam porcję tego ciasta. Korzystam z niego chętnie i bez wyrzutów sumienia, ale pod warunkiem, że jest dobrej jakości. Przede wszystkim wybieram takie, które w składzie ma prawdziwe masło. Jeśli macie ochotę, oczywiście możecie przygotować je samodzielnie, ale w taki piękny dzień po prostu szkoda mi na to czasu. Wolę iść na spacer i użyć gotowego ;) A ciasto francuskie to świetna baza do wielu potraw na słodko i słono. Dziś proponuję minipizze/tartinki, które sprawdzą się zarówno na popołudniową przekąskę, kolację, jak i danie imprezowe. Smakują na ciepło i na zimno, a położyć można na nie praktycznie wszytko. Zapraszam na przepis...

Minipizze z ciasta francuskiego z grillowanym kurczakiem

(kolacja dla dwóch lub przekąska dla kilku osób)



Potrzebujemy:
  • opakowanie ciasta francuskiego
  • garść ciemnych oliwek
  • 1 czerwoną paprykę
  • 1 grillowaną pierś z kurczaka (ja zgrillowałam ją z ziołami prowansalskimi, ale może być np. taka jak tutaj)
  • ok. 300 g tartego żółtego sera
  • ok. 100 g dobrego koncentratu pomidorowego
  • mały pęczek natki pietruszki
  • przyprawy: sól, pieprz, 1 płaska łyżeczka cuku

Ciasto rozmrażamy i kroimy na 8 prostokątów. Koncentrat pomidorowy mieszamy z solą, pieprzem, cukrem i posiekaną natką pietruszki. Paprykę kroimy w niewielką kostkę, a oliwki i kurczaka w plasterki. Każdy kawałek ciasta smarujemy sosem pomidorowym (zostawiając wolny brzeg), posypujemy serem i obkładamy dodatkami. Zapiekamy w 180 stopniach ok. 18-20 min. (do lekkiego zrumienienia). Podajemy na ciepłą kolację lub jako zimną przystawkę.



Miłej niedzieli!

sobota, 22 czerwca 2013

Truskawki z bitą śmietaną po mojemu :)

Ostatnio trochę mniej u mnie słodkości, bo i z czasem trochę krucho. Bywają dni, kiedy ledwo zdążę zrobić nam coś na obiad, a zdarzają się i takie, gdy muszą wystarczyć kanapki. Jednak o ile dobrze pamiętam to ostatnie smakołyki w postaci kruchych ciasteczek z dżemem były na Dzień Dziecka. Trochę dawno ;) Dlatego na ten weekend postanowiłam przygotować coś słodkiego. Wprawdzie znów jest to przepis z tych mega błyskawicznych, ale przecież efekt się liczy, a efekt moim zdaniem jest świetny. Wykorzystałam znany już Wam patent z deserów budyniowych (1 i 2), jednak tym razem jest to coś zupełnie innego. Również ma dwie warstwy, ale na tym oraz na sposobie podania podobieństwa się kończą. Dziś gwiazdą wieczoru (no dobra, popołudnia) są truskawki. Dlaczego? Bo przygotowałam z nich nie jedną, a obie warstwy tego cuda. Pierwszą stanowi intensywnie owocowy i pachnący mus, a drugą lekka i puszysta pianka. Doskonałe połączenie. Pyszny deser. Do tego prosty i szybki, a gdy temperatura za oknem przekracza 30 stopni będzie wręcz idealny :)

Truskawkowa pianka na truskawkowym musie

4 duże, dwuwarstwowe desery + 2 mniejsze z samą pianką



Należy przygotować:
  • ok. 700 g umytych i pozbawionych szypułek truskawek + kilka do dekoracji
  • 500 ml schłodzonej śmietanki 30 lub 36%
  • cukier puder do smaku (może być również zwykły)
  • 4 łyżeczki żelatyny rozpuszczone w 1/4 szkl. wody

Truskawki kroimy na pół lub na mniejsze części i dokładnie miksujemy w blenderze. Słodzimy do smaku, dodajemy rozpuszczoną (nie gorącą!) żelatynę. Mieszamy dokładnie. Do 4 sporych szklanek lub salaterek nalewamy trochę musu (ok. 1/3 całości) i wstawiamy na 20 min. do zamrażalnika. W tym czasie ubijamy na sztywno śmietanę i delikatnie łączymy ją z resztą zmiksowanych truskawek. W razie potrzeby dosładzamy i wstawiamy na chwilę do lodówki. Gdy mus w szklankach się schłodzi i lekko zetnie, nakładamy drugą warstwę. Wygładzamy powierzchnię i tak przygotowany deser chowamy do lodówki na co najmniej kilka godzin, a najlepiej na całą noc. Przed podaniem dekorujemy plasterkiem świeżej truskawki.

Smacznego!





P.S. Mnie nie udało się rozłożyć do szklanek całej truskawkowej pianki i trochę zostało. Dlatego pokroiłam na niewielkie kawałki jeszcze kilka truskawek, dodałam je do pianki i wymieszałam, a całość przełożyłam do filiżanek. na wierzchu ułożyłam jeszcze po połówce truskawki i również schowałam do lodówki. Obie wersje deseru wyszły super, jednak jeśli do pianki dodacie kawałki truskawek, musicie pamiętać, że one na pewno puszczą sok i deser nie zetnie się całkowicie. Na pewno nie tak, jak wersja bez kawałków owoców. Mnie to nie przeszkadzało, ale gdybyście chcieli uzyskać nieco sztywniejszą konsystencję, radzę dodać dodatkową porcję żelatyny (1-2 łyżeczki powinny wystarczyć).


piątek, 21 czerwca 2013

Kurczak na sałacie, czyli obiad w upalny dzień

Uff jak gorąco. Na dworze ledwo da się wytrzymać, ale jakkolwiek by było mamy wreszcie lato. Już pierwszego dnia powitało nas gorącym, parnym, odrobinę burzowym powietrzem i chociaż należę raczej do ciepłolubnych osób, to chyba jednak umiar jest wskazany we wszystkim. Kto lubi, jak mu pot kapie z nosa? No kto? Chyba że podczas ćwiczeń. Wtedy to już co innego ;) Poza tym ciągle słyszę, że w taką pogodę, to nikomu nic się nie chce. Ok, w tym akurat coś jest. Mnie w taki skwar na pewno nie chce się stać w kuchni przy rozgrzanej i rozpalonej kuchence. Jeść też jakby trochę mniej się chce. Na pewno odeszła ochota na ciężkie, gęste, pikantne i gorące. Już wcześniej pisałam, że największym dobrodziejstwem obecnej pory roku są warzywa i owoce. Do tej pory jeszcze mi się chciało wykorzystywać je do gotowania i pieczenia, ale teraz zarządzam strajk. Najlepsze jedzenie na taki upał? Zielone, surowe i ekspresowe :) Taka jest moja dzisiejsza propozycja. Kusi kolorem i lekkością sezonowych warzyw w towarzystwie aromatycznego kurczaka. Uwodzi aromatem oliwy z oliwek z cytrusową nutką, która całości nadaje ciekawego charakteru. Po prostu zestaw idealny. Jest to obiad z cyklu w mniej niż pół godziny, a jednocześnie porcja zdrowia na talerzu. Nie ma w nim zbędnych zapychaczy, a przy tym syci i satysfakcjonuje. Coś mi się wydaje, że tego typu dania będę teraz serwować znacznie częściej ;) A może i Was zainspiruję?

Grillowany kurczak na wiosennej sałacie

porcja dla 4 osób



Będziemy potrzebować:
  • 2 spore piersi z kurczaka
  • 1 główkę sałaty lodowej
  • 2 nie za duże ogórki
  • 1 pęczek rzodkiewek
  • 1 sporą młodą cebulkę ze szczypiorkiem
  • przyprawy: sól morską, świeżo mielony czarny pieprz
  • cytrynową oliwę z oliwek z pierwszego tłoczenia (może być też zwykła z dodatkiem soku i otartej skórki z cytryny)

Piersi z kurczaka myjemy i oczyszczamy, a następnie przekrawamy każdą wzdłuż. Powstałe w ten sposób kotleciki oprószamy solą i pieprzem oraz skrapiamy cytrynową oliwą i odstawiamy do lodówki (dobrze byłoby co najmniej na 2 godz., ale jeśli nam się spieszy, to chociaż na czas przygotowania sałaty). Warzywa dokładnie myjemy. Sałatę rwiemy na mniejsze kawałki, ogórki i rzodkiewki kroimy w półplasterki, a cebulkę w piórka. Szczypiorek siekamy dość grubo (lub jak kto lubi). Wszystkie umieszczamy w sporej misce, delikatnie doprawiamy solą i pieprzem, a także skrapiamy aromatyzowaną oliwą. Mieszamy i odstawiamy do lodówki. Kurczaka szybko obsmażamy na grillu elektrycznym lub na patelni. Zdejmujemy i dajemy chwilę odsapnąć. W tym czasie na talerze nakładamy spore porcje warzyw. Po kilku (2-3) minutach kurczaka kroimy w skośne plastry i układamy na sałacie. Gotowe :)


Prawda, że wygląda zachęcająco? :)

Smacznego!

czwartek, 20 czerwca 2013

Sos bardzo pomidorowy i klopsiki drobiowe

Czy Wy również uwielbiacie klopsiki? Ja i P. na pewno :) Można je robić z różnymi dodatkami i w przeróżnych sosach, co daje niemal nieskończone możliwości. Na moim blogu możecie już znaleźć tradycyjne klopsiki tymiankowe w pysznym pieczarkowym sosie, drobiowe klopsiki w sosie pomidorowo-warzywnym z rodzynkami oraz te same klopsiki w prostym sosie cebulowo-pietruszkowym, a także nieco bardziej niezwykłe klopsiki curry z dodatkiem imbiru w kremowym i delikatnym sosie o tym samym smaku. Te ostatnie niedługo będę musiała powtórzyć, bo są niesamowite. Mówię Wam, pychotka :) Do tej pory nie było jednak na blogu mojego nr 2 w tym temacie (nr 1 to zdecydowanie curry). Mianowicie klopsików w sosie bardzo pomidorowym :) Są one nie tylko smaczne, ale i lżejsze od tradycyjnych. Sos przygotowujemy bez dodatku śmietany, masła czy mąki, za to z dużą ilością pomidorów. To na pewno duża zaleta zarówno dla osób na diecie, jak i dla tych, odżywiających się normalnie. Ja chyba odnalazłabym się gdzieś pośrodku. Od jakiegoś czasu staram się jeść zdrowiej. Nie stosuję żadnej diety. Co to, to nie. Jednak zaczęłam przygotowywać moje dania nie tylko z myślą o smaku, ale także z myślą o zdrowiu. Nie dodaję tłuszczu tam, gdzie nie jest on konieczny. Sosów staram się nie zagęszczać mąką, a cukier i sól ograniczyłam jeszcze bardziej niż przedtem. Uważam, że to dobry pomysł. Na pewno nie zaszkodzi, a jedynie może trochę pomóc. Wiosna i lato są bardzo dobrą porą do zmiany nawyków żywieniowych, bo czy można się oprzeć tym kolorowym i soczystym warzywom i owocom? Ja nie mogę :)

Klopsiki w sosie pomidorowym

porcja dla 4-5 osób



Potrzebujemy:
  • 450-500 g mięsa mielonego z kurczaka
  • 1 jajko
  • ok. 3-4 łyżki bułki tartej (w zastępstwie polecam mielone płatki owsiane) + trochę bułki tartej/mąki razowej do obtoczenia klopsików
  • 4 niewielkie cebulki dymki ze szczypiorem
  • 1 puszkę krojonych pomidorów (ja użyłam takich z bazylią, bo akurat takie zalegały u mnie w szafce, ale w sezonie najlepsze będą oczywiście świeże)
  • 100 g dobrego koncentratu pomidorowego
  • przyprawy: sól morską, świeżo mielony czarny pieprz, 1-2 łyżeczki cukru (opcjonalnie i tylko jeśli pomidory są bardzo kwaśne)
  • do podania: kaszę gryczanę, kuskus, brązowy ryż lub pełnoziarnisty makaron (co tam akurat macie pod ręką)
  • świeże zioła do posypania gotowego dania (u mnie bazylia)
  • olej do smażenia

Cebulki siekamy w kosteczkę, szczypiorek kroimy dość drobno. Dymki oraz szczypior łączymy z mielonym mięsem, jajkiem i bułką tartą. Masę dokładnie mieszamy, a następnie formujemy z niej niewielkie klopsiki, które obtaczamy w bułce tartej. Na głębokiej patelni rozgrzewamy niewielką ilość oleju i podsmażamy nasze mięsne kulki ze wszystkich stron na rumiano. Kiedy już ładnie zbrązowieją dodajemy pomidory z puszki (lub posiekane świeże) oraz koncentrat pomidorowy z 3-4 łyżkami wody. Sos doprawiamy solą, pieprzem i cukrem. (Jeśli użyliśmy pomidorów w puszce bez dodatku ziół lub świeżych, to teraz możemy dodać szczyptę ulubionych.) Całość dusimy ok. 15-20 min (do zgęstnienia sosu). Podajemy np. z kaszą gryczaną i posiekanymi ziołami.


Drobiowe klopsiki, lekki sos i kasza gryczana = pyszny i zdrowy obiadek :)

Smacznego!

wtorek, 11 czerwca 2013

Niebanalne mielone vol. 5 + młoda kapustka z koperkiem

Jakiś czas temu zrobiłam przepyszne kotlety. No po prostu niebo w gębie ;) Stało się jednak tak, że przepis zapisałam, zdjęcia zrobiłam, ale nie miałam motywacji albo chęci albo weny albo tego wszystkiego na raz, by brać się za pisanie posta. No i w taki sposób przepis przeleżał już jakiś czas, a ja co trochę do niego wracałam, przeglądałam zdjęcia i na tym się kończyło. Wreszcie dziś powiedziałam sobie: dość tego. Gwiazdą dzisiejszego wieczoru będzie mięso mielone z kurczaka i szpinak. Pyszny, zdrowy i zielony, tak jak te kotleciki. Kiedy je robiłam, nie było jeszcze u mnie w sklepach świeżego szpinaku i w przepisie znajdziecie mrożony. Zachęcam jednak do korzystania ze świeżego. Sama muszę zrobić te kotlety jeszcze raz, bo są naprawdę świetne i tym razem nie sięgnę już po mrożonkę. Mrożone warzywa pozwoliły mi jakoś przetrwać przydługą i przynudzającą zimę, ale teraz pora na to co świeże, pachnące i takie kolorowe. Dlatego dziś polecam soczyście zielone kotleciki z równie zielonym dodatkiem :)

Kotlety drobiowo-szpinakowe + młoda kapustka

kotlety robiłam na dwa dni, więc porcja jest spora, przynajmniej dla 4-5 osób, ale kapustki wystarczy raptem dla 2



Do zrobienia kotletów należy przygotować:
  • 450 g mielonego mięsa z kurczaka
  • 450 g mrożonego szpinaku (jeśli będziecie używać świeżego, to ważne jest, by było go tyle samo co mięsa)
  • 1 jako
  • 3-4 łyżki bułki tartej + trochę do obtoczenia kotletów
  • 125 g mozarelli
  • 1-2 ząbki czosnku
  • przyprawy: sól morska, świeżo mielony czarny pieprz, gałka muszkatołowa
  • olej do smażenia
  • 1 łyżka masła

Do kapustki:
  • 1 niewielka główka młodej kapusty
  • 1 pęczek koperku
  • 3 łyżki masła
  • 1 łyżka mąki
  • przyprawy: sól, pieprz, cukier

Kapustę oczyszczamy z wierzchnich liści, myjemy i szatkujemy, usuwając głąb. Koperek siekamy. W sporym garnku roztapiamy łyżkę masła i dodajemy kapustę. Chwilę podsmażamy, a następnie dolewamy ok. 3/4 szkl. wody, przykrywamy i dusimy ok. 10-15 min. (jeśli mamy starszą kapustę, to dłużej). Doprawiamy do smaku solą, pieprzem i ewentualnie odrobiną cukru. W tym czasie na patelni roztapiamy 2 łyżki masła, dodajemy 1 łyżkę mąki i podsmażamy, aż się ładnie zarumieni. Dolewamy trochę wody z kapusty (stopniowo, a na początku niewiele, ok. 1 łyżkę), mieszamy i dodajemy do podduszonej kapusty. Całość jeszcze chwilę dusimy, dodajemy posiekany koperek i, jeśli jest to potrzebne, jeszcze raz doprawiamy.

Rozmrożony szpinak podsmażamy z łyżką masła. Doprawiamy solą, pieprzem, gałką muszkatołową i przeciśniętym przez praskę czosnkiem. Odstawiamy do ostygnięcia. Mozarellę ścieramy na dużych oczkach tarki. Mięso mielone, szpinak, mozarellę, bułkę tartą i jajko łączymy i dokładnie mieszamy. W razie potrzeby doprawiamy solą i pieprzem. Z masy formujemy niewielkie kotleciki, które następnie obtaczamy w bułce tartej i smażymy na niewielkiej ilości oleju na złoto-brązowo. Podajemy z przygotowaną wcześniej kapustką.


Co powiecie na taki zielony obiadek? ;)

Smacznego!

niedziela, 9 czerwca 2013

Makaron z cukinią, papryką oraz mielonym mięsem

Dziś jeszcze jedna propozycja na szybki obiad z wykorzystaniem sezonowych warzyw i makaronu. Tym razem postawiłam na paprykę i cukinię, za którą tęskniłam całą zimę. Teraz mogłabym ją jeść cały czas :) Na szczęście to bardzo wdzięczne warzywo i można ją łączyć z wieloma różnymi dodatkami. Oprócz wspomnianej już papryki, towarzyszyły jej pomidory, makaron, mielone mięsko z kurczaka oraz natka pietruszki. Wyszło pysznie, zdrowo i kolorowo, czyli tak, jak lubię najbardziej. Teraz, gdy stragany uginają się od warzyw i owoców, staram się jeść ich jak najwięcej. To naprawdę świetna pora roku, by naładować się witaminami i pozytywną energią :) Wszyscy wiemy, że je się również oczami, dlatego kolorowy talerz jest dla mnie tak ważny. Mam nadzieję, że dzisiejszy przepis (a także kilka kolejnych) będzie dla Was barwną inspiracją na letni posiłek.

Makaron z warzywami i mięsem mielonym

porcja dla 4 osób



Będziemy potrzebować:
  • 1 niezbyt dużą cukinię
  • 1 czerwoną paprykę
  • 1 cebulę
  • 1 puszkę pomidorów (lub koncentrat pomidorowy lub świeże pomidory)
  • 1 pęczek natki pietruszki
  • ok. 450 g mielonego mięsa z kurczaka/indyka
  • 400 g makaronu
  • przyprawy: sól morską, świeżo mielony czarny pieprz, 1 płaską łyżeczkę cukru (opcjonalnie i tylko wtedy, gdy pomidory są mocno kwaśne)
  • 1-2 łyżki oleju do smażenia

Paprykę i cukinię kroimy sporą w kostkę, cebulkę w drobniejszą. Natkę siekamy. Makaron gotujemy według instrukcji na opakowaniu. W tym czasie na głębokiej patelni (lub w garnku o grubym dnie) rozgrzewamy olej i podsmażamy cebulkę. Kiedy się zeszkli dodajemy mięso mielone. Smażymy ok. 5 min., a następnie dodajemy paprykę i jeszcze chwilę dusimy (ok. 3-4 min.). Po tym czasie dodajemy cukinię oraz pomidory, a także doprawiamy solą, pieprzem i jeśli jest to potrzebne, cukrem. Gdy warzywa zmiękną (ale wciąż będą dość jędrne), dodajemy ugotowany al dente makaron oraz natkę pietruszki (zostawiamy trochę do dekoracji). Mieszamy dokładnie. Danie podajemy na ciepło, posypane pozostałą natką.


Pysznie, zdrowo, kolorowo, a do tego prosto i szybko :)

Smacznego!

czwartek, 6 czerwca 2013

Błyskawicznie i zdrowo

Zdrowy, zbilansowany i do tego szybki posiłek. Niemożliwe? Możliwe! Do tego jaki pyszny i aromatyczny :) Po takim jedzonku uśmiech mam niemal przyklejony do twarzy. Co to takiego? Szpinakowe pesto. Jest naprawdę rewelacyjne i to ono występuje dziś w roli głównej. Planowałam podać je z razowym makaronem, wiedziałam jednak, że dla mojego P. muszę dorzucić jakieś mięcho. Padło na grillowanego kurczaka, bo chudziutki i robi się go błyskawicznie. Cały obiadek jest gotowy w jakieś 15 min. To świetna propozycja, gdy brakuje czasu na długotrwałe gotowanie. Nie warto wtedy wrzucać w siebie byle czego, jeśli w parę chwil możemy mieć pełnowartościowy posiłek, który da nam siłę i energię na resztę dnia. No i jest taaaki dobry :) Tak, tak, wiem, powtarzam się, ale smak dzisiejszego obiadu przebił moje najśmielsze oczekiwania. Takie pesto robiłam sama po raz pierwszy. Wiedziałam, że mnie będzie smakować, bo w pesto zakochałam się już dawno temu. Zależało mi jednak na tym, by przekonać do niego P., a trochę się o to obawiałam. Na szczęście danie obroniło się samo i przekonywać wcale nie musiałam. Przed nami jeszcze wiele smaków do wypróbowania, ale dziś zapraszam na wyśmienite...

Pesto szpinakowe z razowym makaronem oraz grillowaną piersią z kurczaka

porcja dla 2 osób




Potrzebujemy:
  • ok. 200-250 g świeżego szpinaku
  • garść migdałów (ok. 30 g)
  • 2 łyżki oliwy z oliwek
  • 4 łyżki wody (można dodać ciut mniej, ale mój blender inaczej nie daje rady)
  • 2 małe ząbki czosnku
  • garść liści świeżej bazylii (ja użyłam ok. 12)
  • ok. 50 g dobrego żółtego sera (najlepiej łagodnego i kremowego)
  • ok. 150-200 g dowolnego razowego makaronu (ilość wedle zapotrzebowania)
  • 1 dużą pierś z kurczaka (moja miała ok. 300 g) lub 2 mniejsze
  • przyprawy: sól morską i świeżo mielony czarny pieprz

Pierś z kurczaka przecinamy wzdłuż (dobrze, gdy kotleciki są mniej więcej jednakowej grubości, ponieważ przy smażeniu/grillowaniu będą wtedy gotowe oba równocześnie), oprószamy solą i pieprzem i odstawiamy na chwilę do lodówki. Makaron gotujemy al dente w dobrze osolonej wodzie (czyli ciut krócej niż podają na opakowaniu). Podczas gdy będzie się gotował przygotowujemy pesto i kurczaka. Migdały prażymy chwilę na suchej patelni i odstawiamy by trochę przestygły. Szpinak płuczemy i usuwamy z niego najtwardsze łodyżki. Czosnek kroimy w cienkie plasterki. Ser trzemy na tarce na małych oczkach. W blenderze umieszczamy najpierw migdały, które dokładnie mielimy. Następnie dodajemy szpinak, bazylię, czosnek, oliwę, wodę, ser, a także sól i pieprz. Wszystko mielimy do momentu uzyskania jednolitej konsystencji. W razie potrzeby doprawiamy solą i pieprzem. Kotleciki z kurczaka smażymy/grillujemy z obu stron, a następnie zdejmujemy z patelni/grilla elektrycznego i odstawiamy na chwilę, zanim je pokroimy.





A teraz mała dygresja: ja piersi z kurczaka przyrządzam od niedawna w urządzeniu 3w1 do robienia tostów. Miałam do niego dołączone także wkłady do robienia gofrów i właśnie do grillowania. Zazwyczaj uważam, że jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego, ale to urządzenie podbiło moje serce. Piersi z kurczaka są gotowe w 3-4 min., a tak soczystych jeszcze nigdy nie jadłam z patelni czy piekarnika. Poza tym jest to rozwiązanie zdecydowanie najszybsze i nie wymaga dodatku tłuszczu. Dla mnie rewelacja :)

Ugotowany makaron łączymy z 4 czubatymi łyżkami pesto (resztę przekładamy do słoiczka i przechowujemy 2-3 dni w lodówce). Podajemy z pokrojonym na skos kurczakiem. Jeśli zrezygnujecie z mięska, makaron można dodatkowo posypać odrobiną żółtego sera, parmezanu lub posiekanych migdałów.


Smacznego!

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Kruche ciasteczka z okienkiem, czyli druga część naszego menu na 1 czerwca + druga nominacja do Liebster Blog Award

Co to byłby za Dzień Dziecka bez słodkości? Żaden! I chociaż raczej duże z nas "dzieci", to chyba jeszcze czujemy, że to również nasze święto ;) Dlatego dla mojego Łasucha (i dla mnie też) przygotowałam małe, słodkie co nieco. Pomysł miałam już od dawna. Nie mam w prawdzie potrzebnych sprzętów, czyli foremek do wykrawania ciastek, ale i tak sobie poradziłam. Niech żyje pomysłowość! Z opakowania po jogurcie wycięłam okrąg i spinaczami do papieru uformowałam z niego pożądanej wielkości serduszko (można również użyć taśmy klejącej, ale chwilowo jej także nie miałam). Z okręgiem nie było problemu, ponieważ szklanki w domu posiadam. W taki sposób udało mi się zrealizować mój niezbyt wyszukany, ale jednak uroczy pomysł. Ciacha wyszły delikatne i kruchutkie, a przepis? Wykorzystałam moją ulubioną metodę, czyli "na oko" ;) Na szczęście wszystko się udało i mogliśmy zajadać takie śliczne słodkości...

Idealnie kruche ciasteczka z dżemem

z przepisu wyjdzie ok. 25 sporych, podwójnych ciastek



Do zrobienia ciasta należy przygotować:
  • 300 g masła
  • 400 g mąki pszennej
  • 150-200 g cukru
  • 2-3 żółtka (w zależności od wielkości jajek)
  • spora szczypta soli

Do przełożenia:
  • ulubiony dżem (ja użyłam powideł śliwkowych i bardzo prostego dżemu z 3 łodyg rabarbaru i 3 łyżek cukru)

Mąkę przesiewamy na stolnicę, dodajemy sól, cukier, robimy dołek i wbijamy żółtka. Dodajemy pokrojone w kostkę, zimne masło i zaczynamy zagniatać ciasto, początkowo przecierając w palcach mąkę i cukier z masłem, a później ugniatając wszystko do uzyskania jednolitego i gładkiego ciasta. Z tak przygotowanej masy tworzymy kulę, którą owijamy folią spożywczą. Chłodzimy w lodówce ok. 1 godz. (Ciasto można przygotować dzień wcześniej i na noc włożyć do lodówki. Wtedy przed wałkowaniem należy je wyjąć ok. 0,5 godz. wcześniej, bo inaczej będzie zbyt twarde.) Schłodzone ciasto wałkujemy na grubość 4-5 mm i wykrawamy z niego pożądane kształty. Ja szklanką wycięłam koła, a w połowie z nich zrobiłam okienko w kształcie serca. Wycięte kształty układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i wkładamy do lodówki jeszcze na ok. 10 min. Po tym czasie zimną blachę z ciasteczkami wkładamy do nagrzanego do 180 stopni piekarnika i pieczemy ok. 12 min. Po upieczeniu ciacha zostawiamy na kilka minut na blasze, a do całkowitego wystygnięcia przekładamy je na kratkę. Na koniec całe kółeczka smarujemy dżemem i przykrywamy tymi z okienkiem. Prawda, że proste? I do tego jakie śliczne! Nawet przy użyciu mojej koślawej "foremki" ;)




Z podanego przepisu można lepić również takie cuda,
ale bez wyciskarki/szprycy zajęłoby to pół dnia.
Dlatego takie ciacho powstało tylko jedno, z końcówki ciasta :)
Moja pomysłowa i bardzo oryginalna foremka ;)

Smacznego!

PS. Wspomniany dżem rabarbarowy robi się bardzo szybko i prosto. 3 łodygi rabarbaru wystarczy pokroić na ok. 0,5 cm kawałki (jeśli jest młody, to nie trzeba go wcale obierać) i wraz z 3 łyżkami cukru i ok. 2-3 łyżkami wody umieścić w niewielkim rondelku, a następnie dusić do uzyskania dżemowej konsystencji. Taki dżem możemy później pasteryzować lub nie. Z podanej ilości składników wychodzi go niewiele, więc ja przełożyłam go po prostu do wyparzonego słoiczka i przechowywałam w lodówce. Pycha :)

***

Dostałam drugą nominację do Liebster Blog Award! :))) Tym razem od Ani z bloga: http://ania-gotuje.blog.pl. Jako że kilka dni temu nominowałam już do tego wyróżnienia wybrane przeze mnie blogi, tym razem odpowiadam tylko na pytania. Pozdrawiam serdecznie Anię i wszystkich czytelników, a poniżej zamieszczam pytania i moje odpowiedzi:

1.  Od kiedy gotujesz?

Niemal od dziecka ;) Naprawdę nie potrafię podać nawet przybliżonej daty. Chyba od zawsze ciągnęło mnie do kuchni, a odkąd tylko mogłam, próbowałam swoich sił w pieczeniu i gotowaniu.

2. Co w kuchni sprawia Ci największą przyjemność?

Wszystko :) Ale chyba taką naprawdę największą, to jednak wymyślanie nowych potraw.

3. Czy jest jakiś produkt bez którego nie wyobrażasz sobie kulinarnego życia?

Na pewno bez ziół i przypraw, bo to one "tworzą" danie, a poza tym, to chyba jeszcze bez mąki! ;)

4. Co skłoniło Cię do blogowania?

Impuls. Często tworzę w kuchni nowe przepisy, ale później zdarza mi się je zapominać i nie potrafię już ich odtworzyć. Blog pomógł mi je zarchiwizować i zebrać w jednym miejscu :)

5. Ile czasu poświęcasz blogowi?

Różnie, ale zazwyczaj tylko kilka godzin tygodniowo (napisanie jednego posta to 1 do 1,5 godz.) i chociaż często chciałabym więcej, to jednak praca i inne obowiązki zajmują mi sporo czasu.

6. Kulinarny autorytet?

Jest ich sporo, ale jeśli muszę już wybrać, to pewnie nie będę oryginalna. Gordon Ramsay i Nigella Lawson.

7. Ulubiony blog ( prócz swojego ;) …

Dużą inspiracją jest dla mnie Kwestia Smaku. Poza tym to pierwszy blog kulinarny, który poznałam.

8. Twoja ulubiona potrawa to?

Powtórzę to, co napisałam już wcześniej. Nie mam jednej. Naprawdę, nie potrafię wybrać. Kocham domową pizzę, makarony, risotta i sałatki, a jeśli chodzi o słodkości, to domowy budyń oraz ciasta z kremem. Jeśli już musiałabym coś wybrać, to stawiałabym jednak na łososia w papilotach z masełkiem cytrynowym i pieczone ziemniaczki :)

9. Ulubiony przepis

Klasyczne risotto, bo daje niemal nieograniczone możliwości.

10. Nie lubię/nie zjem…

Hmm... Chyba nie ma zbyt wielu rzeczy, których nie lubię i których bym nie spróbowała. No chyba, że to coś byłoby żywe i ruszało mi się na talerzu. Wtedy raczej bym tego nie tknęła.

11. Największa kulinarna porażka?

Jak chyba każdy, miałam kilka wpadek. Najczęściej wtedy, gdy próbowałam ściśle trzymać się jakiegoś zupełnie nowego przepisu. W taki sposób powstały kiedyś rybno-chlebowo-warzywne kotlety, które ani nie smakowały, ani nie wyglądały. Jakoś je co prawda przełknęliśmy, ale od tej pory zawsze dokładnie analizuję nowe przepisy, zanim wezmę się do gotowania.

niedziela, 2 czerwca 2013

2w1 czyli pizza pieróg

Ja i P. uwielbiamy pizzę. Obydwoje jesteśmy także wielkimi miłośnikami pierogów. Wczorajszy Dzień Dziecka świętowaliśmy więc z udziałem pysznej, domowej i pełnoziarnistej calzone :) Może to nic odkrywczego, ale ja robiłam ją w domu po raz pierwszy. Trochę martwiłam się o to, czy wyjdzie i jak będzie smakowała, ale okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Pizzowe pierogi wyszły dość ładne i zgrabne, a do tego sycące. Wydawało mi się, że po dwa na pewno damy radę zjeść, ale już po jednym byliśmy najedzeni. Na szczęście nie mam tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki temu dziś również mogliśmy delektować się smacznym obiadkiem, a jutro zabierzemy po jednym pierogu do pracy. Natomiast jeśli chodzi o samo ciasto, to postanowiłam trochę poeksperymentować. Sporo ostatnio o tym czytałam i zamiast zrobić moje tradycyjne ciasto na pizzę, nieco je zmodyfikowałam. Mianowicie dodałam do niego jajko i pominęłam mleko (zamiast niego użyłam po prostu więcej wody). Efekt? Tak przygotowane ciasto jest bardziej kruche i w moim odczuciu do calzone sprawdza się wręcz rewelacyjnie :) Jeszcze jedną innowacją, było dla mnie użycie drożdży instant. Zawsze używałam świeżych, jednak tym razem zapomniałam o nich na zakupach i gdy już myślałam, że nici z planowanego obiadu, znalazłam w szufladzie te sproszkowane. Ciasto wyrosło na nich, a później upiekło się bardzo ładnie, zupełnie tak samo, jak to na świeżych. Jedyną różnicą, którą zauważyłam był brak intensywnego drożdżowego zapachu. Gotowa pizza nie ma również charakterystycznego, drożdżowego posmaku. Niektórzy tego nie lubią i wtedy będzie to na pewno plus. Mnie ten zapach i smak nie przeszkadza, a nawet go lubię. Muszę jednak przyznać, że drożdże instant nie zawiodły i na pewno do nich wrócę. Podsumowując, calzone wyszła przepyszna. W prawdzie jest to nieco bardziej pracochłonna wersja pizzy, ale godna polecenia. Zobaczcie sami.

Pełnoziarnista calzone z kiełbasą

przepis na 8 sporych pierogów



Będziemy potrzebować:
  • 2,5 szkl. pełnoziarnistej mąki pszennej
  • 1,5 szkl. mąki pszennej
  • 1 jajo
  • 1 szkl. ciepłej wody
  • 6 łyżek oliwy lub oleju + trochę do posmarowania miski i gotowych pierogów
  • 8 g drożdży instant

Dodatkowo:
  • 200 g koncentratu pomidorowego
  • ok. 150-200 g tartego żółtego sera
  • mały pęczek natki pietruszki
  • 1 niewielką paprykę
  • garść oliwek
  • 2 garści krojonego ananasa z puszki
  • sporą laskę kiełbasy
  • przyprawy: sól, pieprz, 1 łyżeczkę cukru

Wszystkie składniki na ciasto umieszczamy w sporej misce, mieszamy drewnianą łyżką, a po chwili wyciągamy masę na blat/stolnicę i zagniatamy elastyczne ciasto. Miskę delikatnie natłuszczamy, przekładamy do niej ciasto, przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce. Czekamy aż co najmniej podwoi lub potroi swoją objętość. W tym czasie przygotowujemy składniki do nadzienia i sos. Natkę pietruszki siekamy drobno i łączymy z koncentratem oraz 3-4 łyżkami wody. Dodajemy pieprz, sól i cukier, mieszamy. Paprykę kroimy w kostkę, oliwki w plasterki. Jeśli ananasa mamy w plastrach, to kroimy go na mniejsze części. Kiełbasę kroimy w półplasterki lub kostkę i podsmażamy na patelni do zrumienienia. Gdy ciasto wyrośnie, dzielimy je na 8 równych części. Każdą rozwałkowujemy w owal o grubości ok. 5 mm. Połowę każdego owalu smarujemy sosem (zostawiając ok. 1 cm brzegu) oraz posypujemy serem. Na ser nakładamy wybrane dodatki (ja zrobiłam calzone w dwóch wersjach: kiełbasa, papryka, oliwki i kiełbasa, papryka, ananas) i dokładnie zlepiamy brzegi (tak samo jak w przypadku zwykłych pierogów). Powstały brzeg możemy jeszcze zawinąć do środka lub zrobić z niego falbankę. Jak kto lubi, jak kto umie. Myślę, że mnie, jak na pierwszy raz, wyszło to całkiem nieźle (miejscami tylko przedziurawiłam ciasto paznokciami, ale to akurat nie wpłynęło na smak dania ;)). Tak przygotowane pierogi można jeszcze posmarować delikatnie oliwą (lub rozmąconym jajkiem). Calzone pieczemy do zrumienienia, czyli 20-25 min. w 200 stopniach. Podajemy same, z ulubionymi sosami lub keczupem.



Wygląda apetycznie, prawda? ;)

Smacznego!

PS. Mała rada dla tych, którzy calzone będą robić po raz pierwszy. Rozwałkowany placek na pieróg dobrze jest ułożyć sobie od razu na papierze do pieczenia. Gdy już nałożymy na niego wszystkie składniki i zlepimy, może być nam ciężko go przenieść. Nasze calzone podczas przenoszenia na pewno stracą ładny kształt lub, co gorsza, mogą się nawet rozpaść, a tego przecież nie chcemy ;)