piątek, 31 stycznia 2014

Nietypowe klopsiki w delikatnym sosie pomidorowym

Ostatnio jem zdecydowanie więcej ryb, z czego jestem oczywiście bardzo zadowolona, ale chętnie wracam do mojego ukochanego kurczaka. Mało to wyszukane, ale naprawdę uwielbiam drób i to prawie pod każdą postacią. Chyba tylko za skrzydełkami nie przepadam. Zresztą raczej z powodów praktycznych aniżeli za sprawą ich walorów smakowych. I tak, po kilku rybnych daniach wpadł mi do głowy pewien pomysł. Nie byłabym sobą, gdybym raz na jakiś czas nie poeksperymentowała trochę, a ten eksperyment muszę zaliczyć do zdecydowanie udanych. Otwarcie przyznaję, że nie ufam gotowemu mięsu mielonemu. Kto wie, co tam do środka pakują? Ja nie wiem, ale już kilka razy zdarzyło mi się znaleźć podejrzanie wyglądające kawałki. To mnie skutecznie zniechęciło. W okolicznych sklepach na moje nieszczęście nie mielą wskazanego kawałka mięsa, a ja maszynki w domu nie posiadam (malaksera, blendera czy innego cuda też). Pozostało mi więc spróbować jakoś tę moją pierś z kurczaka na mielonkę zamienić w inny sposób. Z mięsem na pierogi i paszteciki się udało, więc dlaczego i tym razem miałoby się nie udać? Jak pomyślałam, tak zrobiłam i mięso potraktowałam tasakiem. Efekt? Znacznie odbiegał od tradycyjnego mielonego, ale mnie zachwycił! Przede wszystkim czułam, że jem mięso! A nie jakąś papkę o wątpliwym kolorze. Kurczak był świeży. No, na 99 % ;) Poza tym była to kurka z dobrego źródła. Wiedziałam też, co do tych moich kotlecików włożyłam i byłam pewna, że to co jem, jest zdrowe i dobrej jakości. Dodatkowo moje danie jest na pewno lżejsze niż tradycyjne, tłuste mielone. Same korzyści :) Właśnie dlatego ten mój eksperyment na stałe zagości w naszym menu. Polecam gorąco!

Siekane klopsiki drobiowe z oliwkami

(porcja dla 5-6 osób)




Do ich przygotowania należy przygotować:
  • 65-70 dag piersi z kurczaka (u mnie trzy pojedyncze)
  • 5-7 ciemnych oliwek
  • 1 cebulka dymka ze szczypiorkiem
  • 2 ząbki czosnku
  • 2 niewielkie jajka
  • 3 łyżki + trochę do obtoczenia mielonych płatków owsianych, otrąb lub bułki tartej
  • 500 g passaty pomidorowej (lub dobrego, domowego przecieru)
  • przyprawy: sól, świeżo mielony czarny pieprz, 1 łyżeczka cukru

Kurczaka myjemy i oczyszczamy. Następnie kroimy na niewielkie kawałki i porcjami drobno (jak najdrobniej) siekamy. Siekamy również czosnek, dymkę i szczypiorek. Oliwki kroimy w cienkie półplasterki. Mięso łączymy z dwoma jajkami, czosnkiem, szczypiorkiem, oliwkami, a także 3 czubatymi łyżkami mielonych płatków owsianych, otrąb lub w ostateczności bułki tartej. Doprawiamy solą i pieprzem, odstawiamy na ok. 10 min. do lodówki. W tym czasie w głębokim rondlu na 1 łyżeczce oleju podsmażamy cebulkę, którą następnie zalewamy passatą pomidorową i 1 szklanką wody. Sos doprawiamy solą, pieprzem i płaską łyżeczką cukru. Zagotowujemy i zmniejszamy ogień do minimum. Z mięsa lepimy spore klopsiki i obtaczamy w mielonych płatkach (lub bułce tartej). Smażymy krótko z obu stron na minimalnej ilości oleju (u mnie po 1 łyżce na 1 partię klopsików). Ja smażyłam swoje w dwóch partiach i było to zdecydowanie wygodniejsze, niż smażenie wszystkich na raz.

W trakcie smażenia :)

Zrumienione kotleciki przekładamy do ciepłego sosu i dusimy ok. 20 min. Po tym czasie można jednego sprawdzić, ale powinny być już gotowe. Na koniec możemy zabielić sos dwoma łyżkami śmietany. Śmietanę hartujemy najpierw kilkoma łyżkami gorącego sosu i dopiero dodajemy do całości. Podajemy na ciepło np. z brązowym ryżem lub kaszą, posypane posiekanym szczypiorkiem. Smacznego!

Co Wy na to? ;)

wtorek, 28 stycznia 2014

Zimowa sola sauté

Wprawdzie dopiero w drugiej połowie stycznia, ale w końcu przyszły mrozy i spadł śnieg. Zrobiło się ślisko, biało, zimowo :) Niektórzy z utęsknieniem czekali, aż przyjdzie, inni woleliby, żeby w ogóle nas nie odwiedzała w tym roku. Jednak taka kolej rzeczy. Taki mamy klimat ;) Zima zadomowiła się u nas na dobre i raczej tak prędko jej nie wygonimy. Ja chyba nawet lubię tę porę roku. Chyba, bo... No cóż, jestem okropnym zmarzluchem i nawet najcieplejsza kurtka niewiele mi pomaga. Jednak staram się jak mogę, owijam szalikiem i udało mi się jeszcze nie zamarznąć. Chłody mają wpływ nie tylko na nasze samopoczucie, ale i na to, co jemy. Przychodzi wtedy ochota na cięższe, gęste, pikantne i grzejące brzuszki potrawy. Niestety nie są one ani najzdrowsze, ani najlepsze dla sylwetki ;) Nawet ja kręcę nosem na sałatki, kiedy za oknem temperatura spada poniżej zera, dlatego muszę kombinować tak, by i wilk był syty, i owca cała. Danie, które chcę Wam dzisiaj zaproponować, może spokojnie zastąpić gęsty, tłuściutki gulasz, fasolkę po bretońsku czy inne zimowe przysmaki. Nie zamierzam w ogóle ich sobie odmawiać, ale czasami po prostu trzeba zjeść coś innego. Może... Rybkę? Tak, wiem. Znowu :) I nie po raz ostatni. Ryby na blogu pojawiały się do tej pory bardzo rzadko, więc przyszła pora to zmienić. Są przecież zdrowe i wartościowe, a pasuje do nich prawie wszystko. Tym razem w roli dodatków naturalny, brązowy ryż i szpinak. Zapraszam.

Sola ze szpinakiem i brązowym ryżem

(porcja dla 2 osób)



Należy przygotować:
  • 2 duże filety z soli
  • 1/2 cytryny
  • 1 ząbek czosnku
  • 200 g świeżego szpinaku
  • 2 łyżki kwaśnej śmietany 18% (najlepiej takiej do zup lub sosów)
  • 100 g naturalnego, brązowego ryżu
  • przyprawy: sól, czarny pieprz, rozmaryn
  • 1 łyżeczka masła
  • 1 łyżka oleju do smażenia

Na początek wstawiamy wodę na ryż. W czasie, kiedy się gotuje, filety oprószamy solą, świeżo mielonym pieprzem, odrobiną suszonego rozmarynu i skrapiamy sokiem z 1/4 cytryny. Odstawiamy w chłodne miejsce. Wrzątek solimy i wrzucamy do niego ryż. Gotujemy według instrukcji na opakowaniu (w przypadku brązowego ryżu będzie to ok. 30 min.). Teraz mamy chwilę dla siebie :) Kiedy do końca gotowania ryżu zostanie ok. 15-12 min., możemy zabrać się za szpinak. Oczyszczamy i płuczemy go dokładnie, osuszamy i siekamy lub rwiemy na mniejsze kawałki. Czosnek siekamy drobno lub przeciskamy przez praskę. Na patelni mocno rozgrzewamy łyżkę oleju (uwaga, by nie przypalić!), na którym następnie smażymy rybę. Filety smażymy po ok. 2 min. z każdej strony. Kiedy ryba się smaży, w małym rondelku rozgrzewamy łyżeczkę masła. Na tłuszczu podsmażamy czosnek. Tylko chwilę, aż delikatnie się zarumieni i odda smak. Dodajemy szpinak. Podsmażamy minutę. Dodajemy śmietanę i dusimy jeszcze ok. 2 min. Doprawiamy solą i pieprzem. Ryż odcedzamy i przekładamy na talerze. Obok kładziemy po jednym filecie ryby, na którym układamy szpinak. Podajemy z cząstką cytryny. Smacznego!

sobota, 25 stycznia 2014

Minizapiekanki z rybą i warzywami

Tak, tak. Mnie również to dopadło. Postanowiłam lepiej i zdrowiej się odżywiać. Zrezygnować z większości pustych kalorii na rzecz wartościowych produktów, czyli mówiąc krótko, oznacza to koniec śmieciowego jedzenia. Byłabym przeszczęśliwa, gdyby udało mi się już na stałe zmienić swoje żywieniowe nawyki, które obecnie nie są chyba takie znów najlepsze. Nie zamierzam jednak pozbawiać się przyjemności jedzenia. Co to, to nie. Nie przeżyłabym tego ;) A już na pewno długo bym tak nie wytrzymała. Dlatego moje posiłki muszą być nie tylko zdrowe, ale również smaczne. W związku z tym, że po Nowym Roku na blogu i na fb dostałam kilka próśb o dania nieco bardziej dietetyczne, nie pozostało mi nic innego, jak przedstawić Wam moje propozycje na lżejsze i trochę odchudzone posiłki. A więc... z nowym rokiem - lżejszym krokiem :) Kto jest ze mną?

Sola zapiekana z ziemniakami, cebulą i papryką

(przepis na dwie porcje)


Będziemy potrzebować:
  • 3-4 ziemniaki (w zależności od wielkości i apetytu)
  • 1 czerwoną paprykę
  • 1/2 cebuli
  • 3 ząbki czosnku
  • 2 duże filety z soli (jeśli są małe to polecam 3, a nawet 4)
  • przyprawy: sól, świeżo mielony czarny pieprz, tymianek, słodką mieloną paprykę
  • ok. 2-3 łyżki oleju
  • trochę soku z cytryny

Jeden ząbek czosnku siekamy drobno. Rybę oprószamy solą, pieprzem, papryką oraz tymiankiem, skrapiamy sokiem z cytryny, nacieramy pokrojonym ząbkiem czosnku i odstawiamy do lodówki. W tym czasie cebulę kroimy w piórka i podsmażamy na 1 łyżce oleju, aż będzie szklista. Ziemniaki podgotowujemy chwilę w dobrze osolonej wodzie (nie gotujemy do miękkości!), odcedzamy i kroimy w plastry. Paprykę kroimy w paski. Foremki delikatnie natłuszczamy i układamy w nich najpierw jedną warstwę ziemniaków, które oprószamy papryką i tymiankiem, a następnie kolejną. Wierzchnią warstwę również posypujemy przyprawami. Na ziemniakach układamy filet ryby (jeśli się nie mieści w całości, to docinamy i dopasowujemy do formy tak, by stanowił całą jedną warstwę), a na nim kolejno cebulę i paprykę. Całość posypujemy tymiankiem i odrobiną soli, a także skrapiamy olejem. Na koniec wciskamy między warzywa zmiażdżony ząbek czosnku (po jednym na porcję). Zapiekamy w 180 stopniach najpierw pod przykryciem (lub w rękawie z folii aluminiowej) przez ok. 15 min., później foremki odkrywamy i pieczemy kolejne 15 min. Wyjmujemy z piekarnika i od razu podajemy. Uwaga gorące ;)

Widoczne na zdjęciach foremki,
to mój ulubiony łup z tegorocznych wyprzedaży.
Brakowało mi takich jednoosobowych, a te urzekły mnie kolorami i kształtem :)
Prawda, że urocze?
Smacznego!

sobota, 18 stycznia 2014

Blok czekoladowy z mleka granulowanego z mnóstwem herbatników

Dziś dalszy ciąg słodkości. Ja mogę się już jedynie oblizywać, patrząc na zdjęcia, bo ten blok czekoladowy przygotowałam dla nas na Sylwestra i pozostało jedynie słodkie wspomnienie. Wam jednak mogę go serdecznie polecić. Jest absolutnie pyszny i bardzo słodki. Dla mnie to kolejna wycieczka do przeszłości. Zarówno prezentowane poprzednio wafelki, jak i ten blok czekoladowy wspominam bardzo miło z czasów dzieciństwa. Kiedyś, kiedyś, dawno temu można go było kupić w tzw. społemach na wagę. Przygotowywała go również moja mama w domu i wtedy to była prawdziwa rozpusta. Rodowód tego smakołyku sięga zapewne jeszcze dalej. To był taki domowy odpowiednik czekolady, której w sklepach nie można było kupić. Były dostępne jedynie wyroby czekoladopodobne, które naprawdę nie smakowały dobrze. Za to taki blok czekoladowy... Mmmm! Pycha :) Teraz czekolada jest już powszechnie dostępna i także z niej można wyczarować nieco zbliżony smakołyk. Zbliżony formą, ale nie smakiem. Ja wypróbowałam przepis na blok czekoladowy z prawdziwej czekolady już prawie rok temu, na walentynki (przepis tutaj). Wyszedł naprawdę super, ale to jednak coś zupełnie innego i od tamtego czasu co trochę przypominało mi się o tym drugim sposobie na blok. Wreszcie stwierdziłam, że muszę go przygotować! Robi się go szybko i prosto. Nie stwarza zbyt wielu problemów i wcale nie jest konieczne miałkie pełnotłuste mleko w proszku, które niestety ciężko dostać (przynajmniej u mnie). Mój blok czekoladowy przygotowałam z odtłuszczonego mleka granulowanego i też wyszedł. Przy jedzeniu tych granulek wcale się nie wyczuwa. Jeśli się dokładnie przyjrzeć, to można zauważyć delikatne jaśniejsze kropeczki, ale zapewniam, że w niczym one nie przeszkadzają. A smak? To było to! Spróbujcie sami :)

Blok czekoladowy z mleka granulowanego z herbatnikami

(porcja na keksówkę o wymiarach ok. 22x9 cm)



Należy przygotować:
  • 250 g masła
  • 1/2 szklanki wody + 2 łyżki
  • 6 łyżek naturalnego kakao
  • 1 szklankę cukru
  • 4 szklanki granulowanego, odtłuszczonego mleka w proszku
  • 200 g zwykłych herbatników

W garnuszku na niewielkim ogniu umieszczamy masło (najlepiej w małych kawałkach), cukier, kakao i 1/2 szklanki wody. Mieszamy i czekamy aż masa będzie płynna i jednolita, a cukier się dokładnie rozpuści. Nie zagotowujemy! Trzymamy na ogniu tylko do czasu, kiedy całość będzie płynna. Do ciepłej mikstury dodajemy po szklance granulowane mleko, a na koniec wkruszamy herbatniki. Dobrze, jeśli kawałki są różnej wielkości, mniejsze i większe, ale nie rozdrabniamy ciastek za bardzo. Całość delikatnie, ale dokładnie mieszamy i przekładamy do wyłożonej papierem do pieczenia formy (kształt może być dowolny). Najpierw nakładamy trochę i wciskamy tak, by masa dobrze wypełniła brzegi. Następnie dokładamy resztę i dociskamy, aby nie zostały w bloku bańki powietrza. Najlepiej zrobić to dłońmi lub pomóc sobie wystającym z formy papierem. Kiedy masa ostygnie, wstawiamy całość do lodówki na minimum 4 godz., a najlepiej na całą noc. Kroimy na plasterki i zajadamy ze smakiem :) Prawda, że proste?

Do masy czekoladowej możemy oczywiście
dodać ulubione bakalie, pianki marshmallow lub suche wafle.
Ja jednak najbardziej lubię wersję z samymi herbatnikami,
bo właśnie taka kojarzy mi się z dzieciństwem :)

PS. Jaka forma będzie najlepsza do przygotowania bloku? Oczywiście tradycyjna metalowa, szklana lub ceramiczna, a na pewno taka, która zachowuje kształt podczas wciskania w nią masy czekoladowej. Ja dysponuję niestety tylko formą silikonową i też jakoś sobie poradziłam, ale używając takiej formy trzeba kontrolować jej kształt. Silikon jest miękki, więc po naszym ugniataniu na pewno się zdeformuje i zamiast ładnego trapezu lub prostokąta otrzymamy raczej beczułkowaty kształt. Wystarczy jednak na sam koniec (po upchnięciu całej masy) ukształtować boki formy dłońmi, a na pewno uzyskamy pożądany wygląd bloku. Mnie się udało :)

Miłego weekendu!

sobota, 11 stycznia 2014

Domowe wafelki kokosowo-krówkowe

Początkowo wcale nie zamierzałam dodawać tego przepisu, bo wydawał mi się zbyt prosty. Banalny nawet. Poza tym myślałam, że wszyscy już dobrze go znają i każdy robi go po swojemu. Jednak przekonałam się, że wcale tak nie jest. Na moim facebook’owym profilu dodałam zdjęcie tylko jednego wafelka w towarzystwie filiżanki dobrej herbaty i okazało się, że wzbudził zainteresowanie :) Dla mnie to powrót do dzieciństwa i dla wielu z Was pewnie też. Czasami warto sobie takie smaki z dawnych lat przypomnieć. Dlatego, mimo wszystko, przepis postanowiłam zamieścić na blogu. Może Wam posłużyć jako inspiracja, by samemu stworzyć takie domowe smakołyki. Masa do wafelków przyjmie prawie każdy smak, jaki tylko sobie wymyślicie, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Ja proponuję dwa smaki. Tradycyjną krówkę i masę śmietankową z wiórkami kokosowymi. Wafelki można przygotować przekładając je nadzieniami naprzemiennie, tak jak ja to zrobiłam lub zrobić wafelki w dwóch różnych smakach. Robi się je szybko i przyjemnie. Tak naprawdę, to ich przygotowanie sprawiło mi niezłą frajdę :) No to co? Miłej zabawy!

Domowe wafelki z masą z mleka w proszku i kremem krówkowym
(duuużo wafelków)



Potrzebujemy:
  • opakowanie suchych wafli (moje nazywały się „andruty” i było ich dokładnie 25 g)
  • 200 g bardzo miękkiego masła + 200 g masła o dowolnej temperaturze
  • puszka masy krówkowej/kajmakowej lub ugotowanego słodzonego mleka zagęszczonego – ok. 500 g (ja użyłam naturalnej masy krówkowej Gostynia, ale można poeksperymentować z różnymi smakami)
  • ½ szklanki mleka
  • ½ szklanki cukru (lub więcej, jeśli ktoś lubi bardzo słodkie)
  • 3 szklanki mleka w proszku (ja użyłam granulowanego odtłuszczonego, bo tylko takie dostałam, ale nie miałam z nim żadnych problemów)
  • 2 szklanki wiórków kokosowych

Dodatkowo:
  • jeśli wafli nie kupiliśmy w tzw. „sreberku”, to będziemy również potrzebować spory kawałek folii aluminiowej do owinięcia całości

200 g miękkiego masła miksujemy na puch, a następnie, ciągle miksując, po 1-2 łyżki dodajemy masę krówkową/kajmakową. Gotowy krem krówkowy odstawiamy w chłodne miejsce.

Pozostałe masło wraz z mlekiem i cukrem umieszczamy w sporym rondelku i rozpuszczamy. Nie gotujemy, a czekamy tylko, aż całość będzie płynna. Do wciąż ciepłego, ale nie gorącego płynu dodajemy po szklance granulowane mleko i wiórki kokosowe. Dokładnie mieszamy i zostawiamy do lekkiego przestudzenia.

Pierwszy wafel smarujemy ostudzoną (może być lekko ciepła, bo inaczej zgęstnieje za bardzo, ale nie bardzo gorąca, bo wafle wtedy bardzo zmiękną) masą kokosową, przykrywamy następnym i smarujemy krówką. Kolejny wafel układamy na płaskiej powierzchni, smarujemy masą kokosową i dopiero układamy na kremie krówkowym. Jeśli będziemy chcieli rozsmarować masę kokosową na już ułożonym na pozostałych waflu, to krówka będzie się wyciskać (ten krem przed włożeniem schłodzeniem jest zbyt miękki i delikatny, dopiero w lodówce twardnieje). Odwrotnie nie ma takiego problemu. Postępujemy tak do momentu, kiedy zostanie nam ostatni wafel, którego oczywiście już nie smarujemy.

Całość owijamy w folię aluminiową i chowamy do lodówki co najmniej na 2 godz. Ja zwykle chłodzę wafle całą noc. Dobrze jest też całość obciążyć. Zwykle kładę wafle na jednej desce, przykrywam drugą i kładę na niej na płasko 2 litrowe kartony mleka. Dzięki temu wafle dobrze się sklejają i mają ładny kształt. Na koniec kroimy całość ostrym nożem na mniejsze porcje. Np. w prostokąciki, kwadraty lub trójkąty. Przechowujemy w lodówce przez kilka dni (myślę, że maksymalnie do tygodnia, ale tyle raczej nie wytrzymają), najlepiej przykryte, bo inaczej mogą trochę obsychać.

Pyszne wafelki, choinka w tle, dobra herbatka
i można leniuchować :) Mamy przecież weekend :D

PS. Niby prosty przepis, ale było, tyle rzeczy, o których po prostu musiałam wspomnieć, że zrobił się z tego całkiem długi wpis. Mimo to zachęcam do wypróbowania przepisu, ponieważ nie stwarza on większych problemów, a wafelków wychodzi naprawdę sporo i to bardzo smacznych :) Może nie są najzdrowsze (tak, tak, cukier, masło, krówka, po prostu bomba kaloryczna), ale przynajmniej wiemy, czym nasze wafle przekładamy. Kupne tej zalety już nie mają. Poza tym to doskonała propozycja na imprezę zarówno dla starszych, jak i młodszych gości. Dużo na raz nie da się ich zjeść, bo są naprawdę sycące, ale to raczej kolejna ich zaleta :)

Polecam serdecznie!

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Coś na zimowe wieczory... Rozgrzewający gulasz

Ostatni rok, a właściwie ostatnie dwa lata były dla mnie przełomowe pod wieloma względami. Wydarzyło się tak wiele, że mnie samej wydaje się to niemałym szaleństwem. Wariackie przeprowadzki (w tym pierwsza z nich do innego miasta) i urządzanie od zera nowego mieszkania, to tylko niektóre ze zmian w moim życiu i to nie ostatnie. Moje życie wcale nie zwalnia tempa. Dlatego musicie mi wybaczyć tę nieobecność na blogu. Bardzo mi miło, że są osoby, które pytają, co się dzieje i proszą o dodawanie przepisów. To mnie niezwykle motywuje i, chociaż zwykle tego nie robię, to w tym roku coś sobie jednak postanowiłam. Moje postanowienie noworoczne dotyczy właśnie prowadzenia bloga i większej systematyczności w dodawaniu postów. Zobaczymy, jak to wyjdzie, ale mam nadzieję, że uda mi się w tym wytrwać. Trzymajcie kciuki! :) Skoro już słowo się rzekło, to i pora na przepis. I mimo, że pogoda za oknem bardziej przypomina wczesną jesień lub nawet wiosnę, to przepis z tych raczej zimowych. Pyszny i rozgrzewający...

Gulasz wołowy z karmelizowaną marchewką i miodem pitnym

(4 duże porcje)



Będziemy potrzebować:
  • 700 g wołowiny (łopatka lub antrykot)
  • 500 g cebuli
  • 300 g pieczarek
  • 2 marchewki (moje były spore i mogły ważyć ok. 350-400 g)
  • 3-4 ząbki czosnku
  • 100 ml miodu pitnego (u mnie trójniak)
  • przyprawy: 2 listki laurowe, 2 ziarna ziela angielskiego, 1,5 łyżeczki majeranku, sól, pieprz, 1-2 łyżeczki cukru
  • dodatkowo: olej i masło do smażenia, mąka do oprószenia mięsa i ewentualnego zagęszczenia sosu
  • do podania: 8 ziemniaków pokrojonych w kostkę i ugotowanych

Mięso myjemy, oczyszczamy i kroimy w kostkę o boku ok. 2-3 cm. Cebule oraz czosnek siekamy w drobną kosteczkę. W szerokim garnku lub rondlu o grubym dnie rozgrzewamy ok. 2 łyżki oleju. Każdy kawałek wołowiny dokładnie otaczamy w mące, a następnie wrzucamy na rozgrzany tłuszcz. (Dobrze jeśli nasze naczynie jest na tyle szerokie, że kawałki mięsa nie leżą jeden na drugim, a w jednej warstwie, bezpośrednio na dnie.) Mięso staramy się podsmażyć równomiernie. Tak, by każdy kawałeczek był obsmażony ze wszystkich stron. Jednocześnie nie smażymy mięsa zbyt długo, chwilka z każdej strony będzie w sam raz. Następnie do garnka wrzucamy posiekaną cebulę. Całość zalewamy miodem pitnym, mieszamy i smażymy razem, aż płyn odparuje.  Dolewamy wodę, wystarczy ok. 2 cm powyżej poziomu mięsa z cebulą. Dodajemy listek laurowy, ziele angielskie i majeranek. Przykrywamy pokrywką i dusimy.

Po ok. 1,5 godz. możemy zająć się pieczarkami i marchewką, które kroimy dość grubo. Pieczarki w ćwiartki, a marchewkę w ok. 5 mm plasterki (to ważne, by na sam koniec wciąż pozostała półtwarda). Na dużej patelni rozpuszczamy ok. 1,5 łyżki masła i wrzucamy na nie marchewkę. Posypujemy ją cukrem i smażymy ok. 2-3 min. Następnie zalewamy ją wodą (tylko do poziomu samej marchwi, nie więcej). Czekamy, aż płyn odparuje i powstanie coś jakby maślano-cukrowy syrop, delikatnie solimy. Marchew powinna lekko, ale nie całkowicie zmięknąć. Jeśli będzie zbyt miękka, później straci swój kształt i wyrazistość. Pieczarki możemy podsmażyć najpierw na odrobinie tłuszczu lub dodać surowe go gulaszu i w nim je ugotować. Ja jednak wolę usmażyć je osobno i osobno posolić. Inaczej w gulaszu mogą być lekko mdłe.

Mięsa oczywiście pilnujemy, co jakiś czas mieszamy i sprawdzamy jego miękkość. Jeśli jest taka potrzeba, dodajemy więcej wody i czekamy, aż zmięknie. W sumie może to potrwać ok. 2 godz. Czasem nawet dłużej. Pod koniec cebula powinna się rozpaść i utworzyć sos, a gdy mięso będzie już miękkie, możemy dodać marchew i pieczarki. Całość dusimy jeszcze maksymalnie 10 min. Próbujemy, doprawiamy solą i pieprzem. Na koniec, jeśli uznamy, że sos jest za rzadki, zagęszczamy go 2 czubatymi łyżeczkami mąki rozprowadzonymi w 1/3 szklanki wody. Pamiętajmy jednak, że po dodaniu mąki, gulasz trzeba jeszcze raz zagotować. Podajemy z ugotowanymi ziemniakami, kaszą, makaronem, kopytkami, kluskami śląskimi, kuskusem lub świeżym pieczywem. Dowolność jest duża, a wszelkie urozmaicenia nawet wskazane :)

Smacznego!

PS1. Nie udało Wam się zjeść wszystkiego na raz? Został zarówno gulasz, jak i ugotowane już ziemniaczki? To wcale nie problem. Ziemniaki dorzucamy do garnka z gulaszem, mieszamy i następnego dnia odgrzewamy razem. Ja nawet zrobiłam tak specjalnie i miałam super dwudniowy obiad :)

PS2. Jeśli nie chcecie brudzić tak wielu naczyń, ziemniaki można ugotować w gulaszu, a nie osobno. Po prostu po 1,5 godz. duszenia dorzucamy do gulaszu surowe, pokrojone w kosteczkę ziemniaki i czekamy, aż wszystko będzie miękkie :) To jeden z moich ulubionych sposobów na ograniczenie sobie zmywania ;)