sobota, 22 lutego 2014

Kwaśno-pikantna wieprzowina z brązowym ryżem

Jeeeeej, jak dawno nie jadłam czerwonego mięsa. W ogóle dość rzadko je serwuję, ale tym razem przerwa była już stanowczo zbyt długa. I to wcale nie tak, że nagle za nim zatęskniłam. Co to, to nie. Na obiad planowałam krewetki tygrysie i obszukałam kilka sklepów zanim na dobre się poddałam. Jednak w końcu, zrezygnowana udałam się do mięsnego i zobaczyłam śliczny, względnie chudy kawałek karczku. To było to. Olśnienie! Będzie wieprzowinka. Ucieszyłam się, bo karczek uwielbiam. Najlepiej po prostu uduszony z cebulką, ale tym razem postanowiłam zaszaleć. Kupiłam limonkę, imbir, papryczki piri-piri oraz kilka innych składników i zaczęłam kulinarne zmagania. Niestety nie miałam takich warzyw, jakie bardzo chciałam mieć, ale nie przejęłam się nic a nic. Postanowiłam i tak wykorzystać te, które już kupiłam. I chociaż kompozycja warzywna nie za bardzo odpowiadała mojemu pragnieniu orientalnych smaków, to jednak całość wyszła zaskakująco dobrze. Żałowałam tylko, że nie było kiełków fasoli mun albo pędów bambusa. Następnym razem na pewno je dodam (o ile wcześniej nie zapomnę kupić). Mimo to postanowiłam zaprezentować ten przepis na blogu. A wiecie dlaczego? Bo jak tylko spróbowałam mojego dania, to wszystkie wątpliwości zniknęły :) Smakowało mi tak bardzo, że przestałam myśleć o jakichkolwiek modyfikacjach i po prostu cieszyłam się pysznym obiadkiem. Wam również polecam.

Kwaśno-pikantna wieprzowina z brązowym ryżem, czyli chińszczyzna po polsku

(porcja dla 4-5 osób)




Potrzebujemy:
  • ok. 60-70 dag wieprzowiny (ja miałam karczek, ale wyjątkowo chudy)
  • 2 łyżki sosu sojowego
  • 2 łyżki oleju
  • sok z 1 małej limonki
  • 4 ząbki czosnku
  • 1 papryczkę piri-piri razem z ziarenkami (jeśli wolicie mniej pikantne potrawy, to koniecznie je wyjmijcie)
  • kawałek imbiru (ok. 5 cm)
  • 2 marchewki
  • 0,5 puszki zielonego groszku (lub odpowiednią ilość mrożonego)
  • 100 g minikolb kukurydzy z zalewy
  • 2 cebulki dymki ze szczypiorkiem
  • mały pęczek natki pietruszki
  • garść niesolonych orzeszków ziemnych
  • 2 płaskie łyżki mąki pszennej do zagęszczenia sosu (może być też ziemniaczana, ale tym razem jej nie miałam)
  • 2 woreczki (200 g) naturalnego, brązowego ryżu

Wieprzowinę myjemy i kroimy w paseczki (ok. 1,5 na 4 cm). Błonki możemy powykrawać. Ja tak zrobiłam, bo ich nie znoszę ;) Czosnek siekamy drobniutko, imbir ścieramy na tarce, a papryczkę kroimy w cienkie krążki/plasterki. Mięso umieszczamy w sporej misce. Dodajemy 2 łyżki oleju, 2 łyżki sosu sojowego, sok z limonki oraz czosnek, imbir i papryczkę. Mieszamy, przykrywamy i odstawiamy do lodówki na co najmniej 2 godz., a najlepiej na całą noc. Orzeszki prażymy na suchej patelni i odstawiamy do ostygnięcia. Marchewki kroimy w słupki, dymkę w piórka, minikolby kukurydzy w spore krążki, a szczypior siekamy. Siekamy także natkę i orzechy, ale dość grubo. Ryż gotujemy w osolonej wodzie według instrukcji na opakowaniu (będzie to ok. 30 min.). Zamarynowane mięso wrzucamy na mocno rozgrzaną, suchą patelnię (na razie nie zlewamy marynaty, zostawiamy ją w misce!). Obsmażamy szybko ze wszystkich stron i przekładamy do sporego garnka. Dolewamy pozostałości marynaty z miski oraz tyle wody, by przykryła mięso, ale nie więcej. Dusimy do miękkości. Kiedy wieprzowina zmięknie, dodajemy marchew, kukurydzę i dymkę. W razie potrzeby dolewamy troszeczkę wody i dalej dusimy. Teraz już cały czas pilnujemy i uważamy, by nie rozgotować warzyw. Marchewka powinna zostać al dente. A już na pewno nie możemy dopuścić do sytuacji, kiedy zacznie tracić kształt i się rozpadać. Tak drobno pokrojone warzywa nie potrzebują dużo czasu, więc nawet chwila może o wszystkim zaważyć. Kiedy warzywa zmiękną, dodajemy groszek z puszki (mrożony wymagałby wcześniejszego dodania!) i rozmieszaną w 1/4 szkl. wody mąkę. Całość zagotowujemy i zestawiamy z ognia. W razie potrzeby doprawiamy solą (z tym ostrożnie, bo sos sojowy jest słony). Dodajemy ugotowany ryż oraz szczypiorek i dokładnie mieszamy. Każdą porcję przed podaniem obficie posypujemy natką i orzeszkami.

Smacznego! :)

czwartek, 20 lutego 2014

Owsiane, wilgotne muffinki z wiśniowym środkiem

Naszło mnie ostatnio na muffinki. Tak, wiem, że miało być dietetycznie. Tak, wiem, że one tylko stwarzają pozory dietetycznych. Tak, wiem, że nie tak dawno było ciacho. Tak, wiem to wszystko, ale co z tego? No co? Jak ja miałam taką wielką chęć, by coś upiec. I to nie byle co, ale koniecznie muffinki. No i co? No i upiekłam :) I wyszły rewelacyjne! Mięciutkie, pulchne, wilgotne, ze zdrowym zamiennikiem kruszonki i wspaniałym, wiśniowym środkiem. Nieeeeebo w gębie! Spróbujcie koniecznie :)

Owsiane muffinki z wiśniowym środkiem i moją zdrowszą wersją kruszonki

(porcja na 16 niewielkich babeczek)



Będziemy potrzebować:
  • 1 szkl. płatków owsianych
  • 1 szkl. otrąb owsianych
  • 1 szkl. mąki pszennej
  • 1/2 szkl. wiórków kokosowych
  • 1/2 szkl. brązowego cukru demerara (jeśli chcielibyście użyć białego, to należy dodać go mniej, ok. 1/3 szkl.)
  • 3/4 szkl. mleka
  • 1/2 szkl. oleju
  • 2 jajka
  • 2 łyżeczki sody oczyszczonej

Dodatkowo:
  • dżem wiśniowy do nadziania babeczek (ja użyłam domowego) - dobrze jest używać dżemu z dużą ilością owoców, a małą ilością galaretki, np. mój domowy dżem został w środku babeczek, natomiast kupny (który owoce miał zatopione w sporej ilości galaretki) "uciekał" górą i bokami
  • pestki dyni i ziarna słonecznika zamiast kruszonki

Muffinki przygotowuje się bardzo prosto. Tak prosto, że prościej chyba się nie da. Mąkę, otręby, płatki, wiórki, cukier, sodę, jajka, mleko oraz olej mieszamy w dużej misce widelcem na w miarę jednolitą masę i... To jest z grubsza koniec pracy. Teraz pozostało już tylko napełnić foremki. Metalową formę wykładamy papilotkami lub natłuszczamy i posypujemy otrębami. Do każdej foremki wlewamy płaską łyżkę ciasta, na środku układamy czubatą łyżeczkę dżemu i przykrywamy kolejną łyżką ciasta. Foremki powinny być wypełnione co najmniej w 3/4 wysokości lub nawet trochę bardziej. Wierzch posypujemy uprażonymi na suchej patelni ziarnami słonecznika i pestkami dyni. Pieczemy 25 min. w nagrzanym do 180 stopni piekarniku, aż ładnie się zrumienią. Wszystko :)





Prawda, że smakowite? :)

poniedziałek, 17 lutego 2014

Klasyka w nieco innym wydaniu, czyli zupa pomidorowa z imbirem i soczewicą

Zima coś szybko sobie poszła. Pytanie, czy na dobre? Ja wcale nie będę za nią płakać, ale coś nie chce mi się wierzyć, że tak łatwo nam odpuści. Chyba byłoby za szybko, za łatwo i zbyt bezboleśnie. Co prawda trochę przymroziło, jednak tylko chwilowo. Mimo to jak dla mnie wystarczy i chociaż mam nadzieję, że teraz to już tylko coraz cieplej będzie, to wolę się przygotować na powrót zimna. I gdyby jednak zima postanowiła wrócić, to mam w zanadrzu tajną broń. Danie z serii brzydkie a dobre. Pyszną, gęstą, rozgrzewającą, szybką i do tego zdrową zupę... pomidorową :D Co w niej takiego wyjątkowego? Przede wszystkim smak. Daje niezłego kopa, kiedy potrzeba doładować baterie. Jest bardzo pożywna i sycąca (spokojnie może stanowić samodzielny posiłek, nie trzeba już do niej pieczywa, zdecydowanie można się najeść samą). Mimo to nadaje się też dla osób na diecie. Na dodatek wychodzi naprawdę niedroga. Czego chcieć więcej?

Zupa pomidorowo-imbirowa z zieloną soczewicą

(porcja dla 4-5 osób)




Należy przygotować:
  • 100 g zielonej soczewicy (1/2 szklanki)
  • 1 czerwoną cebulę
  • 2 ząbki czosnku
  • kawałek imbiru długości ok. 5 cm
  • 1 puszkę krojonych pomidorów bez skóry
  • 1 udko z kurczaka
  • 100 g domowego przecieru pomidorowego (lub dobrej jakości koncentratu)
  • 100 ml płynnej śmietanki 12-18% (w wersji odchudzonej doskonale sprawdzi się mleko)
  • przyprawy: 1 ziarno ziela angielskiego, 1 liść laurowy, 1 łyżeczkę kurkumy, 1 łyżeczkę słodkiej mielonej papryki, 1/2 łyżeczki cynamonu, 1 łyżeczkę curry, szczyptę kardamonu, sól, biały pieprz
  • olej do smażenia

Udko zalewamy wodą (ok. 800 ml), dodajemy ziele angielskie, listek laurowy, kurkumę, słodką paprykę i gotujemy do miękkości. W czasie gdy kurczak się gotuje, cebulę i czosnek siekamy w drobną kostkę. Imbir ścieramy na drobnych oczkach lub również drobniutko siekamy. Wszystko wrzucamy na rozgrzaną patelnię z odrobiną oleju (wystarczy 1 łyżka) i smażymy 3-4 min. Ugotowane udko wyjmujemy z bulionu, który przecedzamy i wlewamy z powrotem do garnka. Dodajemy puszkę pomidorów, opłukaną soczewicę oraz podsmażoną cebulkę z czosnkiem i imbirem. Doprawiamy cynamonem, curry, kardamonem i białym pieprzem. Gotujemy, aż soczewica zmięknie. (Potrwa to ok. 30 min.) Kurczaka obieramy z mięsa i dodajemy do zupy. Na koniec całość solimy i dolewamy śmietanki (lub mleka). Dokładnie wszystko mieszamy, próbujemy i w razie potrzeby jeszcze doprawiamy. Podajemy od razu. Smacznego!

Mówię Wam, pyyyyycha :)

sobota, 15 lutego 2014

Czekoladowe walentynki - edycja druga ;)

W zeszłym roku Walentynki były meeega czekoladowe. Do dziś bardzo miło wspominam tamten blok czekoladowy, jednak w tym roku postanowiłam przygotować coś nieco lżejszego. Poprzednio już po jednym kawałeczku miałam dość ;) Tym razem długo nie miałam żadnego pomysłu, a później długo nie mogłam się zdecydować. W końcu nie mogłam już dłużej zwlekać, trzeba było zrobić zakupy i zabrać się do roboty. Tak naprawdę ogólną koncepcję miałam, ale całość wyklarowała się dopiero w sklepie. Padło na niezawodne połączenie czekolady i pomarańczy. Muszę przyznać, że i w tym przypadku mnie nie zawiodło. Ciasto wyszło przepyszne! Kruchy, maślany spód, delikatny i puszysty krem pomarańczowy, a to wszystko zwieńczone miękką polewą czekoladową. Mmmm... Poezja :)

Kruche kwadraty z lekkim jak chmurka musem pomarańczowym i polewą czekoladową

(przepis na dużą blaszkę o wymiarach ok. 26 na 38 cm)




Potrzebujemy:
  • 1,5 szklanki mąki pszennej
  • 1 szklankę cukru
  • ok. 230 g zimnego masła
  • 2 żółtka
  • 3 szklanki śmietanki kremówki (takiej, która dobrze się ubija)
  • 3 pomarańcze
  • 3 łyżeczki żelatyny
  • 180 g czekolady: pół na pół gorzka i mleczna
  • 2 łyżki miodu

Z 1,5 szklanki mąki, 0,5 szklanki cukru, 2 żółtek i 130 g zimnego, pokrojonego w kostkę masła szybko zagniatamy kruche ciasto. Formujemy kulę, szczelnie owijamy folią spożywczą i wkładamy na ok. 2 godz. do lodówki. Schłodzone ciasto kroimy na jednakowej grubości plasterki (u mnie to było ok. 4-5 mm) i wylepiamy nimi blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia. Ciasto nakłuwamy dość gęsto widelcem i wkładamy do nagrzanego do 180 stopni piekarnika. Pieczemy na złoty kolor, czyli ok. 20 min. Wyjmujemy i czekamy aż ostygnie.

W tym czasie możemy przygotować krem. Pomarańcze dokładnie myjemy i z dwóch ocieramy skórkę. Natomiast wszystkie trzy przekrawamy i wyciskamy z nich sok (u mnie wyszło go ok. 300 ml). Skórkę, sok i 0,5 szklanki cukru umieszczamy w niewielkim garnuszku i podgrzewamy. Kiedy cukier się rozpuści, do bardzo ciepłego płynu dodajemy żelatynę i energicznie mieszamy do całkowitego rozpuszczenia. Studzimy. Dwie szklanki kremówki ubijamy na sztywno, a następnie stopniowo dodajemy do niej sok z cukrem i żelatyną. Delikatnie mieszamy. Odstawiamy do lodówki na ok. 5 min. Schłodzony, lekko gęstniejący, ale wciąż płynny krem wylewamy na ostudzony spód. Wyrównujemy i wstawiamy z powrotem do lodówki.

Pozostałą 1 szklankę kremówki, obie czekolady (połamane na kawałki lub posiekane), 100 g masła i miód rozpuszczamy w kąpieli wodnej i odstawiamy do ostygnięcia. Na zastygnięty mus pomarańczowy wylewamy wciąż płynną polewę. (Polewę najlepiej lać niebezpośrednio na mus, a można pomóc sobie przy tym np. łyżką. Inaczej w delikatnej piance mogą powstać wgłębienia.) Całość wyrównujemy i znów umieszczamy w lodówce.



Teraz już pozostało tylko czekać, aż ciasto nabierze właściwej konsystencji. Po zastygnięciu kroimy je na niewielkie kawałki, np. kwadraty. Przechowujemy też oczywiście w lodówce. Ja pokroiłam nasze ciacho po 6 godzinach i było już ok, chociaż następnego dnia kroiło się je zdecydowanie lepiej, a kawałki były ładniejsze ;) Polewa, którą Wam zaproponowałam nigdy do końca nie stwardnieje i nawet po długim czasie chłodzenia pozostanie miękka, ale tak ma być. Wydaje mi się, że właśnie taka polewa najbardziej pasuje do tej pysznej, leciutkiej pianki. Poza tym taka lekko ciągnąca się czekolada ma dla mnie swoisty urok i nadaje ciastu wyjątkowy charakter. Jak dla mnie, to był bez wątpienia strzał w 10! A Wy co o nim myślicie?

Na sam koniec powiem już tylko, że zaraz idę do kuchni...
...po następny kawałek :))) Smacznego!

sobota, 8 lutego 2014

Proste i szybkie, wegetariańskie leczo

Od niemal 1,5 roku, czyli od czasu, gdy mam stałą pracę na pełen etat, miałam pewien problem. Ok. godz. 12, czasem wcześniej robiłam się potwornie głodna. Trzeba więc było coś zjeść, a przekąska musiała być na tyle sycąca, bym mogła bez trudu wytrzymać do obiadokolacji, którą przygotowuję zwykle dopiero po powrocie do domu. Często te moje przegryzki nie były najzdrowsze. Zdarzały się kanapki, wafle ryżowe, twarożki i owoce, ale przeważały jednak drożdżówki i inne słodkości. Kaloryczne i niezdrowe. Czasami zabierałam ze sobą dania obiadowe z poprzedniego dnia, ale wtedy jadałam dwa obiady. Jeden w pracy, a drugi w domu. To też nie było najlepsze rozwiązanie. Dodajmy do tego pracę siedzącą i otrzymujemy prostą receptę na to, jak bez trudu zyskać na wadze. Na szczęście dość szybko nadeszło olśnienie. Sałatki! Miks warzyw (i nie tylko) z dobrym sosem, do tego np. bułka grahamka i pełnowartościowy posiłek gotowy. Od jakiegoś czasu zabieram ze sobą do pracy przygotowane dzień wcześniej pudełeczko z pyszną zawartością. W ten sposób nie głoduję, nie opycham się i jestem przeszczęśliwa. Zdarzają się wprawdzie wpadki. A to nie zdążę, a to zapomnę, ale zwykle nie mam takich problemów. Jest za to inny. Zima! Sałatkę czy surówkę do czasu zjedzenia trzymam oczywiście w lodówce, więc jest zimna. Sama myśl o takim posiłku, gdy za oknem panują minusowe temperatury, nie nastraja zbyt pozytywnie. W związku z tym mój cudowny pomysł trafił szlag, jak tylko nadeszły mrozy. Chciałam czegoś ciepłego, czegoś co rozgrzeje i da energię do dalszej pracy, ale nie zrujnuje przy tym mojej sylwetki. Jednym z dań spełniających te kryteria, jest wegetariańskie leczo. Proste, szybkie i sycące. Bez boczusia, bez kiełbaski, za to z papryką i cukinią. Można je sobie dowolnie urozmaicać. Raz dodać kukurydzę, raz czerwoną fasolę, a innym razem grilowanego kurczaka. Dziś jednak przepis na wersję podstawową.

Wegetariańskie leczo

(porcja dla 2 lub 4 osób, w zależności od tego, czy leczo będzie waszym samodzielnym posiłkiem, czy tylko dodatkiem do niego)




Należy przygotować:
  • 2 czerwone papryki
  • 1 cukinię
  • 1 cebulę
  • 2 ząbki czosnku
  • 1 puszka krojonych pomidorów
  • 100 g dobrej jakości przecieru pomidorowego lub passaty
  • 1 łyżka oleju
  • przyprawy: sól, świeżo mielony czarny pieprz, słodką mieloną paprykę, zioła prowansalskie, płaską łyżeczkę cukru

Cebulę kroimy wzdłuż na pół, później jeszcze raz na pół, a na koniec w plasterki (nie bardzo cienko). Wychodzą z tego takie półpiórka. Czosnek siekamy. Papryki i cukinię kroimy w paseczki. W garnku o grubym dnie rozgrzewamy łyżkę oleju i podsmażamy na nim najpierw cebulę. Kiedy się zrumieni dodajemy czosnek i paprykę. Pozostawiamy na ok. 2-3 min., a gdy leciutko zmięknie, dodajemy cukinię. Całość zalewamy pomidorami z puszki. Dodajemy też przecier pomidorowy i przyprawy. Dusimy do uzyskania pożądanej miękkości warzyw. Pilnujemy jednak, by się nie rozgotowały i nie straciły ładnych kształtów. Mnie najbardziej smakują lekko al dente. W razie potrzeby doprawiamy.

Mój lunch do pracy gotowy :)

Leczo podajemy jako samodzielną potrawę, np. w towarzystwie pełnoziarnistego pieczywa lub jako dodatek do mięs. Smakuje wyśmienicie również z ryżem, kaszą czy razowym makaronem. Można także podać do niego upieczone na złoto ziemniaczki. Dowolność jest duża. Ogranicza nas jedynie własny smak i kulinarna fantazja. Polecam serdecznie!

wtorek, 4 lutego 2014

Delikatna zupa porowa z kukurydzą i kurczakiem

Kiedy przychodzę zmarznięta do domu nie ma jak miska parującej zupy. Dlatego o tej porze roku tego typu obiady goszczą na naszym stole przynajmniej raz w tygodniu. (Jednak porcja wychodzi zazwyczaj tak duża, że jemy je przez dwa, a nawet trzy dni.) Wprawdzie te najbardziej zimowe takie jak: grochówka, żurek, zalewajka, a także wszystkie inne, gęste i zawiesiste zupy mogą być prawdziwą bombą kalorii, to wcale nie oznacza, że wszystkie muszą być właśnie takie. Mnie zupa kojarzy się raczej z lekkim, zdrowym posiłkiem. Z dużą ilością warzyw i na bulionie z kurczaka. Takie chyba lubię najbardziej. Zabielone małą ilością śmietany lub mleka (to taki mój sposób na odchudzenie wielu potraw) nie będą ogromnym występkiem nawet na diecie. Na pewno są zaś zdrową, wartościową propozycją obiadową i nie należy o nich zapominać. Ja właśnie upichciłam duży gar jednej z moich ulubionych (piszę tak chyba o każdej) zup. Bardzo lubię pory, więc pojawiają się one często w moim menu, również w zupach. Jedna już dawno pojawiła się na blogu (a znajdziecie ją tutaj), dziś pora na kolejną :)

Zupa porowa z kukurydzą na udkach kurczaka

(porcja dla 7-8 osób)




Będziemy potrzebować:
  • 2 udka z kurczaka
  • 1 dużego pora
  • 2 cebulki dymki
  • 2 ząbki czosnku
  • 3/4 puszki kukurydzy
  • 1 kg ziemniaków
  • 100 ml płynnej śmietanki 12% lub tłustego mleka
  • przyprawy: sól, świeżo mielony czarny pieprz, 2 ziarna ziela angielskiego, 2 listki laurowe

Udka z kurczaka zalewamy ok. 2,5 l wody, dodajemy ziarna ziela angielskiego, listki laurowe, stawiamy na średni ogień i gotujemy do miękkości. W tym czasie pora bardzo dokładnie myjemy i cienko kroimy. Białą część można pokroić w talarki, a liście w paseczki. Czosnek ciekamy drobno, a dymki kroimy w piórka. Na dużej patelni rozpuszczamy łyżkę masła. Podsmażamy najpierw czosnek i cebulkę, a kiedy się delikatnie zrumienią, dodajemy pora. Smażymy, co chwilę mieszając przez ok. 4-5 min. i odstawiamy na bok. Ziemniaki obieramy, oczyszczamy i kroimy w niewielką kostkę. Kiedy kurczak jest już miękki, wyjmujemy go z bulionu, który następnie przecedzamy przez drobne sitko i wlewamy z powrotem do garnka. Do bulionu wrzucamy pokrojone ziemniaki oraz kukurydzę wraz z zalewą. Całość solimy i ustawiamy na średnim ogniu. Kiedy ziemniaki zmiękną, dodajemy zawartość patelni i gotujemy jeszcze ok. 4 min. Doprawiamy solą i świeżo mielonym, czarnym pieprzem, a na koniec wlewamy 100 ml płynnej śmietanki lub mleka.

Podajemy posypaną świeżymi ziołami (np. kolendrą) lub szczypiorkiem,
o czym ja oczywiście zapomniałam ;) Smacznego!

sobota, 1 lutego 2014

Drożdżowe rolls'y z budyniem kokosowym

Nareszcie weekend :D A jak weekend, to i coś na słodko. Dziś przyszła pora na pulchniutkie, delikatne, absolutnie przepyszne bułeczki. Pierwszy raz piekłam je już dość dawno, ale że przepis był eksperymentem, to nie trafił od razu na bloga. Wtedy dodawałam wszystko na oko. Mąka, cukier, szczypta soli. Masła miałam w lodówce trochę ponad pół kostki, więc dałam całe. Zostało mi też trochę kefiru, więc i jego dodałam. Jeszcze trochę mąki. Dwa jajka... No, niech będą trzy. Na koniec drożdże. Zagniotłam wszystko, odstawiłam do wyrośnięcia i modliłam się, żeby nie było klapy. O dziwo efekt był nie tylko zadowalający, ale zachwycający! :) Potem musiałam się upewnić, że to nie był przypadek, że drożdżówki wyjdą za każdym razem tak samo dobre, i że mogę je Wam z czystym sumieniem polecić. Zabierałam się do tego bardzo długo. Pierwsze wrażenia po tych ślimaczkach były tak dobre, że bałam się je sobie popsuć. Już na samo wspomnienie ciekła ślinka ;) W końcu, za namową mojego P. upiekłam je kolejny raz i... Nie zawiodłam się nic a nic :D Zmniejszyłam jedynie ilość cukru i masła, bo początkowo dałam ciut za dużo. Nauczyłam się też kilku ważnych rzeczy i teraz, odrobinę mądrzejsza o własne doświadczenia, mogę je wreszcie z dumą zaprezentować. Z dumą, bo kiedyś drożdżowe wypieki nie bardzo mnie lubiły, a teraz nie sprawiają mi już najmniejszego problemu :)))

Drożdżowe ślimaczki na kefirze z budyniem kokosowym

(z przepisu wychodzi 12 sporych bułeczek)


Do ciasta drożdżowego potrzebujemy:
  • 4 i 2/3 szklanki mąki pszennej (użyłam zwykłej, najzwyklejszej, typ 500)
  • 1/2 szklanki cukru + 4 płaskie łyżeczki
  • 3/4 szklanki kefiru
  • 2/3 szklanki rozpuszczonego masła
  • 3 jajka + 1 białko
  • 25 g świeżych drożdży
  • dużą szczyptę soli

Do budyniu:
  • 3 i 1/2 szklanki mleka
  • 1/3 szklanki cukru
  • 4 łyżki mąki pszennej
  • 4 łyżki mąki ziemniaczanej
  • 1 żółtko
  • 1 szklankę wiórków kokosowych

Drożdże wkruszamy do miseczki i zasypujemy 4 łyżeczkami cukru. Czekamy aż się rozpuszczą i delikatnie spienią. Do dużej miski wsypujemy mąkę, cukier i sól. Wlewamy masło (może być delikatnie ciepłe) i kefir, dodajemy jajka i rozpuszczone drożdże. Zagniatamy ciasto. Na początku może się kleić, ale nie podsypujemy mąką. Na koniec powinniśmy uzyskać gładkie, elastyczne, ale wciąż delikatne i mięciutkie ciasto. Przykrywamy je ściereczką i odstawiamy do wyrośnięcia. Ciasto nie rośnie tak bardzo, jak np. ciasto na pizzę. To nic złego! Jest ono cięższe i bardziej wilgotne. Dlatego tylko delikatnie się napuszy (moje podwoiło swoją objętość mniej więcej o połowę) i tak ma być.

Gdy ciasto rośnie, przygotowujemy budyń. W garnku podgrzewamy 3 szklanki mleka z cukrem. W pozostałym mleku dokładnie roztrzepujemy obie mąki i żółtko. Można sobie pomóc blenderem, wtedy mamy pewność, że nie pozostaną grudki. Kiedy mleko będzie bardzo gorące (dosłownie na chwilę przed jego zagotowaniem), cienką strużką wlewamy mleko z mąką i żółtkiem. Od razu energicznie mieszamy. Ja często wlewam tę mieszankę przez sitko, ponieważ mój blender niestety się popsuł, a bardzo nie chcę grudek. Proszę wtedy mojego mężczyznę do pomocy, bo przydaje się trzecia ręka ;) Cały czas mieszając, czekamy aż na powierzchni budyniu pojawią się bąble i zdejmujemy z palnika. Szybko dodajemy wiórki kokosowe, mieszamy, odstawiamy do całkowitego ostygnięcia. Gotowy budyń powinien być bardzo gęsty. Tak gęsty, że włożona łyżka będzie w nim stała. Jeśli będzie rzadki, wypłynie nam później z ciasta.

Podrośnięte ciasto lekko zagniatamy i rozwałkowujemy na prostokąt o wymiarach ok. 40 na 50 cm.  Można delikatnie podsypać mąką, ale nie za dużo. Następnie smarujemy ostudzonym, gęstym budyniem, pozostawiając z jednego, dłuższego boku margines ok. 3 cm.


Prostokąt ciasno zwijamy wzdłuż dłuższego boku. Rulon układamy tak, by łączenie było na spodzie. W ten sposób, lekko obciążone lepiej się zlepi. Ciasto kroimy bardzo ostrym nożem lub nitką (ja zdecydowanie wolę tę metodę) na 12 części. Na początek dobrze je sobie na górze zaznaczyć.

Nitkę wsuwamy pod rulon ciasta, z góry krzyżujemy i ściskamy.
Krojąc ciasto w ten sposób, nie wyciśniemy z niego budyniu.

Im ciaśniej i ładniej zwiniemy rulon z budyniem, tym ładniejsze będą gotowe bułeczki :)

Ślimaczki układamy na wyłożonej papierem do pieczenia blasze w sporych odstępach. Ja na raz piekę zawsze sześć, nie więcej. Pozostałe przykrywam ściereczką i odstawiam na bok. Przed włożeniem do piekarnika, smarujemy wierzch i boki bułeczek roztrzepanym białkiem.


Pieczemy w 180 stopniach przez ok. 20-25 min., aż nabiorą rumianego koloru. Po upieczeniu zostawiamy na ok. 5 min. na blasze do lekkiego ostygnięcia, a następnie delikatnie przenosimy na kratkę, a później już tylko zajadamy ze smakiem ;)

Bułeczki z budyniem kokosowym polecają się na niedzielne śniadanie :)
Smacznego!