niedziela, 24 lutego 2013

Biszkoptowy torcik w kształcie lalki

Obiecałam dzisiaj przepis, więc muszę słowa dotrzymać. W prawdzie wciąż ziewam i wydaje mi się, że zaraz zasnę, ale wiem, że kilka osób na niego czeka. Torcik wyszedł dość spontanicznie, ponieważ nie miałam zbyt dużo czasu, żeby wszystko przemyśleć. Mimo to jestem raczej zadowolona i niewiele bym już zmieniła. Motywacją był dla mnie fakt, że tort był dla sześcioletniej dziewczynki. Mam ogromną słabość do takich maluchów, stwierdziłam więc, że dam radę i torcik musi powstać, choćbym robiła go pół nocy (i prawie tak było ;)). Efekt może nie był idealny, było kilka niedociągnięć, ale najważniejsze, że się podobał i smakował. Ja jestem dumna, bo stanowił dla mnie zupełnie nowe wyzwanie i chyba poradziłam sobie całkiem nieźle. Z resztą oceńcie sami.

Tort z kremem śmietankowym i o smaku owoców leśnych




Do przygotowania biszkoptów będziemy potrzebować:
  • 9 jajek
  • 1,5 szkl. cukru
  • 1,5 szkl. mąki tortowej
  • 6 czubatych łyżek mąki ziemniaczanej
  • 3 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia (opcjonalnie, jeśli np. nie jesteście pewni jajek lub piekarnika, a bardzo zależy Wam na efekcie)

Do obu kremów:

  • 500 g serka mascarpone
  • 500 ml śmietanki kremówki 36%
  • 4 łyżki cukru pudru
  • 400 g mrożonych owoców leśnych
  • 2 łyżki cukru
  • 3 płaskie łyżeczki żelatyny

Do kremu maślanego:
  • 125 g masła
  • 4 łyżki mleka
  • ok. 200 g cukru pudru

Do nasączenia:
  • 200 ml osłodzonej herbaty (ja użyłam wiśniowej)

Do dekoracji:
  • ok. 600 g lukru plastycznego w dowolnych kolorach (domowego lub gotowego)
  • perełki, śnieżynki, jadalny pisak lub cokolwiek Wam przyjdzie do głowy
  • lalka typu barbi z nogami owiniętymi folią spożywczą lub specjalna połówka lalki (bez nóg, ale ze szpikulcem) do tortów tego typu

Najpierw musimy upiec trzy biszkopty. Każdy pieczemy z 3 jajek, 0,5 szkl. cukru, 0,5 szkl. mąki i 2 łyżek mąki ziemniaczanej. Plus ewentualnie 1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia. Ciasto na każdy biszkopt przygotowujemy oddzielnie. Nie robimy od razu całej porcji z 9 jajek. Inaczej piana z białek może opaść, a biszkopt nie wyrośnie tak ładnie. Niestety już to przerabiałam. Biszkopt trzeba piec od razu po przygotowaniu. Nie powinien stać i czekać na swoją kolej.

Białka ubijamy na sztywną pianę, dodajemy cukier, a następnie po jednym żółtku, cały czas miksując na największych obrotach. Następnie zmniejszamy moc na najmniejszą i dosypujemy mąkę oraz mąkę ziemniaczaną (opcjonalnie proszek do pieczenia). Pieczemy w 175 stopniach przez ok. 25 min. (do suchego patyczka). Upieczony biszkopt wyjmujemy z piekarnika i upuszczamy w blasze na podłogę (z 30-40 cm), by nie opadł. Odstawiamy do ostygnięcia. W taki sposób pieczemy wszystkie trzy biszkopty. Ja na podstawę upiekłam biszkopt w okrągłej formie o średnicy 24 cm. Pozostałe (na spódnicę lalki) upiekłam w nieco mniejszych, kwadratowych formach. Można też upiec dwa biszkopty. Jeden okrągły na podstawę i jeden prostokątny (w dużej formie) na spódnicę. Ja niestety nie mam tak dużej formy. Musiałam więc upiec trzy.

W czasie gdy biszkopty się pieką przygotowujemy owoce. Rozmrożone, ale wraz z sokiem, który puściły umieszczamy w rondelku. Dodajemy 2 łyżki cukru i gotujemy do zgęstnienia. Owoce powinny przypominać niezbyt gęsty dżem. Studzimy. Zaparzamy herbatę, słodzimy (ja dałam 2 łyżeczki cukru) i odstawiamy.

W odrobinie bardzo gorącej wody rozpuszczamy żelatynę i odstawiamy do ostygnięcia. (Nie jest to konieczne, ale tort lepiej się wtedy trzyma.) Serek mascarpone, śmietankę i cukier puder umieszczamy w wysokim naczyniu i ubijamy na sztywno. Dodajemy przestygniętą żelatynę (dobrze, by wody nie było dużo, kilka łyżek), mieszamy i dzielimy na pół. Do jednej części dodajemy owoce i łączymy z kremem. Zarówno krem śmietankowy, jak i ten z owocami wstawiamy do lodówki.

Przygotowujemy krem maślany. Bardzo miękkie masło miksujemy na puch. Ciągle miksując, dodajemy połowę cukru pudru, a następnie 2 łyżki mleka. Później resztę cukru pudru i znów mleko. Krem powinien być dość gęsty, ale jednocześnie musi się dać łatwo smarować. Jeśli jest zbyt rzadki, dodajemy więcej cukru pudru i znów miksujemy. Masa musi być idealnie gładka i bez grudek. Krem odstawiamy na bok, ale nie wkładamy do lodówki.

Kiedy biszkopty ostygną przekrawamy je na pół. Najpierw przekładamy kremem śmietankowym (nie bardzo grubo) ciasto na podstawę. Łączymy obie połówki, a całość smarujemy cieniutko kremem maślanym. Powlekamy lukrem plastycznym. Ja robię to od razu na paterze lub podkładce pod tort. Zabezpieczam ją jednak czystymi kartkami papieru, które usuwam po udekorowaniu tortu.

Z reszty biszkoptu wycinamy okręgi, które układamy jeden na drugim. Teraz musimy im nadać kształt balowej spódnicy dla lalki. Kiedy używamy biszkoptu, nie jest to takie łatwe, ponieważ łatwo się kruszy. Można upiec biszkopty dzień wcześniej lub użyć ciasta ucieranego. Wtedy będzie trochę łatwiej. Jeśli używamy zwykłej lalki, musimy wydrążyć środek tak, by zmieściły się tam nogi. Lalce tworzymy gorsecik z lukru i odkładamy na bok.

Na podstawie umieszczamy odrobinę kremu śmietankowego, a na nim pierwszy krążek biszkoptu. Nasączamy go bardzo lekko herbatą i nakładamy krem śmietankowy. Na nim układamy kolejny krążek, nasączamy i układamy krem z owocami. Postępujemy tak z każdym krążkiem, naprzemiennie przekładając je obydwoma kremami. (Mnie obu kremów troszeczkę zostało, ponieważ nie można dać ich zbyt dużo. Tort może się wtedy nie utrzymać.) Całość smarujemy resztą kremu maślanego. Dekorujemy lukrem plastycznym według uznania. W torcie umieszczamy zwykłą, bądź specjalną lalkę, a łączenie zakrywamy np. paskiem z lukru. Całość wykańczamy perełkami i innymi ozdóbkami. Ja dodałam również perełkową opaskę z bransoletki na gumce, ale wtedy dobrze uprzedzić, że jest ona niejadalna ;)



Tort najlepiej przygotować dzień wcześniej i wstawić na noc do lodówki. Wtedy będzie się lepiej kroić, lukier lekko zastygnie, kremy zgęstnieją i nie powinno być torcikiem żadnych problemów. Mam nadzieję, że udało mi się w miarę jasno wszystko opisać. Zdjęć w trakcie robienia niestety nie robiłam, ponieważ czas mnie gonił, a następnego dnia musiałam wcześnie wstać, by jechać na Food Blogger Fest. Zdjęcie przedstawiające efekt końcowy też nie jest najlepsze, bo było już ciemno i światło nie takie, jak trzeba. Mam jednak nadzieję, że Wam się spodoba, i że dotrwaliście do końca tego baaardzo długiego wpisu, ale robienie tortu też troszkę zajęło ;)

Miłej niedzieli!

PS.: Jeśli dostanę jakieś zdjęcia przekroju, to na pewno je dodam.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Minipizze z chorizo

Bardzo lubię w niedzielne popołudnie przygotować jakieś smakołyki, które w poniedziałek będziemy mogli zabrać do pracy. Tydzień temu były cebularze, które od razu podbiły nasze serca. Wczoraj postanowiłam upiec kolejne wytrawne bułeczki, ale tym razem wzorowane na pizzerinkach. Ciasto drożdżowe, sos pomidorowy, ser, cebula i dowolna kiełbaska. To nie może być nie dobre ;)

Minipizze z chorizo

z przepisu wychodzi 12 bułeczek




Do bułeczek potrzebujemy:
  • 500 g mąki + dodatkowo 3 łyżki
  • 1 płaską łyżeczkę soli
  • 1 szklankę ciepłego mleka
  • ok. 150 g masła (może trochę mniej, u mnie 6 pełnych łyżek)
  • 2 jajka
  • 60 g świeżych drożdży
  • 3 łyżeczki cukru

Do sosu:
  • 150 g koncentratu pomidorowego
  • przyprawy: sól, pieprz, cukier, zioła prowansalskie

Dodatkowo:
  • 1 dużą cebulę
  • ok. 150-200 g sera
  • 18 plasterków chorizo (po 1,5 na każdą minipizzę)
  • przyprawy: sól, pieprz, cukier, zioła prowansalskie
  • olej do smażenia
Ciasto przygotowujemy tak samo, jak na cebularze. Drożdże wkruszamy do miseczki, dodajemy cukier, 4 łyżki mleka (z przygotowanej szklanki) i 3 łyżki mąki. Całość dokładnie mieszamy i odstawiamy w ciepłe miejsce. Mąke wraz z solą przesiewamy do sporej miski. Masło rozpuszczamy w reszcie mleka, a jajka roztrzepujemy widelcem. Gdy rozczyn „urośnie” (mój zawsze niemal  kipi z miseczki, a ciasto rośnie później bardzo ładnie), dodajemy go do mąki z solą, do której wlewamy także mleko z masłem i jajka. Mieszamy, a następnie chwilę wyrabiamy. Wkładamy z powrotem do miski, przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce. Gdy podwoi swoją objętość, jest gotowe do formowania placuszków.

W czasie kiedy ciasto rośnie, koncentrat mieszamy z wodą, by nabrał odpowiedniej konsystencji. Ma być taki, by dało się go łatwo smarować na bułeczkach, ale nie może być zbyt rzadki. Dodajemy sól, pieprz, łyżeczkę cukru i zioła. Odstawiamy, by smaki się połączyły.

Cebulę kroimy w półplasterki i podsmażamy na patelni na odrobinie oleju. Gdy zacznie się rumienić, podlewamy wodą (wystarczy tyle, by pokryła dno patelni). Kiedy woda odparuje, a cebulka zmięknie, przyprawiamy ją solą, pieprzem, niepełną łyżeczką cukru i ziołami prowansalskimi.

Ser ścieramy na tarce lub kroimy (ja miałam żółty ser w plastrach, więc pokroiłam je na cienkie paseczki). Plasterki chorizo przekrawamy na pół.

Wyrośnięte ciasto dzielimy na trzy równe części, a każdą z nich na cztery kolejne (pizzerinki piekłam na trzy tury). Pierwszą partię rozpłaszczamy lub wałkujemy tak, by miała mniej więcej owalny kształt i umieszczamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Smarujemy je dość grubo sosem, posypujemy serem, a następnie układamy cebulkę i chorizo. Odstawiamy na chwilę do wyrośnięcia. Ja w tym czasie nagrzewam piekarnik, na który kładę blachę z przygotowanymi bułeczkami. Pieczemy 25 min. w 190 stopniach Celsjusza, studzimy na kratce.



Minipizze smakują zarówno na ciepło, jak i na zimno. Doskonałym dodatkiem jest do nich keczup lub sos czosnkowy, ale same również są wyśmienite. Świetne na przekąskę czy na lunch do pracy. Ja i P. spałaszowaliśmy dziś po trzy :) Można je przygotowywać z wieloma różnymi dodatkami, ale warto pamiętać o tym, by ciasta zbytnio nie przeciążać i nie nakładać na nie dodatków, które są zbyt mokre. Bułeczki przestaną być wtedy tak chrupiące na zewnątrz i delikatne w środku, ale zachęcam do kombinowania, bo pizzerinki za każdym razem mogą być inne i za to je uwielbiam.

Smacznego!

niedziela, 17 lutego 2013

Trójkolorowy makaron z klopsikami

W lodówce zostało mi trochę pieczarek i kilka łodyg selera naciowego i coś trzeba było z tego zrobić, bo lekko traciły już świeżość. Dziś proponuję więc danie z cyklu „porządki w lodówce”. Takie potrawy często wychodzą naprawdę super i później sama się sobie dziwię, że wcześniej nie robiłam czegoś podobnego. Tak było wczoraj. Zrobiłam szybki przegląd tego, co mam i tego, co muszę koniecznie zużyć i tak powstał świetny przepis na...

Makaron w sosie pomidorowo-warzywnym z klopsikami

porcja dla 4-5 osób


Do klopsików będziemy potrzebować:
  • 400 g mięsa mielonego (u mnie z kurczaka)
  • 1 jajko
  • 4 łyżki bułki tartej + trochę do obtoczenia
  • 1,5 ząbka drobno posiekanego czosnku
  • ok. 150 g koncentratu pomidorowego
  • przyprawy: sól, kolorowy pieprz, 1,5 łyżeczki suszonej bazylii
  • olej do smażenia
Do sosu:
  • 1 puszkę krojonych pomidorów z bazylią
  • ok. 150 g koncentratu pomidorowego
  • ok. 150 g pieczarek
  • 3 łodygi selera naciowego + natka
  • 1 ząbek czosnku
  • 2 garście namoczonych we wrzątku rodzynek
  • 1 szklankę surowego, grubego makaronu (ja użyłam trójkolorowego)
  • przyprawy: sól, pieprz, 3 płaskie łyżeczki cukru
  • 2 łyżki masła
Najpierw przygotowujemy klopsiki. Wszystkie składniki oraz przyprawy mieszamy na jednolitą masę i formujemy małe kuleczki, mniej więcej wielkości orzecha włoskiego. Takie na 1, góra 2 kęsy. Obtaczamy je w bułce tartej i smażymy na rozgrzanym oleju na złoto-brązowy kolor. Zdejmujemy z patelni i odkładamy na bok. Możemy jednego sprawdzić, czy jest dosmażony w środku, bo później, w sosie, tylko je podgrzejemy.



Pieczarki kroimy w półplasterki, seler naciowy w kostkę, czosnek drobno siekamy. W garnku z grubym dnem rozpuszczamy masło i wrzucamy na nie pieczarki. Podsmażamy chwilę (2-3 min.) i dodajemy pomidory z puszki oraz koncentrat. Dolewamy ok. 0,5 szkl. wody, całość mieszamy. Dodajemy czosnek, seler naciowy i rodzynki, dusimy ok. 5 min. Doprawiamy solą i pieprzem. Do sosu wrzucamy surowy makaron. Gotujemy al dente (półtwardo). Mój makaron według instrukcji na opakowaniu powinien się gotować 7-8 min., jednak dopiero po 10 min. był dobry. Trzeba to sprawdzać, bo każdy jest trochę inny. Po jakichś 5 min. od dodaniu makaronu, do garnka możemy dorzucić klopsiki (Ja nie wykorzystałam wszystkich, 1/3 z przygotowanej porcji zamroziłam, ponieważ uznałam, że jest ich jednak trochę za dużo.). Kiedy makaron jest już ugotowany, a klopsiki zagrzane, możemy nakładać. Makaron podajemy w głębokich talerzach, posypany posiekaną natką z selera naciowego.



Jeśli makaron gotujemy w sosie, nie trzeba go później sztucznie zagęszczać. Zazwyczaj sam nabiera odpowiedniej konsystencji, ponieważ makaron chłonie płyn. Jest to naprawdę fajny sposób gotowania makaronu, o którym przypomniała mi jedna z blogerek tym przepisem. Już wcześniej zdarzało mi się podobnie przyrządzać makaron z prostego powodu. Jestem małym leniuszkiem i często nie chce mi się osobno gotować makaronu czy ryżu, dlatego po prostu wrzucam je do sosu. Gotowanie w taki sposób to oszczędność wody, czasu i brudnych naczyń po obiedzie ;) Polecam!

Smacznego :)

sobota, 16 lutego 2013

Pikantna zupa wielowarzywna

Tak dla odmiany. Po tych słodkościach będzie w sam raz. Zupka jest sycąca. Można się nią najeść nawet bez chlebka, chociaż świeże pieczywko bardzo do niej pasuje. Zainspirował mnie przepis z facebook'owej strony Kuchnia Tomasza, a mianowicie zimowa minestrone. Wprawdzie nie byłabym sobą, gdybym słuchała w 100% wszystkich instrukcji, ale takie inspiracje są dla mnie bardzo cenne. Przecież o to właśnie chodzi w gotowaniu. Podążaj za swoim smakiem - chciałoby się powiedzieć i dużo w tym racji. Ja staram się wyznawać tą prostą zasadę i właśnie w taki sposób powstała...

Pikantna zupa wielowarzywna na żeberku

przepis na duży, całorodzinny garnek



Potrzebujemy:
  • ok. 250 żeberka wieprzowego z kością
  • 100 g rolady boczkowej lub parzonego, wieprzowego boczku w plastrach
  • mix mrożonych warzyw (u mnie marchewka, pietruszka i por)
  • ok. 250-300 g pieczarek
  • 3 łodygi selera naciowego
  • 1 spora kalarepa
  • 1 duża cebula
  • 1 pomidor
  • 3 ząbki czosnku
  • biała fasolka w puszce
  • 1 szklanka surowego, drobnego makaronu (ja użyłam minikokardek)
  • 200 g koncentratu pomidorowego
  • przyprawy: sól, kolorowy pieprz z młynka, czarny pieprz ziarnisty, kilka ziaren kolendry, 3 ziarna ziela angielskiego, 3 liście laurowe
  • olej do smażenia (jeśli mamy chudziutki boczek bez tłuszczyku)
  • trochę startego na tarce żółtego sera (najlepiej ostrego i wyraźnego w smaku)
Żeberko najlepiej ugotować dzień wcześniej. Chyba że macie dużo czasu na przygotowanie obiadu. Wtedy nie ma to znaczenia. Jeśli natomiast przygotowujecie zupę po pracy, to dobrze byłoby to jednak zrobić. Żeberko zalewamy zimną wodą, tak żeby było całkowicie zanurzone, przykrywamy i stawiamy na średnim ogniu. Kiedy woda zacznie się gotować, zmniejszamy płomień, a z powierzchni wody zbieramy wypuszczone przez mięso szumy. Gdy je usuniemy, dodajemy ziele angielskie, liść laurowy, ziarna kolendry i pieprzu, a także sól. Gotujemy na małym ogniu, wywar ma tylko delikatnie bulgotać, tak długo, aż mięso będzie bardzo miękkie i łatwo odchodzące od kości. Może to zająć od 1,5 do nawet 2 godz. Jeśli robimy to na dzień przed gotowaniem zupy, wyłączamy ogień, a mięso zostawiamy w środku. Możemy natomiast wyjąć wszystkie ziarenka i liście laurowe, by później nie przeszkadzały w zupie (najłatwiej wywar po prostu przecedzić przez gęste sitko).

Następnego dnia bulion stawiamy na mały ogień i wszystko kroimy. Pieczarki w półplasterki, kalarepę, seler naciowy, cebulę i pomidora oraz boczek w kostkę. Czosnku nie trzeba drobno siekać, można pokroić go jedynie w cienkie plasterki. Mięso wyjmujemy z wywaru i rozdrabniamy na niezbyt drobne kawałki.

Na patelni rozgrzewamy olej i zrumieniamy boczek. Do bulionu dodajemy kalarepę, pieczarki i mrożone warzywa. Do podsmażonego boczku - seler naciowy, czosnek i cebulę, a po ok. 10 min. pomidora. Zostawiamy na ogniu jeszcze przez ok. 5 min. i wyłączamy. Do wywaru wsypujemy mały makaron, a kiedy zacznie się gotować dodajemy warzywa z patelni. Całość gotujemy jeszcze ok. 5 min., ale trzeba pilnować, by nie rozgotować makaronu. Na koniec dodajemy fasolkę oraz koncentrat pomidorowy. Doprawiamy solą i pieprzem (tak aby była lekko-średnio pikantna). Podajemy gorącą, posypaną żółtym serem.

Lub bez sera, jeśli ktoś np. nie lubi albo się odchudza ;)
 


Miłego weekendu!

piątek, 15 lutego 2013

Czekoladowe walentynki

Znam dwie główne metody robienia bloku czekoladowego. Pierwsza wymaga użycia mleka w proszku i kakao. Druga opiera się na czekoladzie i maśle. Ja wczoraj wykorzystałam tą drugą i muszę przyznać, że efekt jest świetny. Tak przygotowany blok nie jest tak twardy i kruchy, jak ten na mleku w proszku. Jest mniej zwarty i trochę mi przypomina bardzo gęsty mus czekoladowy. Do jego zrobienia wykorzystałam przepis Nigelli, ale nieco go podrasowałam na tą specjalną okazję ;) Mój blok ma sporo dodatków i jest potrójnieczekoladowy. Dlatego potrójnie, bo wykorzystałam do niego trzy rodzaje czekolady: mleczną, gorzką i białą. Mleczna czekolada nie twardnieje tak, jak gorzka, dzięki temu uzyskałam inną, delikatniejszą i lżejszą konsystencję, która mnie bardzo odpowiada. W ogóle przepis muszę zaliczyć do tych bardzo udanych i na pewno do powtórzenia. Ma jednak jedną wadę. Nie da się go dużo zjeść, bo jest bardzo słodki ;) Nawet takie łasuchy, jak my, nie podołały jednemu kawałkowi. Wprawdzie porcja była spora, mimo tego w przypadku jakiegokolwiek ciasta, nie mielibyśmy z tym problemu, ale dość już mojego gadania. Zapraszam na przepis.

Blok potrójnieczekoladowy

ilość składników na formę w kształcie serca o szerokości 26 cm



Do podstawowej wersji będziemy potrzebować:
  • 300 g mlecznej czekolady (w oryginale jest gorzka z dużą zawartością kakao, taka tworzy blok twardszy i bardziej zbity blok)
  • 125 g prawdziwego masła
  • 3 łyżki golden syrup (Można zastąpić go syropem klonowym lub ewentualnie miodem, ale szczerze mówiąc ja bym go jednak odradzała. Już lepiej w ogóle pominąć ten składnik.)
  • 100 g zwykłych herbatników (np. petitków)
  • 100 g pianek marshmallows

Dodatkowo:
  • 100 g gorzkiej czekolady
  • 100 g białej czekolady
  • 100 g masła
  • 2 łyżki golden syrup

Do dekoracji:
  • migdały, orzechy laskowe, orzechy włoskie lub inne bakalie

Mleczną czekoladę, masło i golden syrup (o ile go używamy) umieszczamy w rondelku i rozpuszczamy. Herbatniki kruszymy na niewielkie kawałki, a pianki kroimy w kostkę o boku ok. 1-1,5 cm (chyba że mamy minimarshmallows, wtedy oczywiście nie trzeba ich kroić). Do rozpuszczonej, ale nie bardzo gorącej czekolady dodajemy herbatniki i pianki i dokładnie mieszamy, jednocześnie starając się nie połamać bardziej naszych ciasteczek. Wylewamy do formy wyłożonej papierem do pieczenia (ja mam formę silikonową i w jej przypadku nie trzeba tego robić. Wygładzamy i lekko dociskamy powierzchnię. Nie przejmujemy się np. wystającymi piankami, czy delikatnymi nierównościami.

Z pozostałymi czekoladami postępujemy dokładnie tak samo. Rozpuszczamy je oddzielnie, każdą z 50 g masła i 1 łyżką golden syrupu. Najpierw gorzką, którą wylewamy bezpośrednio na mleczną, a później białą. Gorzką czekoladę rozprowadzamy mniej więcej równomiernie po całości. Natomiast białą oblewamy najpierw boki formy, a później rysujemy nią esy floresy na powierzchni ciemnej czekolady. Można jeszcze delikatnie połączyć białą i ciemną czekoladą rysując zawijasy lub dowolny wzór np. silikonową szpatułką. Wierzch bloku czekoladowego ozdabiamy bakaliamy. Całość wstawiamy do lodówki minimum na kilka godzin, a najlepiej na całą noc. Mój stał w zimnie ok. 7 godz. i wtedy nadawał się już do wyjęcia z formy, ale nie był do końca stwardniały.

Jeśli będziecie przygotowywać jedynie podstawową wersję, to po rozpuszczeniu masła, golden syrupu i czekolady, należy odlać jakieś pół szklanki, a resztę wymieszać z herbatnikami i piankami. Po umieszczeniu mieszanki w formie, zalewamy ją odlaną porcją czekolady.




Blok czekoladowy można przygotowywać z różnych rodzajów czekolady, a każda z nich zastyga nieco inaczej, dając inną konsystencję. Można też łączyć rodzaje czekolad, np. rozpuszczając razem gorzką i białą. Dodatki również mogą być przeróżne. Daje to niemal nieskończenie wiele możliwości, więc deser za każdym razem może być inny :)



Smacznego!

wtorek, 12 lutego 2013

Nieco inne pierogi

Dziś kontynuacja kulinarnych podróży. Tym razem proponuję pierożki, lecz nie nasze tradycyjne. Empanadas, bo to właśnie je mam na myśli, są przyrządzane zarówno w cieplejszej części Europy (głównie chyba w Hiszpanii, stamtąd znam je ja), jak i w Ameryce Południowej. Są bardzo popularne w Argentynie i Chile, gdzie istnieje wiele ich odmian. Mogą być podawane jako przekąska, przystawka lub danie główne. Wyglądem często przypominają nasze pierogi, ale występują także w innych kształtach. Natomiast farsz i ciasto raczej odbiegają od tego, co znamy. Wypełnienie pierożków mogą stanowić same warzywa lub z mięsem czy kiełbasą w sosie pomidorowym. Ciasto bywa francuskie, chlebowe, pierogowe, a także bardzo kruche i delikatne. Podawane są zazwyczaj z różnymi dipami śmietanowymi, jogurtowymi lub z salsą. Stanowią ciekawą odmianę i alternatywę dla polskich pierożków. Zapraszam na przepis.

Empanadas z fasolą i hiszpańską kiełbasą 

+ pikantny dip śmietanowy

duża porcja, na ok. 7-8 osób



Do ciasta należy przygotować:
  • 600 g mąki
  • 50 g masła
  • 50 g smalcu
  • 200 ml białego wina (ja użyłam półwytrawnego)
  • 200 ml wody
  • 2 płaskie łyżeczki soli

Do farszu:
  • 250 g hiszpańskiej surowej kiełbasy, np. chorizo (ja użyła wieprzowej kiełbasy z białym pieprzem)
  • 2 cebule
  • 1 zieloną paprykę
  • 2 małe ząbki czosnku
  • 2 cebulki dymki razem ze szczypiorkiem
  • puszkę czerwonej fasoli (200-250 g)
  • ok. 150 g koncentratu pomidorowego
  • przyprawy: sól, pieprz, słodką mieloną paprykę, chili w proszku
  • olej do smażenia

Do dipu:
  • 200 g kwaśnej śmietany 18% lub gęstego jogurtu naturalnego (np. typu greckiego)
  • 1 cebulkę dymkę ze szczypiorkiem
  • 1 ząbek czosnku
  • 2 łyżeczki kaparów
  • przyprawy: sól, pieprz, słodką mieloną paprykę, chili w proszku

Dodatkowo:
  • olej do smażenia (może być pół na pół ze smalcem lub nawet sam smalec)
Ciasto najlepiej jest przygotować wcześniej, ponieważ powinno odstać ok. 2 godz. przed wałkowaniem i formowaniem pierożków.

Wodę i wino podgrzewamy w rondelku. Następnie dodajemy masło oraz smalec i ciągle mieszając, czekamy, aż się rozpuszczą. Nie doprowadzamy jednak do wrzenia. Zdejmujemy płyn z ognia i dosypujemy mąkę z solą. Całość mieszamy, ale nie bardzo dokładnie i odstawiamy, aby trochę przestygło. Kiedy już masa nie parzy, przekładamy ją na stolnicę i zagniatamy. Ciasto jest delikatne i bardzo elastyczne, więc po ok. 5 min. jest już gładkie i jednolite. Tak przygotowaną masę formujemy w kulę i z powrotem wkładamy do garnka (jego dno najlepiej podsypać mąką), by odpoczęło.

Teraz możemy zająć się farszem. Cebulę, dymkę, paprykę i kiełbasę kroimy w niewielką kostkę. Czosnek i szczypiorek siekamy. Pieczarki kroimy w półplasterki lub drobniej. Na rozgrzanym oleju smażymy najpierw cebulkę, a gdy się zeszkli dorzucamy pieczarki i paprykę. Po chwili dodajemy również czosnek, dymkę i szczypiorek. Gdy warzywa zmiękną, przekładamy je do miseczki. Ponownie rozgrzewamy olej, tym razem naprawdę odrobinę i smażymy na nim kiełbasę. Kiedy jest już równomiernie usmażona, z powrotem dokładamy warzywa, a także koncentrat pomidorowy. Wszystko doprawiamy solą, pieprzem, słodką papryką i chili. Odstawiamy do ostygnięcia.

Moja pyszna kiełbaska prosto z Hiszpanii :)

Dip możemy przygotować od razu, gdy skończymy przyrządzać farsz. Wtedy smaki lepiej się przegryzą. Kapary, czosnek, dymkę i szczypiorek siekamy bardzo drobno. Dodajemy do śmietany i mieszamy. Doprawiamy do smaku solą i pieprzem oraz słodką mieloną papryką i chili. Do czasu podania przechowujemy go w lodówce. (Jeśli jednak chcielibyście przygotować go dzień wcześniej, to musicie wiedzieć, że straci on wtedy swoją gęstą konsystencję. Warzywa puszczą sok i dip nieco się rozrzedzi, jednak na smaku nie straci nic a nic. Mimo to myślę, że gęsty lepiej pasuje do pierożków.)

Po upływie min. 1,5 godz. możemy wrócić do ciasta. Dzielimy je na kilka części, bierzemy jedną, a resztę odkładamy na bok i przykrywamy ściereczką, bo dość szybko obsycha. Ciasto wałkujemy dość cienko (tak jak na tradycyjne pierogi) i wycinamy z niego okręgi, np. dużą szklanką. Następnie każdy krążek nieco rozciągamy w bardziej podłużny kształt. Na jego środku układamy porcję farszu (u mnie była to pełna, a nawet kopiasta łyżeczka) i dokładnie sklejamy. Brzegi możemy docisnąć widelcem, bo pierożki lubią się rozklejać. Gotowe smażymy na patelni lub pieczemy w piekarniku (w 220 stopniach Celsjusza przez ok. 20-25 min.) na złoty kolor. Podajemy na ciepło lub na zimno z przygotowanym wcześniej dipem i białym winem.



Życzę Wam równie smacznych kulinarnych eksperymentów!

poniedziałek, 11 lutego 2013

Cebularze

O tych pysznych bułeczkach myślałam już od jakiegoś czasu, ale nie miałam własnego, sprawdzonego przepisu. Przyznam też szczerze, że sama nie miałam głowy do wymyślania czegokolwiek, postanowiłam więc poszukać przepisu w internecie. Zdecydowanie bardziej ufam przepisom z blogów, niż z książek kucharskich. Wiem, że są one zawsze sprawdzone, a zdjęcia autentyczne i jeszcze nigdy się nie zawiodłam. Natomiast jeśli chodzi o książki kucharskie, nie zawsze wszystko udawało się tak, jak tego oczekiwałam. Jestem początkującą bloggerką, ale gotuję nie od dziś (ani wczoraj ;)), więc przejrzałam kilka przepisów i wybrałam ten, który wydał mi się najsensowniejszy. Znajdziecie go tutaj. Nie modyfikowałam go wcale, zwiększyłam jedynie ilość składników, ponieważ potrzebowałam trochę więcej cebularzy, niż przewiduje autorka oryginału. Na temat samych bułeczek powiem tyle, że są naprawdę łatwe do zrobienia i pasują mi w 100%. Są puszyste, delikatnie maślane i idealnie wyrośnięte. Mam nadzieję, że tyle wystarczy, by zachęcić Was do upieczenia tych cebulowych pyszności, bo naprawdę warto :)

Cebularze

przepis na 10 bułeczek



Będziemy potrzebować:
  • 400 g mąki pszennej
  • 40 g świeżych drożdży
  • 3 łyżeczki cukru
  • 3/4 szklanki mleka
  • 2 jajka
  • 1 łyżeczka soli
  • 5 łyżek masła
  • 3 spore cebule (lub 4 małe)
  • kilka pieczarek (ja miałam 10 szt.)
  • przyprawy: sól, pieprz, 1,5 łyżeczki suszonego majeranku
  • żółty ser (ok. 150 g)
  • olej do smażenia
Drożdże umieszczamy w miseczce (nie bardzo małej, bo mój zaczyn prawie wykipiał), dodajemy cukier, 3 łyżki mąki i 4 łyżki ciepłego mleka. Odstawiamy w ciepłe miejsce. Mąkę przesiewamy do dużej miski, dodajemy sól, rozczyn, masło rozpuszczone w reszcie mleka i roztrzepane widelcem jajka. Zagniatamy do momentu uzyskania jednolitej i gładkiej masy. Ciasto łatwo się wyrabia. Jest niezwykle delikatne i elastyczne, przez co nie ma z nim najmniejszych problemów. Bardzo szybko zaczyna odchodzić od ręki, ale można pougniatać je chwilę dłużej (ja tak zrobiłam). Następnie odkładami je z powrotem do miski, przykrywamy do wyrośnięcia i odstawiamy do wyrośnięcia (również najlepiej w ciepłe miejsce).

Kiedy ciasto rośnie przygotowujemy cebulkę. Kroimy ją w kostkę nieprzesadzając z dokładnością, bo po co? Pieczarki kroimy z półplasterki (można drobniej, ja po prostu lubię, gdy widać ich pierwotny kształt). W garnku z grubym dnem rozgrzewamy ok. 2 łyżek oleju i wrzucamy cebulkę. Gdy będzie już szklista i nieco zmięknie, dodajemy pieczarki i smażymy do momentu, aż wszystko będzie miękkie. Doprawiamy solą, pieprzem i majerankiem. Odstawiamy do ostygnięcia. Żółty ser ścieramy na tarce (ja zrobiłam to na grubych oczkach). 

Do cebulki można dodać przeróżne dodatki. Pokrojoną w kostkę szynkę, oliwki, suszone pomidory, paprykę i wiele, wiele innych. Tutaj wszystko jest dozwolone wedle smaku i gustu. Ja na pewno powtórzę jeszcze nie raz ten przepis, ale z nieco zmodyfikowanym farszem.

Wyrośnięte ciasto dzielimy na 10 w miarę równych części, a każdą z nich wałkujemy lub rozpłaszczamy w okrąg. Środek możemy delikatnie ucisnąć, ale niekoniecznie. W tym miejscu układamy po trochu żółtego sera i jakieś 3 kopiaste łyżeczki nadzienia. Tak przygotowane bułeczki odstawiamy jeszcze na 10-15 min. do podrośnięcia, a następnie pieczemy w 200 stopniach Celsjusza przez ok. 20-25 min.



Smacznego!

PS. Cebularze zniknęły błyskawicznie. Nie ma już ani okruszka. Świeże i jeszcze cieplutkie są oczywiście najlepsze, ale i na zimno bardzo nam smakowały. Mój P. zajadał się nimi z dodatkiem ziołowo-czosnkowego keczupu. Pycha :)

niedziela, 10 lutego 2013

Curry z kurczaka

Kuchnia azjatycka kojarzy się głównie z kuchnią chińską. Na pewno nie wszystkim, ale wielu osobom na pewno. A przecież kuchnia azjatycka jest bardzo bogata i nie kończy się na samych Chinach. Dla mnie jeszcze większą inspiracją jest kuchnia hinduska. W Łodzi odwiedzałam czasami indyjską restaurację. W Tomaszowie takich brak. Nie żebym często jadała na mieście, ale jednak mi tego brakuje. Tej różnorodności. Aż ciężko się było zdecydować, gdzie pójść. Ja bardzo lubię próbować nowych smaków. Czasami mam ochotę przyrządzić coś naprawdę egzotycznego, a tu... Nigdzie nie mogę dostać produktów. To kolejna rzecz, za którą tęsknię. W Łodzi mogłam dostać chyba wszystko, o czym tylko pomyślałam. Tutaj, niestety nie jest to takie proste. Wczoraj zamarzyło mi się curry. Wydawało mi się, że nie będzie problemu. Toż to wcale nie jest nie wiadomo jakie cudo, ale okazało się inaczej. Świeżego imbiru brak. No trudno z curry nie zrezygnowałam. Dodałam tylko imbir w proszku. To wprawdzie nie to samo, ale wiecie co? Nawet z takim imbirem miałabym problem, gdyby nie to, że zaopatrzyłam się w sklepie. Rozumiem, że w małych sklepikach może go nie być, ale w Kauflandzie??? A nie było. Papryczkę chili zostawiłam sobie specjalnie ze słoika ogórków konserwowych, bo ta w sklepach nie zachęca. Czy tutaj ludzie nie kupują takich rzeczy? Papryczka, którą widziałam na półkach była tak zwiędnięta, że nie miałam ochoty płacić za nią ani złotówki. Coś mi się na narzekanie zebrało, ale już kończę i zapraszam na (mimo wszystko) pyszne i aromatyczne...


Curry z kurczaka

ilości podaję prawie hurtowe, ponieważ gotowałam na dwa dni i dla więcej niż tylko 2 osób



Potrzebujemy:
  • 2 puszki krojonych pomidorów
  • 2 bardzo (baaaaardzo) duże cebule
  • 3 czerwone papryki
  • 1 puszka (400 g) mleczka kokosowego
  • kawałek świeżego imbiru (ok. 8-10 cm)
  • 1 papryczka chili
  • 6 ząbków czosnku (pół główki)
  • 3 pojedyncze piersi z kurczaka
  • ok. 1,5 opakowania przyprawy curry (4 czubate łyżki)
  • przyprawy: 1 łyżeczka cynamonu, 1 łyżeczka gałki muszkatołowej, 2 czubate łyżki mielonej słodkiej papryki, sól, 4 łyżeczki cukru + kurkuma do gotowania ryżu
  • ryż do podania
  • olej do smażenia
Kurczaka kroimy w niezbyt drobną kostkę. Papryki również kroimy w sporą kostkę, cebulę w półpiórka (najpierw w poprzek na pół, a później każdą z połówek jeszcze raz na pół, ale wzdłuż, następnie w plasterki), ale dość grubo. Czosnek i chilli siekamy drobniutko i podsmażamy chwilę na oleju, żeby nabrał smaku. Dodajemy curry, mieszamy. Całość powinna nabrać gęstej i jednolitej konsystencji. Chwilę zostawiamy to na małym ogniu i dodajemy pomidory z puszki. Dusimy aż zgęstnieje i dodajemy resztę przypraw. Do pomidorów dorzucamy paprykę i cebulę oraz mleczko kokosowe. Wszystko dusimy ok. 10 min. Na sam koniec dodajemy kurczaka. Po chwili nasze curry jest gotowe. Mnie smakuje najbardziej z ryżem ugotowanym w osolonej wodzie z dodatkiem ok. 2 łyżeczek kurkumy, która nadaje mu egzotycznego smaku i ślicznego, żółtego koloru. (By the way. Kurkumy też nie mogłam dostać w Tomaszowie.)



Tak przygotowane curry jest bardzo gęste i aromatyczne. Nie potrzebuje żadnych sztucznych zagęstników, czy poprawiaczy smaku. Jest niezwykle rozgrzewające (nawet ze sproszkowanym imbirem) i cieszy się u nas dużym powodzeniem. Zachęcam do wypróbowania. Szczególnie przy tak nieprzyjaznej aurze.

Smacznego!

sobota, 9 lutego 2013

Dziś po polsku i dość tradycyjnie

Kotlety mielone, pulpeciki czy może klopsiki? Mogą być koszmarem, jak te, które pamiętam ze stołówki w podstawówce, ale mogą być naprawdę pyszne. Wystarczy szczypta fantazji i trochę dobrych chęci. Dziś proponuję...

Tymiankowe klopsiki w sosie śmietanowo-pieczarkowym




Będziemy potrzebować:
  • 500 g mięsa mielonego (u mnie, jak zwykle, z kurczaka)
  • 1 jajko
  • 2 łyżki bułki tartej + trochę do obtoczeni
  • przyprawy: sól, pieprz, 1,5 łyżeczki tymianku + 1 łyżeczka do sosu
  • ok. 0,5 l bulionu lub rosołu
  • 500g pieczarek
  • 200 ml śmietanki 30%
  • 2-3 łyżki mąki
  • 2 łyżki masła
  • olej do smażenia
  • 2 woreczki kaszy gryczanej
Z mięsa mielonego, jajka, bułki tartej i przypraw formujemy niewielkie kulki. Obtaczamy je w bułce taryej i obsmażamy na patelni na złoty kolor. Pieczarki kroimy w plastry i podsmażamy na maśle. Po chwili dodajemy mąkę, dokładnie mieszamy i dolewamy śmietankę. Gotujemy, aż całość zgęstnieje. Bulion powoli dolewamy do sosu, uważając by go za bardzo nie rozrzedzić. Do sosu dorzucamy klopsiki i całość chwilę gotujemy, Doprawiamy solą, pieprzem i szczyptą tymianku. Podajemy z kaszą gryczaną, grubym makaronem lub ziemniaczanym puree. Mnie najbardziej smakują w towarzystwie kiszonych lub konserwowych ogórków.



Smacznego dnia!

Weekendowe śniadanie

Co dobrego jecie w weekend na śniadanie? W tygodniu nie ma wystarczająco dużo czasu, by móc nacieszyć się chwilą przy dobrej herbatce i ulubionym śniadaniowym smakołyku. Dlatego w sobotę i niedzielę staram się, by ten pierwszy posiłek był niespieszny i trochę leniwy, ale zarazem nieco bardziej wyszukany niż płatki z mlekiem, które jadam na co dzień. Oczywiście nic skomplikowanego. Zdecydowanie stawiam na prostotę. No może z odrobiną fantazji. Wszystkie te warunki spełnia jajecznica. Nie taka zupełnie zwyczajna, bo z ulubionymi dodatkami albo po prostu z tym, co akurat miałam w lodówce. Tak też było dzisiaj. Szybki rekonesans i tak oto powstała...

Jajecznica z dymką i pieczarkami

porcja dla jednej osoby



Potrzebujemy:
  • 2 jajka
  • 2 niewielkie pieczarki
  • 1 małą cebulkę dymkę
  • 1 mały ząbek czosnku albo nawet pół
  • 1 łyżkę masła
  • sól i świeżo mielony, kolorowy pieprz
  • dodatkowo: ulubione pieczywo i majonez (opcjonalnie)



Pieczarki kroimy na pół, a następnie w półplasterki. Cebulkę w piórka, szczypiorek i czosnek niezbyt drobno. Na patelni rozpuszczamy masło i wrzucamy nasze dodatki. Chwilę podsmażamy. W tym czasie do kubka wbijamy jajka i roztrzepujemy je dokładnie widelcem. Masę jajeczną wlewamy na patelnię i znów chwilę smażymy, ale tak, by jajecznica pozostała dość luźna, a tym samym kremowa i niewysuszona. Doprawiamy solą i pieprzem. Podajemy z pieczywem, którego kromki możemy cieniutko posmarować majonezem. Wiem, że niezdrowo, ale co tam. Przecież nieczęsto jadamy takie śniadania, a to dla mnie idealny początek dnia.



Smacznego!

piątek, 8 lutego 2013

Domowe niby hot-dogi

Na pewno są niebanalne. My mówimy na nie „nasze hot-dogi” i chociaż do tradycyjnych hot-dogów wcale nie jest im tak blisko, ja je uwielbiam. Te „nasze hot-dogi” to nic innego, jak parówki owinięte w naleśnik. Podane na ciepło i z sosami. Pewnie sobie teraz myślicie: „Parówki, bleee”. Jestem przekonana, że sporo osób nasłuchało się o tym, jakie to parówki są niedobre i stara się ich unikać. Ja jednak bardzo je lubię i od czasu do czasu zjadam ze smakiem. Zwracam natomiast dużą uwagę na skład. Ostatnio udało mi się dostać parówki z zawartością 90% mięsa! Niejedna „szynka” mogłaby pozazdrościć składu tym parówkom. Nie kupuję natomiast takich, gdzie zawartość mięsa jest niższa niż 70%. Dlatego nie dajmy się zwariować. Ja z parówek nie zamierzam rezygnować.

Nasze hot-dogi

dla jednej bardzo i jednej trochę mniej głodnej osoby



Będziemy potrzebować:
  • 5 parówek
  • 5 naleśników (tutaj znajdziecie przykładowy przepis)
  • sos czosnkowy
  • keczup
  • pikantny żółty ser w plasterkach (opcjonalnie)
Z ulubionego przepisu smażymy nie bardzo cienkie naleśniki. W tym czasie gotujemy parówki (ewentualnie możemy podgrzać je w mikrofalówce). Po środku naleśnika układamy plasterek żółtego sera, a na nim gorącą parówkę. Polewamy ulubionymi sosami, ale tak by z jednego brzegu zostawić trochę miejsca. Ten wolny brzeg zaginamy, a później całość zwijamy dookoła parówki. Tym sposobem podczas jedzenia „hot-doga” sosy nie będą wyciskały się od spodu, a my unikniemy plam na ubraniu. Sosy można oczywiście przygotować samemu, ale dziś podaję wersję ekspresową. Podajemy na ciepło np. w towarzystwie kiszonych ogóreczków, pomidorów czy innych warzyw. Jeśli do środka włożyliśmy ser, można całość podpiec przez ok. 1 min. w mikrofali, żeby serek się rozpuścił. Mniam. Taki domowy fast-food :)




Smacznego!

czwartek, 7 lutego 2013

Zupa chlebowa

Jak wykorzystać czerstwe pieczywo? Odświeżanie w piekarniku czy mikrofali nie sprawdza się zbyt dobrze, a nie zawsze mam ochotę robić mielone, czy grzanki. Jest jednak jeszcze jeden sposób. Przypomniało mi się o nim, gdy znalazłam w szafce wyschniętą na kamień bułkę. Zupa chlebowa! Nie potrzeba do niej wiele, większość składników zawsze mamy w domu. Jest to obiad niezwykle tani, szybki i smaczny. W sam raz na tą naszą niepogodę. Dziś na obiad...

Zupa chlebowa z boczkiem i kwaśną śmietaną


Świeżo zmiksowana i jeszcze spieniona,
ale i tak ślicznie się prezentuje w białym talerzu :)


Do jej przygotowania potrzebujemy:
  • 3 razowe, żytnie bułki (lub odpowiednią ilość chleba)
  • 1 cebulę
  • 2 ząbki czosnku
  • ok. 1,5 l bulionu lub rosołu
  • ok. 200 g chudego boczku
  • 2 łyżki masła
  • przyprawy: kminek, majeranek, słodką mieloną paprykę, sól pieprz
  • małe opakowanie kwaśnej, gęstej śmietany
Jeśli bułki są czerstwe, namaczamy je w ciepłej wodzie i odstawiamy na chwilę. W tym czasie cebulkę i boczek kroimy niewielką w kostkę. Czosnek można posiekac drobno lub przecisnąć przez praskę. Boczek podsmażamy na złoto-brązowo, a na wytopionym tłuszczyku rumienimy również cebulkę. Bułki odciskamy porządnie i przekładamy do blendera. Zalewamy je 1,5 l bulionu, dodajemy przyprawy, czosnek i cebulkę. Całość miksujemy na gładką masę. Przelewamy do garnka i podgrzewamy na małym ogniu. Dodajemy masło, a w razie potrzeby dodatkowo doprawiamy. Podajemy z kleksem kwaśnej śmietany i podsmażonym boczkiem.

Proste. Pyszne. Szybkie. Wiem, wiem, powtarzam się ;)

Miłego wieczoru!

poniedziałek, 4 lutego 2013

Muffinki cytrynowo-makowe

Przepis, który mam dzisiaj dla Was jest zdecydowanie bardziej pracochłonny, niż ten na korzenne muffinki z powidłami śliwkowymi, ale zapewniam, że warto poświęcić trochę czasu, by przygotować te cudeńka. Ciasto na babeczki, jest proste, ale nie banalne. Wilgotne, o subtelnym, cytrynowym aromacie i z makowymi piegami. Jednak to w dodatkach tkwi prawdziwy sekret. Dzięki nim te małe muffinki stają się naprawdę wyjątkowe. Przygotowałam do nich dwie polewy-kremy. Lemon curd, czyli kwaśno-słodki, krem cytrynowy o bardzo intensywnym smaku oraz ganache z gorzkiej czekolady. Ganache znacie już z przepisu na czekoladowy tort urodzinowy. To bardzo kremowy mus czekoladowy, który można przygotować właściwie z każdego rodzaju czekolady wedle uznania. Dziś jednak proponuję ciemną, gorzką czekoladę, o dużej zawartości kakao, wzbogaconą odrobiną likieru cytrynowego. Tak przygotowany krem czekoladowy smakuje niczym trufle i tak samo rozpływa się w ustach. Udekorować miałam babeczki skórką cytrynową smażoną w cukrze, ale z rozpędu dodałam całą do ciasta i musiałam posiłkować się cukrowymi śnieżynkami. Mimo że miało być inaczej, muszę przyznać, że efekt jest naprawdę uroczy. Eksperyment uważam za udany. Zapraszam na przepis.

Muffinki cytrynowo-makowe z lemon curd i czekoladowym ganache




Do przygotowania ganache należy przygotować:
  • 100 g gorzkiej czekolady (min. 70%)
  • 100 ml płynnej śmietanki 30%
  • 2 małe opakowania cukru waniliowego (32 g)
  • 50 ml likieru cytrynowego (opcjonalnie)
Śmietankę podgrzewamy w rondelku. Dodajemy cukier waniliowy i mieszamy, aż się rozpuści. Drobno pokruszoną czekoladę zalewamy gorącą śmietanką. Mieszamy do momentu, gdy masa stanie się gładka i błyszcząca. Dodajemy alkohol i jeszcze raz mieszamy. Studzimy i wstawiamy do lodówki na ok. 1 godz.

Do lemon curd:
  • 3 żółtka
  • 5 łyżek soku z cytryny
  • 1 niepełna szklanka cukru pudru (trochę więcej niż ¾)
  • ¼ kostki zimnego masła (50 g)
Żółtka dokładnie roztrzepujemy widelcem w żaroodpornym naczyniu. Masło kroimy w niewielką kostkę. W garnuszku łączymy sok z cytryny z cukrem pudrem i podgrzewamy, ciągle mieszając, aż cukier się rozpuści. Gorący syrop powoli wlewamy do żółtek, stale mieszając. Tak przygotowaną masę należy teraz podgrzać, ale nie zagotować. Możemy w tym celu naczynie umieścić nad garnkiem z gotującą się wodą lub bezpośrednio na palniku. Ta druga metoda jest szybsza, jednak bezpieczniejszy jest pierwszy sposób przygotowywania tego kremu. Nie chcemy przecież jajecznicy ;) Lemon curd jest gotowy, gdy lekko klei się do drewnianej łyżki, a jego konsystencja przypomina dość gęsty budyń. Krem odstawiamy do ostygnięcia. Jeśli nie zużyjemy całego, można przechowywać go później w lodówce, wtedy jeszcze bardziej zgęstnieje. By nadać mu nieco rzadszej konsystencji, np. w celu rozsmarowania go na babeczkach, należy go lekko podgrzać (np. 15 sek. w mikrofali).


Bardzo dawno nie dodawałam zdjęć z tak zwanego making off”,
a przecież to wszystko tak ślicznie wygląda

Lemon curd,
czyli po prostu krem cytrynowy

Do babeczek:
  • 2 szklanki mąki
  • 3/4 szklanki cukru
  • 150 g rozpuszczonego masła (ok. 2/3 szklanki)
  • 2 jajka
  • 2/3 szklanki mleka
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1 łyżeczkę sody oczyszczonej
  • szczyptę soli
  • 1 opakowanie cukru waniliowego
  • 2/3 szklanki maku
  • 3 łyżki soku z cytryny
  • skórkę otartą z 2 cytryn
W sporej misce łączymy wszystkie suche składniki: mąkę, cukier, proszek do pieczenia, cukier waniliowy, szczyptę soli oraz mak i skórkę cytrynową. Jajka dokładnie roztrzepujemy i łączymy z mlekiem. Wlewamy do suchych składników. Dodajemy do nich również masło i sok z cytryny. Mieszamy tylko do połączenia składników, nie bardzo dokładnie. Tak przygotowane ciasto przekładamy do papilotek lub natłuszczonych foremek na babeczki (wyjątek stanowią silikonowe formy do ciasta, których nie trzeba natłuszczać ani oprószać mąką), wypełniając maksymalnie ¾ naczynka. Pieczemy ok. 20-25 min. w 180 stopniach.



Kiedy muffinki ostygną, możemy nałożyć na nie kremy. Ganache po wyjęciu z lodówki miksujemy na puszystą masę. Stanie się wtedy jaśniejsze i trochę zwiększy swoją objętość. Tak przygotowany krem czekoladowy nakładamy na babeczki. Czubatą łyżeczkę na każdą. Dekorujemy dowolnie i wstawiamy do lodówki min. na 0,5 godz. Z lemon curd postępujemy dokładnie tak samo. Nakładamy dość gruba warstwę na babeczki, dekorujemy i odstawiamy do lodówki. Jeśli pominiemy etap chłodzenia, kremy mogą spływać z muffinek i efekt nie będzie zadowalający. Przechowujemy w lodówce.






Ja podczas przygotowywania tych smakołyków miałam kilka przygód. Najpierw za bardzo pospieszyłam się podczas przyrządzania ganache i czekolada mi się zwarzyła. Ratunkiem jest wtedy zawsze alkohol. Wystarczy odrobina, by masa stała się znów idealnie gładka. Początkowo wcale nie zamierzałam dodawać likieru do czekolady, ale wyszło super. Później do foremek na babeczki nałożyłam zbyt dużo ciasta i wykipiało podczas pieczenia. Muffinki musiałam później okrawać z ciastowego kołnierzyka wokół foremki. Niestety właśnie dlatego babeczki nie urosły za bardzo do góry, ale i tak wyszły śliczne. W związku z tymi moimi wpadkami naszła mnie taka refleksja. Nie zawsze wszystko dzieje się tak, jak planowaliśmy, jednak czasami może się okazać, że wyszło to nam tylko na dobre. Wiem, wiem. Nic odkrywczego, ale ta myśl jest szczególnie bliska mojemu sercu.



Pozdrawiam wszystkich, którzy wytrwali do końca dzisiejszego przydługiego wpisu i tradycyjnie życzę smacznego!

niedziela, 3 lutego 2013

Makaron w sosie z suszonych pomidorów

Bardzo lubię kuchnię włoską. Stanowi dla mnie niekończące się źródło inspiracji. Szczególnie lubię proste, bazujące na jednym, góra dwóch składnikach makarony. Dzisiejszy przepis jest właśnie taki. Do tego jest superszybki, co dla mnie jest niewątpliwie ogromną zaletą. Dziś już bez dłuższych wstępów zapraszam na...

Makaron z kaparami i wędzoną szynką w sosie z suszonych pomidorów



Potrzebujemy:

  • 170 g suszonych pomidorów
  • 50 g kaparów
  • ok. 300 g wędzonej szynki (warto kupić sprawdzoną wędlinę naprawdę dobrej jakości, inaczej tylko popsuje całe danie)
  • 1 średnią cebulę
  • 2 ząbki czosnku
  • 100 g koncentratu pomidorowego
  • 500 ml płynnej śmietanki 12% (może być 18 lub 30, ale po co taka tłusta, kiedy 12 sprawdza się równie dobrze)
  • 500 g grubego makaronu z pszenicy durum
  • przyprawy: sól, pieprz, suszoną bazylię, cukier
  • olej do smażenia
Makaron gotujemy w dobrze osolonej wodzie. W tym czasie cebulkę kroimy w kostkę i rumienimy na odrobinie oleju. Śmietankę wlewany do blendera, dodajemy koncentrat pomidorowy, ok. 100 g pomidorów, przeciśnięty przez praskę czosnek, sól, pieprz, łyżeczkę bazylii oraz płaską łyżeczkę cukru. Szynkę kroimy w kilkucentymetrowe słupki, resztę pomidorów odsączamy i kroimy w kostkę lub w paseczki. Gdy makaron się ugotuje, odcedzamy go i szybko przerzucamy z powrotem do garnka. Zalewamy sosem, dodajemy szynkę, kapary, resztę pomidorów i cebulkę. Dokładnie mieszamy. W razie potrzeby doprawiamy. Chwilę podgrzewamy. Makaron podajemy udekorowany suszonymi pomidorami lub listkami świeżej bazylii.



Bardzo lubię smak suszonych pomidorów i stąd pomysł na zrobienie z nich sosu. Zarówno suszone pomidory, jak i kapary mają bardzo intensywny smak, dlatego nie potrzeba już zbyt wielu przypraw. W zasadzie wystarczyłaby jedynie odrobina soli i cukru, ale czasami mam ochotę trochę bardziej pokombinować ;)

Smacznego!

PS. Zdjęcia niestety nie wyszły najładniej, ponieważ makaron odgrzewałam w mikrofali i trochę się przypiekł. Nie wpłynęło to jednak na jego smak :)

piątek, 1 lutego 2013

Niedzielne gofry

Okazuje się, że cierpię na daleko posunięte zmęczenie szarą rzeczywistością za oknem i chroniczny brak czasu. Nawet na gotowanie! A dla mnie to również forma relaksu. I sama już nie wiem, co mnie drażni bardziej. Czy ta szarość, czy może narastająca potrzeba chociaż kilku dni wypoczynku? Najchętniej uciekłabym gdzieś daleko, daleko stąd i na chwilę zapomniała o wszystkim i wszystkich. To bardzo egoistyczna potrzeba, ale cóż, nigdy nie mówiłam, że nie jestem egoistką. Z resztą odrobina egoizmu, dawkowanego z rozsądkiem i umiarem jest wskazana. Nawet jeśli będzie to dla mnie tylko godzina relaksu w wannie. Może się później okazać, że to wcale nie jest „tylko”, ale „aż”. Że przyniesie to więcej korzyści, niż gdybym wtedy robiła innego, bardziej pożytecznego. I że nagle stanę się nieco łagodniejsza i łatwiej będzie ze mną współegzystować. Warto? Warto! Czasami czuję, że inaczej naprawdę mogłabym eksplodować. Myślę, że każdy tego potrzebuje, żeby zwyczajnie nie zwariować, kiedy dni przeciekają nam przez palce w zastraszającym tempie.

Taką chwilą dla siebie albo wyjątkowym czasem we dwoje może być także niedzielne, leniwe śniadanie. W piżamie i z poczochranymi włosami. Może to być bardzo przyjemny zwyczaj i taki moment podczas ciągłej gonitwy, kiedy wrzucamy luz i niczym się nie przejmujemy. Doskonale sprawdzą się wtedy pyszne gofry. Poprzedni przepis, który umieściłam na blogu, był niezły, ale czegoś mu brakowało. Postanowiłam go nieco zmodyfikować i... wow. Nam gofry bardzo smakowały.

Puszyste gofry




Będziemy potrzebować:
  • 2 szklanki mąki
  • 1 szklankę wody
  • ½ szklanki mleka
  • ½ szklanki oleju
  • 4 jajka
  • 1 opakowanie cukru waniliowego
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 4 łyżki cukru (można więcej, można mniej, w zależności od upodobań)
  • szczyptę soli
Białka oddzielamy od żółtek. Mąkę, wodę, mleko, olej, cukier, cukier waniliowy, proszek do pieczenia i żółtka miksujemy na gładką masę. Białka ubijamy ze szczyptą soli. Następnie dodajemy po łyżce ubitych białek do zmiksowanego ciasta i bardzo delikatnie łączymy. Staramy się zrobić to tak, by nie stracić za dużo z objętości białek. Gofry pieczemy w nagrzanej i posmarowanej olejem gofrownicy. Podajemy od razu z ulubionymi dodatkami, chociaż same lub tylko posypane cukrem pudrem są równie wyśmienite. Najlepiej w towarzystwie owocowej herbatki lub świeżo wyciskanego soku pomarańczowego.



Gofry z tego przepisu są naprawdę leciutkie i puszyste. Gorąco polecam i życzę smacznego!