środa, 31 grudnia 2014

S jak... smakowity sylwester!

Mam nadzieję, że Święta minęły Wam równie spokojnie i radośnie jak mnie ;) Odwiedziliśmy obie nasze rodziny i najedliśmy się chyba na cały przyszły rok (słodkości na pewno!), a wróciliśmy raczej śpiący niż wypoczęci, ale co tam! Święta rządzą się swoimi prawami i kto by wtedy myślał o spaniu? ;) Na szczęście później był wspaniały weekend i wcale tak szybko nie trzeba było wracać na ziemię. Przed powrotem do pracy (na raptem dwa dni) zdążyliśmy jeszcze odpocząć i poleniuchować. A teraz? O, jak dobrze! Teraz znów wolne :D Dopiero w styczniu na dobre wracamy do pracy, więc póki co odpoczywania ciąg dalszy. Bardzo się z tego cieszę. Czuję, że potrzeba mi chwili wytchnienia, a jak już pewnie wiecie, doskonale wypoczywa mi się w kuchni. Oczywiście tylko wtedy, gdy nie robię czegoś niezmiernie skomplikowanego i w związku z tym muszę trzymać się jakiejś przydługiej receptury. Tego raczej nie lubię... Ale, ale! Jeśli chodzi o dzisiejszy przepis, to powstał on właśnie w taki wieczór, kiedy zaszyłam się sama w kuchni, odrzuciłam na bok wszelkie książki, zeszyty, karteluszki i dałam ponieść wyobraźni ;) Powstało wtedy coś pysznego, co idealnie sprawdzi się jako imprezowa przekąska zarówno na ciepło, jak i na zimno. Czy może być coś lepszego w ten ostatni dzień roku?

Drożdżowe babeczki z nadzieniem mięsno-pieczarkowym

składniki na 24 niewielkie babeczki
(użyłam standardowej formy na 12 muffinów)



Do przygotowania ciasta będziemy potrzebować:
  • 550 g mąki pszennej
  • 200 ml mleka
  • 100 g rozpuszczonego i ostudzonego masła min. 82%
  • 3 jajka
  • 50 g drożdży
  • 1 łyżeczkę cukru
  • 1/2 łyżeczki soli
  • dodatkowo 1 łyżkę masła do natłuszczenia formy

Do nadzienia:
  • 250 g pieczarek
  • 250 g mielonego mięsa (użyłam drobiowego)
  • 150 g kwaśnej śmietany
  • 100 ml mleka
  • 2 łyżeczki mąki pszennej
  • 1 łyżkę masła
  • sok z 1/4 cytryny
  • przyprawy: sól, biały pieprz, tymianek

Drożdże wkruszamy do miseczki, dodajemy cukier i 100 ml letniego mleka. Dokładnie mieszamy, dosypujemy 4 łyżki mąki (odejmujemy je z tych 550 g z listy składników) i znów mieszamy. Przykrywamy ściereczką, odstawiamy w ciepłe miejsce na ok. 15 min. Resztę mąki przesiewamy do dużej miski, dodajemy wyrośnięty rozczyn, jajka, pozostałe mleko, masło i sól. Mieszamy łyżką, a później zagniatamy na stolnicy/blacie przez kilka minut, aż ciasto przestanie się lepić i będzie ładnie odchodziło od ręki (raczej nie podsypujemy mąką). Wkładamy je z powrotem do miski, przykrywamy szczelnie folią spożywczą i odstawiamy w ciepłe miejsce na ok. 1,5-2 godz.

W tym czasie przygotowujemy farsz. Pieczarki kroimy w drobną kostkę i podsmażamy na rozpuszczonym maśle. Skrapiamy sokiem z cytryny, a kiedy puszczą sok, dodajemy mięso i dokładnie mieszamy, by nie pozostały większe kawałki (zbitki). Smażymy jeszcze ok. 5 min., a następnie dodajemy śmietanę, rozprowadzoną w mleku mąkę i przyprawy. Sos zagotowujemy i jeśli jest zbyt rzadki, chwilę odparowujemy. Jeśli natomiast zgęstnieje za bardzo, dolewamy trochę mleka. Próbujemy i w razie potrzeby doprawiamy. Studzimy.

Metalową formę do muffinów natłuszczamy. Wyrośnięte ciasto wałkujemy na ok. 1 cm grubości (może też być ciut cieniej). Wykrawamy z niego krążki o ok. 9 cm średnicy, którymi wylepiamy zagłębienia na babeczki (nie trzeba dociskać do samego spodu). Każdą miseczkę z ciasta napełniamy po brzegi ostudzonym farszem.

Ready... Steady... Bake!

Pieczemy w nagrzanym do 180 stopni piekarniku przez ok. 25 min. (babeczki powinny być już wtedy ładnie zrumienione). Wyjmujemy i studzimy. Podajemy na ciepło lub zimno, chociaż moim zdaniem najlepiej smakują takie prosto z piekarnika :)

Smacznego...
...i szczęśliwego Nowego Roku!

PS. Ja formę do muffinów mam niestety tylko jedną, więc babeczki piekłam w dwóch turach. Wcale im to nie zaszkodziło, ale jeśli Wy macie dwie takie same formy, to na pewno będzie łatwiej i szybciej ;)

PPS. Jeśli macie ochotę, przed pieczeniem, babeczki możecie posypać tartym żółtym serem.

PPPS. Warta wypróbowania jest także wersja ze zrumienioną kiełbasą jałowcową zamiast mielonego mięsa.

niedziela, 21 grudnia 2014

Świąteczna strucla makowa

Wczoraj było o masie makowej, to dziś koniecznie o jednym ze sposobów jej wykorzystania. Uwielbiam wszystko, co zawiera mak i tak jak już pisałam we wczorajszym poście, makowiec to dla mnie świąteczna tradycja. Żeby był naprawdę dobry, masa makowa musi być słodka i pełna bakalii, a ciasto mięciutkie i mokre od makowego nadzienia. Jednak jako że bardzo lubię eksperymenty, nie byłabym sobą, gdybym i tym razem nie spróbowała zrobić czegoś bardzo tradycyjnego nieco inaczej i po swojemu. Pomysł wcale nie jest super nowatorski, jest raczej dość znany, ale ja jeszcze czegoś takiego nie robiłam i postanowiłam spróbować. A o co chodzi? Już wyjaśniam. Rolada makowa jest super, ale moim zdaniem nie prezentuje się jakoś bardzo odświętnie. Za to wieńce drożdżowe to już zupełnie inna bajka. Zawsze mi się podobały i uważam, że stanowią piękną ozdobę stołu. A przy tym jadalną! :D Wcześniej nie odważyłam się takiego upiec, bo - jak już kiedyś wspominałam - na początku mojej kulinarnej przygody wypieki drożdżowe nie były moją specjalnością. Chyba trochę się ich bałam, a okazało się, że nie ma czego. Teraz nie tylko już się drożdży nie boję, ale uwielbiam z nimi pracować. Drożdżowce piekę więc często i chętnie. Ciasta, bułeczki, nawet chleby, a tym razem wieniec makowy. Receptura na ciasto pochodzi ze starszej ode mnie książki (z 1974 roku!), która była podręcznikiem mojego taty w technikum. Zmodyfikowałam ją tylko odrobinę, bo początkowo ciasto było ciut za luźne i mogłoby nie utrzymać tak skomplikowanego kształtu. Jednak książka sama w sobie okazała się skarbem i na pewno często będę z niej korzystać. Tymczasem zapraszam na bardzo świąteczny i niezwykle efektowny, a przy tym zaskakująco prosty w przygotowaniu...

Wieniec drożdżowy z domową masą makową

składniki na jedną, dużą struclę



Potrzebujemy:
  • 280-300 g mąki + 2 łyżki
  • 75 ml mleka
  • 75 g masła
  • 3 jajka (żółtka i białka oddzielnie)
  • 20 g świeżych drożdży
  • 3 łyżki cukru
  • 1 łyżka rumu lub wódki
  • duża szczypta soli
  • 1/2 kg masy makowej (polecam z tego przepisu)

Dodatkowo na lukier:
  • 1/2 szklanki cukru pudru
  • 2 łyżki soku z cytryny
  • 1-2 łyżki wody

Na początek przygotowujemy rozczyn. Drożdże wkruszamy do miseczki, dodajemy łyżkę cukru oraz 50 ml letniego mleka. Mieszamy do całkowitego rozpuszczenia. Dodajemy 2 łyżki mąki, ponownie mieszamy (to nic, jeśli pozostaną niewielkie grudki, przy zagniataniu ciasta nie będzie miało to znaczenia), przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce na ok. 15, a maksymalnie 20 min. Masło rozpuszczamy i studzimy. Do dużej miski przesiewamy mąkę (początkowo 280 g). Dodajemy sól, pozostałe mleko, roztopione masło, żółtka, resztę cukru, alkohol i wyrośnięty rozczyn. Mieszamy, najpierw łyżką, a później zagniatamy ręcznie na blacie lub stolnicy. Staramy się przy tym nie podsypywać dodatkowo mąką, jednak jeśli masa mocno się klei lub jest bardzo luźna, dodajemy pozostałe 20 g mąki. Gotowe ciasto będzie gładkie i elastyczne, powinno też łatwo odchodzić od ręki. Formujemy je wtedy w kulę, wkładamy do dużej miski, przykrywamy ciasno folią spożywczą i odstawiamy w ciepłe miejsce na ok. 2 godz.

Kiedy ciasto podwoi swoją objętość, wyciągamy je na leciutko oprószony mąką blat (lub matę silikonową) i rozwałkowujemy na duży prostokąt o wymiarach ok. 45 na 30 cm. Przykrywamy ściereczką. Dwa białka ubijamy na sztywną pianę i łączymy z 1/2 kg masy makowej. Powstałe nadzienie rozsmarowujemy równo na cieście, pozostawiając ok. 2 cm odstępu ze wszystkich stron. Przy jednym z dłuższych boków ten margines może być nawet trochę większy i możemy posmarować go lekko pozostałym białkiem. Ciasto zwijamy w rulon wzdłóż dłuższego boku i w stronę większego marginesu. Łączenie koniecznie umieszczamy pod spodem, a brzegi dokładnie zlepiamy i podwijamy. Rulon przecinamy wzdłuż (nie docinając jednak z jednego brzegu do końca). Powstałe pasy przeplatamy ze sobą, a końce łączymy i formujemy wieniec. Pieczemy go na blasze wyłożonej pergaminem (lub na macie silikonowej) przez ok. 30-35 min. w nagrzanym do 180 stopni piekarniku, aż ładnie się zrumieni. Wyjmujemy i studzimy.



Z cukru pudru, soku z cytryny i wody przygotowujemy płynny, ale dość gęsty lukier. (Jeśli będzie zbyt rzadki – dodajemy więcej cukru, jeśli zbyt gęsty – więcej soku lub wody.) Polewamy nim jeszcze lekko letni, ale nie gorący wieniec i odstawiamy do całkowitego ostygnięcia.

Z tego przepisu można przygotować także tradycyjny makowiec. Rulonu z ciasta nie przecinamy wtedy wzdłuż, zawijamy natomiast dość luźno w pergamin (pozostawiając nie więcej niż 2 cm przestrzeni) i pieczemy w 180 stopniach również przez 30-35 min. Upieczony i polukrowany makowiec posypujemy posiekanymi migdałami, skórką pomarańczową lub makiem (niemielonym).

Makowce świetnie się przechowują i można je upiec nawet 3-4 dni przed Świętami. Całkowicie ostudzone ciasta należy w takim wypadku zawinąć w ściereczkę i schować do szczelnego pojemnika lub woreczka foliowego, a polukrować dopiero w dniu podania. Strucle makowe można także upiec jeszcze wcześniej i ostudzone zamrozić. Oczywiście lukrujemy je wtedy po odmrożeniu i kiedy osiągną temperaturę pokojową.

Ja wprawdzie najadłam się już makowca przed Świętami, ale jeśli znajdę chwilę, upiekę taki wieniec dla rodziny. Może i Wy w tym roku zaskoczycie bliskich takim podarkiem? Własnoręcznie wykonane/upieczone prezenty zawsze cieszą najbardziej ;) A jeśli jesteśmy już przy prezentach, to na koniec jeszcze taki mały bonus ode mnie...


Wesołych Świąt!


zBLOGowani.pl

sobota, 20 grudnia 2014

Makowe święta, czyli...

Boże Narodzenie ma swoje, właściwe tylko dla tego czasu smaki i zapachy. Mnie kojarzy się przede wszystkim z pysznymi pierogami, barszczem z uszkami i makiełkami. Ta ostatnia potrawa to zdecydowanie mój ulubiony świąteczny deser. Mak z mnóstwem bakalii i miodem oraz pokrojoną w kostkę, namoczoną w mleku słodką bułką (np. chałką) stanowi dla mnie kwintesencję tych świąt. Zresztą na makiełki czekam zawsze niemal tak bardzo jak na same święta. Głównym ich składnikiem jest oczywiście mak, z którego można wyczarować także wiele innych łakoci. Może to być np. tort makowy (uwielbiam!) albo makowiec. Mmmmm... :) W moim rodzinnym domu w Łodzi makowce piekło się nie tylko na Boże Narodzenie, ale również na Wielkanoc i były zawsze wspaniałe. Nie ważne, że czasami pękały, nie ważne, że często nie doczekiwały lukrowania, smakowały bajecznie! A wszystko dzięki cudownemu ciastu i domowej masie makowej - bogatej w bakalie, wilgotnej i słodkiej od miodu. Tak pysznej, że trzeba było się powstrzymywać, by nie wyjeść jej z miski łyżeczką, by mogła później stanowić nadzienie makowca. Jestem zdecydowaną zwolenniczką przygotowywania tego typu półproduktów w domu, więc dzisiaj przepis właśnie na masę makową, która uświetni nie jeden deser i wypiek.

Domowa masa makowa

składniki na ok. 1,5 kg masy


Należy przygotować:
  •  400 g mielonego maku
  • 100 g rodzynek
  • 100 g skórki pomarańczowej
  • 50 g suszonych moreli
  • 50 g suszonej żurawiny
  • 50 g suszonych śliwek
  • 150 g orzechów lub migdałów (u mnie pół na pół orzechy włoskie oraz płatki migdałów)
  • 200 g dobrej jakości masła
  • 200 ml tłustego mleka
  • 1 szklanka miodu
  • 2 łyżki rumu lub wódki lub brandy
  • 2 łyżki likieru cytrynowego lub pomarańczowego

Wszystkie bakalie (oprócz płatków migdałów) siekamy drobno i umieszczamy w miseczce. Dodajemy alkohol i odstawiamy na ok. 1 godz. W tym czasie masło z miodem oraz mlekiem rozpuszczamy i podgrzewamy na średnim ogniu. Mak umieszczamy w dużej misce i zalewamy bardzo gorącą miksturą z masła, miodu i mleka. Dokładnie mieszamy, a następnie łączymy z bakaliami. Odstawiamy na kilka godzin w chłodne miejsce (można schować masę na całą noc do lodówki) - gotowe :)

Tak przygotowana masa makowa doskonale sprawdzi się do wspomnianych już we wstępie, wigilijnych makiełek, a także klusek z makiem czy świątecznych ciast. Jednak by użyć jej do wypieków, należy dodać do niej ubite na pianę białka (dzięki temu ciasto nie będzie odstawać od nadzienia). Zwykle na 1/2 kg masy makowej dodaje się pianę ubitą z 2-3 białek.

Gotową masę makową - jeszcze bez dodatku białek! - przechowujemy kilka dni (nawet do tygodnia) w lodówce. Jeśli chcemy wykorzystać ją jako nadzienie do ciasta lub bułeczek, należy wyjąć ją wcześniej z lodówki, pozwolić się trochę ogrzać i gdy osiągnie temperaturę pokojową, wymieszać z ubitymi białkami.


Smacznego!

PS. Mój przepis na masę makową, to wersja nieco skrócona - z maku, który kupuję już zmielony (bez problemu można go dostać w wielu sklepach). Dzięki temu drobiny maku nie dostają się we wszystkie zakamarki mojej kuchni ;) Poza tym znacznie przyspiesza to cały proces, a przy tym nie ma wpływu na końcowy efekt. Oczywiście masę makową można przygotować z samodzielnie mielonego maku, ale dlaczego by nie ułatwić sobie trochę życia? ;)



zBLOGowani.pl

niedziela, 14 grudnia 2014

Wołowy gulasz z miodem i suszonymi śliwkami

Początek grudnia może być pięknym czasem. Przymrozki, szron na drzewach, puszysty śnieg... I chociaż o tej porze roku nie byłoby to nic dziwnego, to za moim oknem wciąż jest raczej późna, smutna jesień. Jest szaro, buro i chłodno. Przez kilka dni lekki mrozik dawał nadzieję na śnieg, ale teraz powróciły dodatnie temperatury. Wieje, od czasu do czasu siąpi nieprzyjemny deszczyk, a drzewa za moim oknem straszą gołymi gałęziami. Co tu dużo mówić, aura jest wyjątkowo nieprzyjemna i najchętniej nie wyściubiałabym nosa z domu. Jednak wczoraj przed południem postanowiłam wybrać się na świąteczne zakupy i uzupełnić prezentowe braki. Po czterogodzinnym spacerze byłam wykończona, ale przeszczęśliwa. Misja została zakończona sukcesem, a ja mimo bólu nóg wracałam do domu jak na skrzydłach :) Tylko ta nieszczęsna pogoda nie pozwoliła mi w pełni cieszyć się tym czasem, bo przyznam szczerze, że kocham kupować prezenty. Takie zakupy dają mi największą radość. Teraz oczywiście nie będę się mogła doczekać chwili, kiedy obdaruję nimi bliskich, ale na szczęście nie zostało już zbyt dużo czasu. Co roku jak dziecko czekam z utęsknieniem na święta. Uwielbiam, kiedy w domu jest tyle ludzi i pachnie tak, tak... Jak pachną tylko święta :) Ten czas ma w sobie coś magicznego i mam nadzieję, że nigdy nie przestanie mnie cieszyć. Oczywiście święta to też wyjątkowe potrawy, aromaty i smaki kojarzące się właśnie z Bożym Narodzeniem. Jednym z przepisów, którym wprawiam się powoli w świąteczny nastrój jest pyszny gulasz wołowy. Słodkawy, z miodem, ciemnym piwem, suszonymi grzybami i śliwkami jest moim numerem jeden zarówno na jesienne chłody, jak i zimowe mrozy. Sprawdzi się też na świąteczny obiad. Można go podać z chlebem, ziemniakami, kaszą, śląskimi kluseczkami lub kopytkami i to właśnie na te ostatnie postawiłam tym razem. Odsmażone i z chrupiącą skórką komponowały się idealnie. Do tego kilka korniszonków i do szczęścia nie trzeba mi już nic oprócz dobrego towarzystwa. Gotuje się go długo, ale warto poczekać. Polecam gorąco, a sama zmykam do kuchni, bo wzywa mnie makowiec ;)

Wołowy gulasz na ciemnym piwie z miodem, suszonymi grzybami i śliwkami

porcja dla 3-4 osób



Będziemy potrzebować:
  • 500 g wołowiny
  • 2 cebule
  • 8-10 suszonych śliwek
  • 4-6 kapeluszy suszonych prawdziwków (wcześniej namoczonych lub podgotowanych w bulionie)
  • 200 ml ciemnego piwa (ja użyłam Guiness'a)
  • 200 ml domowego bulionu warzywnego (na marchewce, pietruszce, selerze, porze i przypalonej cebuli, z zielem angielskim, pieprzem ziarnistym oraz liściem laurowym)
  • 2-3 łyżki ciemnego sosu sojowego
  • 1 łyżka miodu (1,5 jeśli lubicie słodsze)
  • przyprawy: 4 ziarna ziela angielskiego, 2 liście laurowe, sól i pieprz do smaku
  • olej do smażenia
  • trochę mąki do obtoczenia mięsa

Cebulę obieramy i kroimy w piórka, śliwki w paseczki, a grzyby na pół (jeśli nie są zbyt duże, to można zostawić całe). Mięso myjemy, kroimy w sporą kostkę, obtaczamy w mące. W garnku o grubym dnie rozgrzewamy 2-3 łyżki oleju. Smażymy na średnim ogniu, aż się ładnie zrumieni. Dodajemy pokrojoną cebulę i smażymy razem jeszcze chwilę. Następnie dodajemy grzyby, śliwki, miód i sos sojowy. Po ok. 2 min. dodajemy również piwo. Gotujemy kolejne 2-3 min., a po tym czasie dolewamy bulion. Do powstałego sosu dodajemy ziele angielskie, liście laurowe i pieprz. Zmniejszamy ogień, przykrywamy garnek i dusimy całość do miękkości. Może to zająć od 4 do nawet 6 godzin. W tym czasie warto co jakiś czas zamieszać zawartość garnka, zwłaszcza pod koniec. Kiedy mięso zmięknie, można zdjąć pokrywkę, zwiększyć ogień i pogotować całość jeszcze ok. 15 min., by nieco odparować sos. Na koniec doprawiamy gulasz solą i jeśli jest taka potrzeba, to również pieprzem. Podajemy na ciepło z ulubionymi dodatkami.

Smacznego!

piątek, 5 grudnia 2014

Niezwykły tort dla niezwykłej osoby

Listopad był dla mnie bardzo chorowity. Zaczęło się już pod koniec października, a do dzisiaj nie mogę powiedzieć, że jestem zdrowa. W samym listopadzie byłam aż dwa tygodnie na zwolnieniu i niestety pierwszy tydzień grudnia spędzam również w domu. Mam tego już szczerze dość. Początkowo czułam się tak źle, że nawet gotować mi się nie chciało i prawie nie wstawałam z łóżka. Kiedy jestem taka chora, przesypiam niemal całe dnie. Na szczęście teraz jest zdecydowanie lepiej i z chęcią piszę tego posta :) W listopadzie, mimo przedłużającej się choroby, był taki czas, jakiś tydzień, kiedy czułam się trochę lepiej. Była to chwilowa poprawa, ale zdążyłam upiec mojemu Narzeczonemu tort urodzinowy :) Nie był to taki tort, jaki początkowo planowałam, ale nie dość, że choróbsko nie odpuszczało, to jeszcze jakiś czas temu złamało mi się jedno z mieszadeł miksera :( Musiałam więc odpuścić pieczenie tradycyjnego biszkoptu i wymyślić coś innego. Padło na ciasto, które można z powodzeniem wymieszać widelcem. Natomiast krem udało mi się ubić z dwoma różnymi mieszadłami i dzięki temu tort mógł w ogóle powstać :D Powiem szczerze, że nie żałuję takiego wyboru. Ten okazał się więcej niż tylko trafiony. Był rewelacyjny! Nie jest to wprawdzie typowy tort. Z powodzeniem można przygotować tylko połowę kremu, zrezygnować z obkładania nim ciasta dookoła i podać je np. jako niedzielny lub świąteczny deser. Będzie to wtedy klasyczne ciasto marchewkowe, które zresztą bardzo lubię. Jednak dziś prezentuję je w nieco innej, tortowej odsłonie :)))

Marchewkowy tort z bakaliami i kremem śmietankowym

porcja na tortownicę o średnicy 24 cm



Potrzebujemy:
  • 200-220 g marchewki (waga po obraniu) - ok. 2 średnie sztuki
  • 340-350 g ananasa (świeżego lub z puszki)
  • 120 g orzechów włoskich
  • 120 g suszonej żurawiny
  • 1 szklankę mąki pszennej (można zastąpić razową)
  • 2/3 szklanki brązowego cukru demerara (używam nierafinowanego)
  • 3 duże jajka (4 - jeśli są małe)
  • 1/3 szklanki oleju
  • 3 pełne łyżeczki przyprawy do piernika (ja daję domową, taką jak tutaj lub kupną, ale taką, w której nie ma dodatku mąki)
  • 1 czubatą łyżeczkę sody oczyszczonej i tyle samo proszku do pieczenia
  • dużą szczyptę soli

A także:
  • 500 g śmietanki kremówki (używam 36%)
  • 500 g serka mascarpone
  • 3 łyżeczki żelatyny (jeśli ciasto będzie podane tego samego dnia, to nie jest ona konieczna, ale jeśli następnego, to lepiej ją dodać)
  • cukier puder do smaku
  • sok z 1/4 cytryny (opcjonalnie)
  • ok. 25-30 g wiórków czekoladowych lub gorzkiej czekolady startej na drobnych oczkach tarki (ewentualnie można użyć naturalnego kakao)
  • kilkanaście lub nawet więcej połówek orzechów włoskich
  • żurawinę w czekoladzie lub podobnej wielkości draże czekoladowe
  • odrobinę białej czekolady plastycznej lub zwykłej, rozpuszczonej białej czekolady do wykonania napisu (opcjonalnie)

Marchew ścieramy na drobnych oczkach tarki. Ananasa kroimy w małą kostkę. Orzechy i żurawinę siekamy dość drobno. (Jeśli nie pokroimy ananasa, żurawiny i orzechów wystarczająco drobno, to później ciasto nie będzie się dobrze kroić, a przekrojenie go wzdłuż może okazać się wręcz niemożliwe.) Następnie wszystkie składniki: marchew, ananasa, orzechy, żurawinę, mąkę, cukier, jajka, olej, przyprawę do piernika, sodę, proszek do pieczenia i sól umieszczamy w sporej misce i mieszamy widelcem lub łyżką, aż się dokładnie połączą. Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni Celsjusza. Dno tortownicy wykładamy papierem do pieczenia (boków nie trzeba) i przelewamy do niej przygotowane ciasto. Pieczemy ok. 40 min., sprawdzamy patyczkiem i w razie potrzeby dopiekamy jeszcze 5 min. Po tym czasie powinno być upieczone, ale na wszelki wypadek możemy sprawdzić je jeszcze raz. Odstawiamy ciasto do wystygnięcia, na razie jeszcze nie wyjmując go z formy.



Kiedy ciasto całkowicie ostygnie, przecinamy je na dwa krążki (bardzo ostrym nożem lub nitką). Jeden z nich układamy na dużym talerzu lub paterze - wierzch, górą w dół. Drugi odkładamy na bok. Oba przykrywamy czystą ściereczką, by nie obsychały.


Przygotowujemy krem. Żelatynę zalewamy wrzątkiem, odstawiamy na chwilę (ok. 1-2 min.), a następnie mieszamy do uzyskania jednolitej konsystencji. Mocno schłodzoną śmietankę, serek i ok. 3-4 łyżki cukru pudru umieszczamy w wysokim naczyniu i ubijamy na sztywno. W razie potrzeby dosładzamy. Dodajemy przestudzoną żelatynę i sok z cytryny. Dokładnie mieszamy. Połowę kremu wykładamy na spodni blat ciasta i przykrywamy drugim - równym spodem do góry. Lekko dociskamy. Pozostały krem możemy cały wyłożyć na wierzch ciasta (najlepiej za pomocą szprycy) lub udekorować nim boki i wierzch ciasta szprycą (wystarczy jedna końcówka - tym razem użyłam sześcioramiennej gwiazdki).


Mój sposób dekoracji tortu:
Odrobiną kremu smarujemy boki i wierzch tortu (nie musi być bardzo równo). Górę posypujemy startą czekoladą lub wiórkami czekoladowymi (można sobie pomóc przygotowując prosty szablon np. z papieru do pieczenia, dzięki któremu stworzymy równe koło). Boki ozdabiamy wyciskając szprycą podłużne kształty, zaczynając u dołu i kierując końcówkę równiutko do samej góry ciasta. I tak dookoła całego ciasta. Następnie brzeg tortu ozdabiamy rozetkami, falami i znów rozetkami z kremu oraz żurawiną w czekoladzie, a boki połówkami orzechów. Na koniec można dodać napis. Ja wykonałam go z plastycznej czekolady i przy krojeniu niestety nie trzymał się podłoża, dlatego następnym razem napis zrobię szprycą z rozpuszczonej białej czekolady. Jednak zapewniam, że nawet bez napisu takie ciasto będzie wyglądało odświętnie i wyjątkowo.



Może się to wszystko wydawać skomplikowane, ale takie nie jest. Serio, serio ;) Udekorowanie tego tortu było naprawdę proste i szybkie (zajęło mi nie więcej niż pół godziny), a przy tym bardzo eleganckie oraz efektowne. Jak widać, tak ozdobione ciasto marchewkowe z powodzeniem może stać się urodzinowym tortem, który będzie nie tylko wyjątkowy, ale także przepyszny :)


Przygotowując ten tort poczułam już atmosferę zbliżających się Świąt. To pewnie przez przyprawę piernikową ;) Zdałam sobie też sprawę, że to ciasto w takiej formie może stać się doskonałą ozdobą świątecznego stołu - no, może tylko zamiast "sto lat" lepiej pasowałby w tym przypadku napis "Wesołych Świąt" ;) Ja w tym roku planuję je znów przygotować właśnie na pierwszy dzień Bożego Narodzenia.


A czy Wy czujecie już, że do Świąt zostały niecałe 3 tygodnie?
Ja poczuję to na dobre, gdy stanę wreszcie na nogi ;)

Smacznego!