środa, 31 grudnia 2014

S jak... smakowity sylwester!

Mam nadzieję, że Święta minęły Wam równie spokojnie i radośnie jak mnie ;) Odwiedziliśmy obie nasze rodziny i najedliśmy się chyba na cały przyszły rok (słodkości na pewno!), a wróciliśmy raczej śpiący niż wypoczęci, ale co tam! Święta rządzą się swoimi prawami i kto by wtedy myślał o spaniu? ;) Na szczęście później był wspaniały weekend i wcale tak szybko nie trzeba było wracać na ziemię. Przed powrotem do pracy (na raptem dwa dni) zdążyliśmy jeszcze odpocząć i poleniuchować. A teraz? O, jak dobrze! Teraz znów wolne :D Dopiero w styczniu na dobre wracamy do pracy, więc póki co odpoczywania ciąg dalszy. Bardzo się z tego cieszę. Czuję, że potrzeba mi chwili wytchnienia, a jak już pewnie wiecie, doskonale wypoczywa mi się w kuchni. Oczywiście tylko wtedy, gdy nie robię czegoś niezmiernie skomplikowanego i w związku z tym muszę trzymać się jakiejś przydługiej receptury. Tego raczej nie lubię... Ale, ale! Jeśli chodzi o dzisiejszy przepis, to powstał on właśnie w taki wieczór, kiedy zaszyłam się sama w kuchni, odrzuciłam na bok wszelkie książki, zeszyty, karteluszki i dałam ponieść wyobraźni ;) Powstało wtedy coś pysznego, co idealnie sprawdzi się jako imprezowa przekąska zarówno na ciepło, jak i na zimno. Czy może być coś lepszego w ten ostatni dzień roku?

Drożdżowe babeczki z nadzieniem mięsno-pieczarkowym

składniki na 24 niewielkie babeczki
(użyłam standardowej formy na 12 muffinów)



Do przygotowania ciasta będziemy potrzebować:
  • 550 g mąki pszennej
  • 200 ml mleka
  • 100 g rozpuszczonego i ostudzonego masła min. 82%
  • 3 jajka
  • 50 g drożdży
  • 1 łyżeczkę cukru
  • 1/2 łyżeczki soli
  • dodatkowo 1 łyżkę masła do natłuszczenia formy

Do nadzienia:
  • 250 g pieczarek
  • 250 g mielonego mięsa (użyłam drobiowego)
  • 150 g kwaśnej śmietany
  • 100 ml mleka
  • 2 łyżeczki mąki pszennej
  • 1 łyżkę masła
  • sok z 1/4 cytryny
  • przyprawy: sól, biały pieprz, tymianek

Drożdże wkruszamy do miseczki, dodajemy cukier i 100 ml letniego mleka. Dokładnie mieszamy, dosypujemy 4 łyżki mąki (odejmujemy je z tych 550 g z listy składników) i znów mieszamy. Przykrywamy ściereczką, odstawiamy w ciepłe miejsce na ok. 15 min. Resztę mąki przesiewamy do dużej miski, dodajemy wyrośnięty rozczyn, jajka, pozostałe mleko, masło i sól. Mieszamy łyżką, a później zagniatamy na stolnicy/blacie przez kilka minut, aż ciasto przestanie się lepić i będzie ładnie odchodziło od ręki (raczej nie podsypujemy mąką). Wkładamy je z powrotem do miski, przykrywamy szczelnie folią spożywczą i odstawiamy w ciepłe miejsce na ok. 1,5-2 godz.

W tym czasie przygotowujemy farsz. Pieczarki kroimy w drobną kostkę i podsmażamy na rozpuszczonym maśle. Skrapiamy sokiem z cytryny, a kiedy puszczą sok, dodajemy mięso i dokładnie mieszamy, by nie pozostały większe kawałki (zbitki). Smażymy jeszcze ok. 5 min., a następnie dodajemy śmietanę, rozprowadzoną w mleku mąkę i przyprawy. Sos zagotowujemy i jeśli jest zbyt rzadki, chwilę odparowujemy. Jeśli natomiast zgęstnieje za bardzo, dolewamy trochę mleka. Próbujemy i w razie potrzeby doprawiamy. Studzimy.

Metalową formę do muffinów natłuszczamy. Wyrośnięte ciasto wałkujemy na ok. 1 cm grubości (może też być ciut cieniej). Wykrawamy z niego krążki o ok. 9 cm średnicy, którymi wylepiamy zagłębienia na babeczki (nie trzeba dociskać do samego spodu). Każdą miseczkę z ciasta napełniamy po brzegi ostudzonym farszem.

Ready... Steady... Bake!

Pieczemy w nagrzanym do 180 stopni piekarniku przez ok. 25 min. (babeczki powinny być już wtedy ładnie zrumienione). Wyjmujemy i studzimy. Podajemy na ciepło lub zimno, chociaż moim zdaniem najlepiej smakują takie prosto z piekarnika :)

Smacznego...
...i szczęśliwego Nowego Roku!

PS. Ja formę do muffinów mam niestety tylko jedną, więc babeczki piekłam w dwóch turach. Wcale im to nie zaszkodziło, ale jeśli Wy macie dwie takie same formy, to na pewno będzie łatwiej i szybciej ;)

PPS. Jeśli macie ochotę, przed pieczeniem, babeczki możecie posypać tartym żółtym serem.

PPPS. Warta wypróbowania jest także wersja ze zrumienioną kiełbasą jałowcową zamiast mielonego mięsa.

niedziela, 21 grudnia 2014

Świąteczna strucla makowa

Wczoraj było o masie makowej, to dziś koniecznie o jednym ze sposobów jej wykorzystania. Uwielbiam wszystko, co zawiera mak i tak jak już pisałam we wczorajszym poście, makowiec to dla mnie świąteczna tradycja. Żeby był naprawdę dobry, masa makowa musi być słodka i pełna bakalii, a ciasto mięciutkie i mokre od makowego nadzienia. Jednak jako że bardzo lubię eksperymenty, nie byłabym sobą, gdybym i tym razem nie spróbowała zrobić czegoś bardzo tradycyjnego nieco inaczej i po swojemu. Pomysł wcale nie jest super nowatorski, jest raczej dość znany, ale ja jeszcze czegoś takiego nie robiłam i postanowiłam spróbować. A o co chodzi? Już wyjaśniam. Rolada makowa jest super, ale moim zdaniem nie prezentuje się jakoś bardzo odświętnie. Za to wieńce drożdżowe to już zupełnie inna bajka. Zawsze mi się podobały i uważam, że stanowią piękną ozdobę stołu. A przy tym jadalną! :D Wcześniej nie odważyłam się takiego upiec, bo - jak już kiedyś wspominałam - na początku mojej kulinarnej przygody wypieki drożdżowe nie były moją specjalnością. Chyba trochę się ich bałam, a okazało się, że nie ma czego. Teraz nie tylko już się drożdży nie boję, ale uwielbiam z nimi pracować. Drożdżowce piekę więc często i chętnie. Ciasta, bułeczki, nawet chleby, a tym razem wieniec makowy. Receptura na ciasto pochodzi ze starszej ode mnie książki (z 1974 roku!), która była podręcznikiem mojego taty w technikum. Zmodyfikowałam ją tylko odrobinę, bo początkowo ciasto było ciut za luźne i mogłoby nie utrzymać tak skomplikowanego kształtu. Jednak książka sama w sobie okazała się skarbem i na pewno często będę z niej korzystać. Tymczasem zapraszam na bardzo świąteczny i niezwykle efektowny, a przy tym zaskakująco prosty w przygotowaniu...

Wieniec drożdżowy z domową masą makową

składniki na jedną, dużą struclę



Potrzebujemy:
  • 280-300 g mąki + 2 łyżki
  • 75 ml mleka
  • 75 g masła
  • 3 jajka (żółtka i białka oddzielnie)
  • 20 g świeżych drożdży
  • 3 łyżki cukru
  • 1 łyżka rumu lub wódki
  • duża szczypta soli
  • 1/2 kg masy makowej (polecam z tego przepisu)

Dodatkowo na lukier:
  • 1/2 szklanki cukru pudru
  • 2 łyżki soku z cytryny
  • 1-2 łyżki wody

Na początek przygotowujemy rozczyn. Drożdże wkruszamy do miseczki, dodajemy łyżkę cukru oraz 50 ml letniego mleka. Mieszamy do całkowitego rozpuszczenia. Dodajemy 2 łyżki mąki, ponownie mieszamy (to nic, jeśli pozostaną niewielkie grudki, przy zagniataniu ciasta nie będzie miało to znaczenia), przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce na ok. 15, a maksymalnie 20 min. Masło rozpuszczamy i studzimy. Do dużej miski przesiewamy mąkę (początkowo 280 g). Dodajemy sól, pozostałe mleko, roztopione masło, żółtka, resztę cukru, alkohol i wyrośnięty rozczyn. Mieszamy, najpierw łyżką, a później zagniatamy ręcznie na blacie lub stolnicy. Staramy się przy tym nie podsypywać dodatkowo mąką, jednak jeśli masa mocno się klei lub jest bardzo luźna, dodajemy pozostałe 20 g mąki. Gotowe ciasto będzie gładkie i elastyczne, powinno też łatwo odchodzić od ręki. Formujemy je wtedy w kulę, wkładamy do dużej miski, przykrywamy ciasno folią spożywczą i odstawiamy w ciepłe miejsce na ok. 2 godz.

Kiedy ciasto podwoi swoją objętość, wyciągamy je na leciutko oprószony mąką blat (lub matę silikonową) i rozwałkowujemy na duży prostokąt o wymiarach ok. 45 na 30 cm. Przykrywamy ściereczką. Dwa białka ubijamy na sztywną pianę i łączymy z 1/2 kg masy makowej. Powstałe nadzienie rozsmarowujemy równo na cieście, pozostawiając ok. 2 cm odstępu ze wszystkich stron. Przy jednym z dłuższych boków ten margines może być nawet trochę większy i możemy posmarować go lekko pozostałym białkiem. Ciasto zwijamy w rulon wzdłóż dłuższego boku i w stronę większego marginesu. Łączenie koniecznie umieszczamy pod spodem, a brzegi dokładnie zlepiamy i podwijamy. Rulon przecinamy wzdłuż (nie docinając jednak z jednego brzegu do końca). Powstałe pasy przeplatamy ze sobą, a końce łączymy i formujemy wieniec. Pieczemy go na blasze wyłożonej pergaminem (lub na macie silikonowej) przez ok. 30-35 min. w nagrzanym do 180 stopni piekarniku, aż ładnie się zrumieni. Wyjmujemy i studzimy.



Z cukru pudru, soku z cytryny i wody przygotowujemy płynny, ale dość gęsty lukier. (Jeśli będzie zbyt rzadki – dodajemy więcej cukru, jeśli zbyt gęsty – więcej soku lub wody.) Polewamy nim jeszcze lekko letni, ale nie gorący wieniec i odstawiamy do całkowitego ostygnięcia.

Z tego przepisu można przygotować także tradycyjny makowiec. Rulonu z ciasta nie przecinamy wtedy wzdłuż, zawijamy natomiast dość luźno w pergamin (pozostawiając nie więcej niż 2 cm przestrzeni) i pieczemy w 180 stopniach również przez 30-35 min. Upieczony i polukrowany makowiec posypujemy posiekanymi migdałami, skórką pomarańczową lub makiem (niemielonym).

Makowce świetnie się przechowują i można je upiec nawet 3-4 dni przed Świętami. Całkowicie ostudzone ciasta należy w takim wypadku zawinąć w ściereczkę i schować do szczelnego pojemnika lub woreczka foliowego, a polukrować dopiero w dniu podania. Strucle makowe można także upiec jeszcze wcześniej i ostudzone zamrozić. Oczywiście lukrujemy je wtedy po odmrożeniu i kiedy osiągną temperaturę pokojową.

Ja wprawdzie najadłam się już makowca przed Świętami, ale jeśli znajdę chwilę, upiekę taki wieniec dla rodziny. Może i Wy w tym roku zaskoczycie bliskich takim podarkiem? Własnoręcznie wykonane/upieczone prezenty zawsze cieszą najbardziej ;) A jeśli jesteśmy już przy prezentach, to na koniec jeszcze taki mały bonus ode mnie...


Wesołych Świąt!


zBLOGowani.pl

sobota, 20 grudnia 2014

Makowe święta, czyli...

Boże Narodzenie ma swoje, właściwe tylko dla tego czasu smaki i zapachy. Mnie kojarzy się przede wszystkim z pysznymi pierogami, barszczem z uszkami i makiełkami. Ta ostatnia potrawa to zdecydowanie mój ulubiony świąteczny deser. Mak z mnóstwem bakalii i miodem oraz pokrojoną w kostkę, namoczoną w mleku słodką bułką (np. chałką) stanowi dla mnie kwintesencję tych świąt. Zresztą na makiełki czekam zawsze niemal tak bardzo jak na same święta. Głównym ich składnikiem jest oczywiście mak, z którego można wyczarować także wiele innych łakoci. Może to być np. tort makowy (uwielbiam!) albo makowiec. Mmmmm... :) W moim rodzinnym domu w Łodzi makowce piekło się nie tylko na Boże Narodzenie, ale również na Wielkanoc i były zawsze wspaniałe. Nie ważne, że czasami pękały, nie ważne, że często nie doczekiwały lukrowania, smakowały bajecznie! A wszystko dzięki cudownemu ciastu i domowej masie makowej - bogatej w bakalie, wilgotnej i słodkiej od miodu. Tak pysznej, że trzeba było się powstrzymywać, by nie wyjeść jej z miski łyżeczką, by mogła później stanowić nadzienie makowca. Jestem zdecydowaną zwolenniczką przygotowywania tego typu półproduktów w domu, więc dzisiaj przepis właśnie na masę makową, która uświetni nie jeden deser i wypiek.

Domowa masa makowa

składniki na ok. 1,5 kg masy


Należy przygotować:
  •  400 g mielonego maku
  • 100 g rodzynek
  • 100 g skórki pomarańczowej
  • 50 g suszonych moreli
  • 50 g suszonej żurawiny
  • 50 g suszonych śliwek
  • 150 g orzechów lub migdałów (u mnie pół na pół orzechy włoskie oraz płatki migdałów)
  • 200 g dobrej jakości masła
  • 200 ml tłustego mleka
  • 1 szklanka miodu
  • 2 łyżki rumu lub wódki lub brandy
  • 2 łyżki likieru cytrynowego lub pomarańczowego

Wszystkie bakalie (oprócz płatków migdałów) siekamy drobno i umieszczamy w miseczce. Dodajemy alkohol i odstawiamy na ok. 1 godz. W tym czasie masło z miodem oraz mlekiem rozpuszczamy i podgrzewamy na średnim ogniu. Mak umieszczamy w dużej misce i zalewamy bardzo gorącą miksturą z masła, miodu i mleka. Dokładnie mieszamy, a następnie łączymy z bakaliami. Odstawiamy na kilka godzin w chłodne miejsce (można schować masę na całą noc do lodówki) - gotowe :)

Tak przygotowana masa makowa doskonale sprawdzi się do wspomnianych już we wstępie, wigilijnych makiełek, a także klusek z makiem czy świątecznych ciast. Jednak by użyć jej do wypieków, należy dodać do niej ubite na pianę białka (dzięki temu ciasto nie będzie odstawać od nadzienia). Zwykle na 1/2 kg masy makowej dodaje się pianę ubitą z 2-3 białek.

Gotową masę makową - jeszcze bez dodatku białek! - przechowujemy kilka dni (nawet do tygodnia) w lodówce. Jeśli chcemy wykorzystać ją jako nadzienie do ciasta lub bułeczek, należy wyjąć ją wcześniej z lodówki, pozwolić się trochę ogrzać i gdy osiągnie temperaturę pokojową, wymieszać z ubitymi białkami.


Smacznego!

PS. Mój przepis na masę makową, to wersja nieco skrócona - z maku, który kupuję już zmielony (bez problemu można go dostać w wielu sklepach). Dzięki temu drobiny maku nie dostają się we wszystkie zakamarki mojej kuchni ;) Poza tym znacznie przyspiesza to cały proces, a przy tym nie ma wpływu na końcowy efekt. Oczywiście masę makową można przygotować z samodzielnie mielonego maku, ale dlaczego by nie ułatwić sobie trochę życia? ;)



zBLOGowani.pl

niedziela, 14 grudnia 2014

Wołowy gulasz z miodem i suszonymi śliwkami

Początek grudnia może być pięknym czasem. Przymrozki, szron na drzewach, puszysty śnieg... I chociaż o tej porze roku nie byłoby to nic dziwnego, to za moim oknem wciąż jest raczej późna, smutna jesień. Jest szaro, buro i chłodno. Przez kilka dni lekki mrozik dawał nadzieję na śnieg, ale teraz powróciły dodatnie temperatury. Wieje, od czasu do czasu siąpi nieprzyjemny deszczyk, a drzewa za moim oknem straszą gołymi gałęziami. Co tu dużo mówić, aura jest wyjątkowo nieprzyjemna i najchętniej nie wyściubiałabym nosa z domu. Jednak wczoraj przed południem postanowiłam wybrać się na świąteczne zakupy i uzupełnić prezentowe braki. Po czterogodzinnym spacerze byłam wykończona, ale przeszczęśliwa. Misja została zakończona sukcesem, a ja mimo bólu nóg wracałam do domu jak na skrzydłach :) Tylko ta nieszczęsna pogoda nie pozwoliła mi w pełni cieszyć się tym czasem, bo przyznam szczerze, że kocham kupować prezenty. Takie zakupy dają mi największą radość. Teraz oczywiście nie będę się mogła doczekać chwili, kiedy obdaruję nimi bliskich, ale na szczęście nie zostało już zbyt dużo czasu. Co roku jak dziecko czekam z utęsknieniem na święta. Uwielbiam, kiedy w domu jest tyle ludzi i pachnie tak, tak... Jak pachną tylko święta :) Ten czas ma w sobie coś magicznego i mam nadzieję, że nigdy nie przestanie mnie cieszyć. Oczywiście święta to też wyjątkowe potrawy, aromaty i smaki kojarzące się właśnie z Bożym Narodzeniem. Jednym z przepisów, którym wprawiam się powoli w świąteczny nastrój jest pyszny gulasz wołowy. Słodkawy, z miodem, ciemnym piwem, suszonymi grzybami i śliwkami jest moim numerem jeden zarówno na jesienne chłody, jak i zimowe mrozy. Sprawdzi się też na świąteczny obiad. Można go podać z chlebem, ziemniakami, kaszą, śląskimi kluseczkami lub kopytkami i to właśnie na te ostatnie postawiłam tym razem. Odsmażone i z chrupiącą skórką komponowały się idealnie. Do tego kilka korniszonków i do szczęścia nie trzeba mi już nic oprócz dobrego towarzystwa. Gotuje się go długo, ale warto poczekać. Polecam gorąco, a sama zmykam do kuchni, bo wzywa mnie makowiec ;)

Wołowy gulasz na ciemnym piwie z miodem, suszonymi grzybami i śliwkami

porcja dla 3-4 osób



Będziemy potrzebować:
  • 500 g wołowiny
  • 2 cebule
  • 8-10 suszonych śliwek
  • 4-6 kapeluszy suszonych prawdziwków (wcześniej namoczonych lub podgotowanych w bulionie)
  • 200 ml ciemnego piwa (ja użyłam Guiness'a)
  • 200 ml domowego bulionu warzywnego (na marchewce, pietruszce, selerze, porze i przypalonej cebuli, z zielem angielskim, pieprzem ziarnistym oraz liściem laurowym)
  • 2-3 łyżki ciemnego sosu sojowego
  • 1 łyżka miodu (1,5 jeśli lubicie słodsze)
  • przyprawy: 4 ziarna ziela angielskiego, 2 liście laurowe, sól i pieprz do smaku
  • olej do smażenia
  • trochę mąki do obtoczenia mięsa

Cebulę obieramy i kroimy w piórka, śliwki w paseczki, a grzyby na pół (jeśli nie są zbyt duże, to można zostawić całe). Mięso myjemy, kroimy w sporą kostkę, obtaczamy w mące. W garnku o grubym dnie rozgrzewamy 2-3 łyżki oleju. Smażymy na średnim ogniu, aż się ładnie zrumieni. Dodajemy pokrojoną cebulę i smażymy razem jeszcze chwilę. Następnie dodajemy grzyby, śliwki, miód i sos sojowy. Po ok. 2 min. dodajemy również piwo. Gotujemy kolejne 2-3 min., a po tym czasie dolewamy bulion. Do powstałego sosu dodajemy ziele angielskie, liście laurowe i pieprz. Zmniejszamy ogień, przykrywamy garnek i dusimy całość do miękkości. Może to zająć od 4 do nawet 6 godzin. W tym czasie warto co jakiś czas zamieszać zawartość garnka, zwłaszcza pod koniec. Kiedy mięso zmięknie, można zdjąć pokrywkę, zwiększyć ogień i pogotować całość jeszcze ok. 15 min., by nieco odparować sos. Na koniec doprawiamy gulasz solą i jeśli jest taka potrzeba, to również pieprzem. Podajemy na ciepło z ulubionymi dodatkami.

Smacznego!

piątek, 5 grudnia 2014

Niezwykły tort dla niezwykłej osoby

Listopad był dla mnie bardzo chorowity. Zaczęło się już pod koniec października, a do dzisiaj nie mogę powiedzieć, że jestem zdrowa. W samym listopadzie byłam aż dwa tygodnie na zwolnieniu i niestety pierwszy tydzień grudnia spędzam również w domu. Mam tego już szczerze dość. Początkowo czułam się tak źle, że nawet gotować mi się nie chciało i prawie nie wstawałam z łóżka. Kiedy jestem taka chora, przesypiam niemal całe dnie. Na szczęście teraz jest zdecydowanie lepiej i z chęcią piszę tego posta :) W listopadzie, mimo przedłużającej się choroby, był taki czas, jakiś tydzień, kiedy czułam się trochę lepiej. Była to chwilowa poprawa, ale zdążyłam upiec mojemu Narzeczonemu tort urodzinowy :) Nie był to taki tort, jaki początkowo planowałam, ale nie dość, że choróbsko nie odpuszczało, to jeszcze jakiś czas temu złamało mi się jedno z mieszadeł miksera :( Musiałam więc odpuścić pieczenie tradycyjnego biszkoptu i wymyślić coś innego. Padło na ciasto, które można z powodzeniem wymieszać widelcem. Natomiast krem udało mi się ubić z dwoma różnymi mieszadłami i dzięki temu tort mógł w ogóle powstać :D Powiem szczerze, że nie żałuję takiego wyboru. Ten okazał się więcej niż tylko trafiony. Był rewelacyjny! Nie jest to wprawdzie typowy tort. Z powodzeniem można przygotować tylko połowę kremu, zrezygnować z obkładania nim ciasta dookoła i podać je np. jako niedzielny lub świąteczny deser. Będzie to wtedy klasyczne ciasto marchewkowe, które zresztą bardzo lubię. Jednak dziś prezentuję je w nieco innej, tortowej odsłonie :)))

Marchewkowy tort z bakaliami i kremem śmietankowym

porcja na tortownicę o średnicy 24 cm



Potrzebujemy:
  • 200-220 g marchewki (waga po obraniu) - ok. 2 średnie sztuki
  • 340-350 g ananasa (świeżego lub z puszki)
  • 120 g orzechów włoskich
  • 120 g suszonej żurawiny
  • 1 szklankę mąki pszennej (można zastąpić razową)
  • 2/3 szklanki brązowego cukru demerara (używam nierafinowanego)
  • 3 duże jajka (4 - jeśli są małe)
  • 1/3 szklanki oleju
  • 3 pełne łyżeczki przyprawy do piernika (ja daję domową, taką jak tutaj lub kupną, ale taką, w której nie ma dodatku mąki)
  • 1 czubatą łyżeczkę sody oczyszczonej i tyle samo proszku do pieczenia
  • dużą szczyptę soli

A także:
  • 500 g śmietanki kremówki (używam 36%)
  • 500 g serka mascarpone
  • 3 łyżeczki żelatyny (jeśli ciasto będzie podane tego samego dnia, to nie jest ona konieczna, ale jeśli następnego, to lepiej ją dodać)
  • cukier puder do smaku
  • sok z 1/4 cytryny (opcjonalnie)
  • ok. 25-30 g wiórków czekoladowych lub gorzkiej czekolady startej na drobnych oczkach tarki (ewentualnie można użyć naturalnego kakao)
  • kilkanaście lub nawet więcej połówek orzechów włoskich
  • żurawinę w czekoladzie lub podobnej wielkości draże czekoladowe
  • odrobinę białej czekolady plastycznej lub zwykłej, rozpuszczonej białej czekolady do wykonania napisu (opcjonalnie)

Marchew ścieramy na drobnych oczkach tarki. Ananasa kroimy w małą kostkę. Orzechy i żurawinę siekamy dość drobno. (Jeśli nie pokroimy ananasa, żurawiny i orzechów wystarczająco drobno, to później ciasto nie będzie się dobrze kroić, a przekrojenie go wzdłuż może okazać się wręcz niemożliwe.) Następnie wszystkie składniki: marchew, ananasa, orzechy, żurawinę, mąkę, cukier, jajka, olej, przyprawę do piernika, sodę, proszek do pieczenia i sól umieszczamy w sporej misce i mieszamy widelcem lub łyżką, aż się dokładnie połączą. Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni Celsjusza. Dno tortownicy wykładamy papierem do pieczenia (boków nie trzeba) i przelewamy do niej przygotowane ciasto. Pieczemy ok. 40 min., sprawdzamy patyczkiem i w razie potrzeby dopiekamy jeszcze 5 min. Po tym czasie powinno być upieczone, ale na wszelki wypadek możemy sprawdzić je jeszcze raz. Odstawiamy ciasto do wystygnięcia, na razie jeszcze nie wyjmując go z formy.



Kiedy ciasto całkowicie ostygnie, przecinamy je na dwa krążki (bardzo ostrym nożem lub nitką). Jeden z nich układamy na dużym talerzu lub paterze - wierzch, górą w dół. Drugi odkładamy na bok. Oba przykrywamy czystą ściereczką, by nie obsychały.


Przygotowujemy krem. Żelatynę zalewamy wrzątkiem, odstawiamy na chwilę (ok. 1-2 min.), a następnie mieszamy do uzyskania jednolitej konsystencji. Mocno schłodzoną śmietankę, serek i ok. 3-4 łyżki cukru pudru umieszczamy w wysokim naczyniu i ubijamy na sztywno. W razie potrzeby dosładzamy. Dodajemy przestudzoną żelatynę i sok z cytryny. Dokładnie mieszamy. Połowę kremu wykładamy na spodni blat ciasta i przykrywamy drugim - równym spodem do góry. Lekko dociskamy. Pozostały krem możemy cały wyłożyć na wierzch ciasta (najlepiej za pomocą szprycy) lub udekorować nim boki i wierzch ciasta szprycą (wystarczy jedna końcówka - tym razem użyłam sześcioramiennej gwiazdki).


Mój sposób dekoracji tortu:
Odrobiną kremu smarujemy boki i wierzch tortu (nie musi być bardzo równo). Górę posypujemy startą czekoladą lub wiórkami czekoladowymi (można sobie pomóc przygotowując prosty szablon np. z papieru do pieczenia, dzięki któremu stworzymy równe koło). Boki ozdabiamy wyciskając szprycą podłużne kształty, zaczynając u dołu i kierując końcówkę równiutko do samej góry ciasta. I tak dookoła całego ciasta. Następnie brzeg tortu ozdabiamy rozetkami, falami i znów rozetkami z kremu oraz żurawiną w czekoladzie, a boki połówkami orzechów. Na koniec można dodać napis. Ja wykonałam go z plastycznej czekolady i przy krojeniu niestety nie trzymał się podłoża, dlatego następnym razem napis zrobię szprycą z rozpuszczonej białej czekolady. Jednak zapewniam, że nawet bez napisu takie ciasto będzie wyglądało odświętnie i wyjątkowo.



Może się to wszystko wydawać skomplikowane, ale takie nie jest. Serio, serio ;) Udekorowanie tego tortu było naprawdę proste i szybkie (zajęło mi nie więcej niż pół godziny), a przy tym bardzo eleganckie oraz efektowne. Jak widać, tak ozdobione ciasto marchewkowe z powodzeniem może stać się urodzinowym tortem, który będzie nie tylko wyjątkowy, ale także przepyszny :)


Przygotowując ten tort poczułam już atmosferę zbliżających się Świąt. To pewnie przez przyprawę piernikową ;) Zdałam sobie też sprawę, że to ciasto w takiej formie może stać się doskonałą ozdobą świątecznego stołu - no, może tylko zamiast "sto lat" lepiej pasowałby w tym przypadku napis "Wesołych Świąt" ;) Ja w tym roku planuję je znów przygotować właśnie na pierwszy dzień Bożego Narodzenia.


A czy Wy czujecie już, że do Świąt zostały niecałe 3 tygodnie?
Ja poczuję to na dobre, gdy stanę wreszcie na nogi ;)

Smacznego!

niedziela, 16 listopada 2014

Trochę zapomniany już smak gołąbków

Pamiętam, że kiedyś wcale nie przepadałam za tym daniem. Źle mi się kojarzyło - ze szkolną stołówką i brakiem smaku. Co tu dużo mówić stołówkowe gołąbki były po prostu mdłe i niedobre, a sos był wodnisty i bez koloru (zresztą identyczny jak do pulpetów, których również nie znosiłam). Szczerze tej potrawy wtedy nienawidziłam. Nieco później, kiedy już pamięć tamtego smaku trochę zanikła, polubiłam gołąbki w innym wydaniu - domowym, babcinym. Wprawdzie nie powiedziałabym, że nagle zapałałam do nich wielką miłością, ale lubiłam je i ostatnio, jakoś kilka dni temu zaczęło mi się chcieć właśnie gołąbków. Taka moja mała zachcianka. No i cóż miałam zrobić? Gołąbki oczywiście :D Niestety skutecznie zniechęcał mnie proces gotowania całej główki białej kapusty i kombinowałam co by tu zrobić, żeby gołąbki jednak zjeść, a się nie narobić ;) Olśniło mnie na targu, kiedy oglądałam dorodne główki w różnych rozmiarach i kolorach. Włoska kapusta! Oczywiście! Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że nie ja pierwsza wpadłam na ten genialny pomysł, ale ciii, co tam, kto by się wdawał w takie szczegóły ;) Zadowolona z siebie przytachałam kapustę oraz parę innych sprawunków do domu i wzięłam się do dzieła. Wiedziałam na pewno jakiego efektu nie chcę uzyskać. Wiedziałam też, że sos musi mieć bardziej intensywny i zdecydowany smak, niż ten, który utkwił w moich szkolnych wspomnieniach. Końcowy rezultat przerósł moje najśmielsze oczekiwania, a gołąbki  w takim wydaniu włączę na stałe do naszego menu. Jesteście ciekawi co takiego wymyśliłam? Zapraszam na przepis :)

Pieczone gołąbki w sosie warzywnym

przepis na ok. 9 sporych gołąbków


Do przygotowania gołąbków będziemy potrzebować:
  • 9 dużych liści włoskiej kapusty (+/- kilka sztuk w zależności od wielkości docelowych gołąbków)
  • 0,5 kg mięsa mielonego (u mnie drobiowe)
  • 100 g białego ryżu
  • 1 średnią cebulkę
  • przyprawy: sól, cukier, czarny mielony pieprz, majeranek
  • olej do smażenia

Do sosu:
  • 2 średnie marchewki
  • 2 cebule
  • 500 g pomidorowej passaty
  • 200 g dobrej jakości przecieru pomidorowego (najlepiej domowego)
  • przyprawy: sól, cukier, czarny mielony pieprz, słodką paprykę, zioła prowansalskie
  • olej do smażenia

Dodatkowo:
  • świeże zioła do podania (u mnie natka pietruszki)

Najpierw przygotowujemy sos (spokojnie można to zrobić dzień wcześniej). Marchew trzemy na tarce (nie ma znaczenia czy na dużych, czy na małych oczkach, bo później i tak wszystko zmiksujemy), cebulę kroimy w drobną kostkę. Marchewki i cebuli powinno być mniej więcej tyle samo. W głębokiej patelni rozgrzewamy 2 łyżki oleju i dodajemy warzywa. Podsmażamy ok. 10 min., a następnie dodajemy passatę, przecier i wodę (tyle, by sos pozostał gęsty - ja dolałam ok. 250-300 ml) oraz przyprawy (sól i pieprz do smaku, 1,5 łyżeczki cukru, 2 łyżeczki słodkiej papryki, 2 łyżeczki ziół prowansalskich). Całość dusimy aż warzywa zmiękną, dokładnie blendujemy (można użyć zarówno blendera kielichowego jak i ręcznego) i przecieramy przez metalowe sito. Sos przelewamy z powrotem do garnka, próbujemy, w razie potrzeby doprawiamy i dolewamy wody. Odstawiamy na bok. (Jeżeli potrawę będziemy kończyć następnego dnia, to po ostudzeniu wstawiamy go do lodówki).

Ryż gotujemy w osolonej wodzie 2-3 min. krócej niż w instrukcji na opakowaniu. W tym czasie cebulę kroimy w drobną kostkę i podsmażamy na łyżce oleju do zrumienienia. Ugotowany ryż odcedzamy i studzimy. Łączymy z cebulką i mięsem mielonym. Dodajemy przyprawy: sól, pieprz oraz majeranek i dokładnie wyrabiamy - najlepiej dłońmi.

Z kapusty delikatnie oddzielamy wierzchnie liście, które dokładnie płuczemy. (W razie konieczności dwa zewnętrzne odrzucamy.) W dużym garnku zagotowujemy lekko osoloną i posłodzoną wodę (ja dałam 3/4 łyżeczki soli i tyle samo cukru). Na wrzątek wrzucamy po 3-4 liście i gotujemy po 5 min. Obgotowane liście osuszamy i delikatnie ścinamy z nich główny, gruby nerw tak, by nie zrobić w liściu dziur, ale uzyskać dość równą powierzchnię.

Na każdy liść (od strony nerwu, który ścinaliśmy) nakładamy 2 czubate łyżki farszu i ciasno zwijamy, podwijając brzegi do środka. Gołąbki układamy ciasno w lekko natłuszczonym naczyniu żaroodpornym i zalewamy przygotowanym wcześniej sosem tak, by przykrył je całkowicie. Pieczemy je w 180 stopniach przez 2 godz., a następnie podajemy, obficie polewając sosem i posypując np. natką pietruszki. Ja lubię maczać w sosie świeże pieczywo, więc gołąbki podałam również z angielką :)



Moje gołąbki piekłam w odkrytym naczyniu, ponieważ zależało mi na tym, aby sos odparował i się zagęścił. Jeśli wolicie zupełnie rzadki sos, to polecam je przykryć. W każdym wypadku czas pieczenia pozostaje taki sam. Po upływie 2 godz. można jeszcze sprawdzić, czy kapusta na pewno zmiękła i w razie potrzeby dopiec przez ok. 0,5 godz., ale raczej nie powinno to być konieczne.

Smacznego!

Ale to było dobre :D

niedziela, 26 października 2014

Szybkie ciasto czekoladowo-wiśniowe

Bardzo się cieszę, że zainteresowanie sałatką z tuńczykiem jest tak duże :))) Naprawdę niespodziewanie duże, bo zwykle to słodkości królują wśród moich przepisów ;) Jednak tym razem liczba kliknięć właśnie w ten post przerosła moje najśmielsze oczekiwania i bardzo Wam za to dziękuję. Obiecuję też w związku z tym więcej takich propozycji, ale tymczasem znów coś słodkiego. Dziś będzie to szybkie ciacho bez pieczenia. Idealne kiedy np. sąsiadka, przyjaciółka, rodzina bliższa lub dalsza dzwoni w niedzielę rano i radośnie zapowiada poobiednią wizytę ;) Robi się je etapami i w tak zwanym międzyczasie bez stresu można spróbować sprzątać kuchenny bądź jakikolwiek inny nieporządek. A ciacho wynagrodzi wszelki trud, który i tak jest znikomy! Jeśli znacie już mój mus czekoladowy, to wiecie zapewne, że ciężko poprzestać na jego jednej, małej porcji. Jest po prostu uzależniający! I dziś to właśnie on stanowi bazę dla nieco innego deseru. Smaki pozostają te same - czekolada i wiśnie. Zmienia się jedynie forma podania, bo tym razem będzie to właśnie ciasto, w którym zastosowałam kilka sprawdzonych już rozwiązań. Szybki i bezproblemowy spód z ciasteczek przykryłam musem z gorzkiej czekolady, którego ukoronowanie stanowi owocowa, najlepiej kwaskowa galaretka. Prościzna! A efekt murowany :D

Ciasto czekoladowo-wiśniowe z musem i galaretką

przepis na formę o wymiarach 35x25 cm



Na spód należy przygotować:
  • 300 g kakaowych herbatników
  • 150 g rozpuszczonego masła dobrej jakości (jeśli chcemy, by spód szybko zastygł, można dać więcej, np. 250 g, jednak wtedy po dłuższym czasie w lodówce będzie twardy i ciężko będzie go pokroić)

Na mus:
  • 200 g gorzkiej czekolady (najlepiej o zawartości ok. 70% kakao)
  • 4 łyżki mleka
  • 500 g śmietanki kremówki 36%
  • 2 jaja (ja do tego musu używam tylko wielskich jajek ze sprawdzonego źródła)
  • szczyptę soli
  • 2 łyżki cukru pudru (opcjonalnie - ja tym razem nie dałam)
  • 3 łyżeczki żelatyny

Na galaretkę:
  • 370 g dżemu wiśniowego z dużą zawartością owoców (ja użyłam domowego)
  • 2 galaretki owocowe - takie na 0,5 l wody każda (najlepiej wiśniowe lub o smaku owoców leśnych)
  • 2 łyżeczki żelatyny

Dodatkowo:
  • trochę startej na grubych oczkach czekolady lub czekoladową posypkę

Najpierw przygotowujemy spód. Masło rozpuszczamy i lekko studzimy. Formę (najlepiej sztywną - metalową, ewentualnie szklaną czy ceramiczną) wykładamy papierem do pieczenia lub folią spożywczą. Ciasteczka bardzo drobno kruszymy lub mielimy w rozdrabniaczu. Dokładnie mieszamy powstałe okruchy z rozpuszczonym masłem, a następnie wykładamy nimi dno formy. Dobrze ubijamy i dociskamy ciasteczkowy spód, by później ładnie się kroił. Przykrywamy (papierem/folią), obciążamy (ja robię to kartonami z mlekiem) i odstawiamy do lodówki.

Żelatynę dokładnie rozpuszczamy w maksymalnie 1/4 szklanki wrzątku. Czekoladę łamiemy na niewielkie kawałki i umieszczamy wraz z mlekiem w rondelku. Rozpuszczamy na niewielkim ogniu (można też zrobić to w kąpieli wodnej). Żółtka oddzielamy od białek. Do ostudzonej czekolady dodajemy żółtka (po jednym na raz) i ubijamy mikserem lub rózgą. Kremówkę ubijamy na sztywno z cukrem pudrem (jeśli go używamy), pod koniec ubijania dodajemy rozpuszczoną, schłodzoną żelatynę i jeszcze chwilę miksujemy. Czekoladę z żółtkami dodajemy do ubitej śmietanki. Najpierw tylko trochę, delikatnie mieszamy masę łyżką do połączenia składników, a później stopniowo resztę. Białka ubijamy na sztywną pianę ze szczyptą soli. Dodajemy je partiami do czekoladowej mikstury, najlepiej na trzy razy, a całość delikatnie mieszamy łyżką tak, by piana nie opadła. Czekoladowy mus wykładamy na schłodzony spód i wyrównujemy. Ponownie wstawiamy do lodówki.

Obie galaretki dokładnie rozpuszczamy w 0,5 l wody. Żelatynę zalewamy jak najmniejszą ilością wrzątku, odstawiamy na chwilę, a następnie mieszamy do całkowitego rozpuszczenia. Dżem przekładamy do sporej miski i mieszamy łyżką. Cały czas mieszając, stopniowo wlewamy galaretkę, a następnie również żelatynę. Odstawiamy w chłodne miejsce. Kiedy galaretka zacznie tężeć, wylewamy ją delikatnie na zimny i zastygnięty mus (dla pewności można to zrobić po łyżce). Kolejny i już ostatni raz wstawiamy formę do lodówki. Tym razem na minimum 2 godziny. Po tym czasie kroimy ciasto np. w kostkę lekko zwilżonym nożem. Przed samym podaniem posypujemy wierzch tartą czekoladą lub posypką.


PS Ciasto przechowujemy w lodówce. Najlepiej zjeść je w ciągu jednego, maksymalnie dwóch dni od przygotowania.


PPS Jeśli nie będziecie podawać całego ciasta od razu i część zamierzacie zachować na następny dzień, lepiej nie posypujcie czekoladą od razu całości. Po pewnym czasie zacznie się ona na galaretce rozpuszczać i podchodzić wodą, a ciasto straci swój piękny wygląd. Dlatego lepiej udekorować posypką jedynie taki kawałek, który od razu podamy i zjemy ;)

Smacznego!

niedziela, 19 października 2014

Sałatka z tuńczykiem

Słodycze, słodycze. Większość z nas je lubi, jednak samymi słodyczami żyć się nie da. (A nawet gdyby się dało, to jest przecież tyle innych, cudownych rzeczy!) Dlatego teraz, dla odmiany po dwóch słodkich postach - sałatka. Jedna z tych, które polecam na posiłek poza domem, na wynos. Do szkoły, na uczelnię, do pracy czy w podróż - nadaje się w sam raz. Jest sycąca, bo z ryżem, a żeby było zdrowiej - z brązowym. Do tego warzywa i zdrowe tłuszcze oraz białko. Jeśli ktoś chce, to sól w tym wypadku można bez szkody dla smaku pominąć, chociaż ja akurat dodałam jej szczyptę. Wprawdzie tuńczyk z puszki jest jest dość kontrowersyjny i tak do końca nie wiadomo, czy jest zdrowy czy też nie. Jednak mimo wszystko jest na pewno zdrowszy niż jadane zwykle na mieście fast foody. Tak czy tak, proponowana dzisiaj sałatka to pełnowartościowy posiłek, który w razie potrzeby z powodzeniem zastąpi obiad. Mnie czasami ratuje przed zjedzeniem słodkiej bułki lub hot-doga. Polecam ją wszystkim zabieganym i nie mającym na nic czasu, bo jej przyrządzenie to tylko chwilka, a później nie trzeba się martwić o prowiant. Sałatkę można przygotować na dwa sposoby, jeden z nich jest szybki (wersja z nawiasów), drugi wręcz ekspresowy ;) Polecam ją też na wszystkie rodzinne uroczystości zamiast tradycyjnej, ociekającej majonezem sałatki warzywnej. Zaręczam, że zniknie ze stołu równie szybko, a może i szybciej.

Sałatka obiadowa z brązowym ryżem i tuńczykiem

porcja w sam raz na imprezę lub dla 4-5 osób na obiad na wynos



Potrzebujemy:
  • 2 puszki tuńczyka w dużych kawałkach w sosie własnym (może być też w bulionie lub w wodzie, ale raczej nie w oleju)
  • 1 puszkę kukurydzy (jeśli macie więcej czasu polecam ziarenka z jednej, ugotowanej kolby)
  • 1 puszkę czerwonej lub białej fasoli (i znów - jeśli dysponujecie czasem, to polecam ugotowanie odpowiadającej ilości fasoli "jaś")
  • 1 średnią paprykę (moja była żółto-zielona)
  • 4-5 ogórków konserwowych (najlepiej lekko pikantnych)
  • 1 pora
  • 1 pęczek szczypiorku
  • 100 g (1 woreczek) brązowego ryżu
  • 5 łyżek dobrego oleju lub oliwy (ja użyłam niefiltrowanego, nierafinowanego i tłoczonego na zimno oleju słonecznikowego, który dał dodatkowo ciekawy, słonecznikowy posmak)
  • przyprawy: biały pieprz, sól (niekoniecznie)

Ryż gotujemy według instrukcji na opakowaniu (zwykle przez ok. 30 min.) i odcedzamy. Pora kroimy drobno, przekładamy na durszlak i przelewamy wrzątkiem. Odstawiamy do obcieknięcia. W tym czasie szczypiorek siekamy, a paprykę i ogórki kroimy w drobną kostkę. Kukurydzę, fasolę i tuńczyka odcedzamy z zalewy. W dużej misce łączymy wszystkie warzywa, ugotowany ryż i tuńczyka. Dodajemy olej oraz przyprawy i dokładnie mieszamy. W razie potrzeby jeszcze raz doprawiamy.

Sałatkę przechowujemy w lodówce. Najlepiej smakuje oczywiście następnego dnia po przygotowaniu, gdy wszystkie smaki już się przegryzą, jednak można ją podać również od razu.

Smacznego!


Inne wersje:
  • Zamiast brązowego ryżu można dodać kuskus lub ugotowane i pokrojone w kostkę ziemniaki.
  • Natomiast zamiast oleju/oliwy - jogurt naturalny.



PS. Zdjęcia niestety robiłam na szybko i tuż przed wyjściem do pracy, ale obiecuję, że je podmienię, jak tylko znów zrobię dzisiejszą sałatkę ;)

niedziela, 12 października 2014

Ciasteczka z masłem orzechowym

Wcale nie tak dawno, bo na początku tego roku (w ramach noworocznego postanowienia ;)) obiecywałam sobie i Wam, że wygospodaruję więcej czasu na bloga. I chociaż różnie bywało, to aż do sierpnia przynajmniej raz w miesiącu (zwykle nawet częściej) pojawiał się nowy przepis. Przyszedł jednak wrzesień i poległam na całej linii. Złożyło się na to bardzo wiele czynników. Poczynając od chwilowego braku komputera z powodu małego przemeblowania, a kończąc na osobistych planach, które pochłaniają mnóstwo mojego czasu. Przyznaję, wraz z jesienią zakradł się też do mnie mały leniuszek i często wolę nie wyściubiać nosa spod koca ;) Jednak postanowiłam nie dać Wam o sobie tak całkiem zapomnieć i wracam z nowym postem :) Przepis, który chcę Wam dzisiaj zaprezentować skradł już niejedno serce. Moje na pewno, a także moich bliskich. Ciasteczka, którymi chcę się z Wami podzielić zawiozłam do mojej rodzinki i okazały się strzałem w dziesiątkę. Przyznam szczerze, że dla tak licznej gromadki łasuchów mogło być ich nawet trochę więcej, bo słyszałam głosy, że mało ;) Tak czy tak, ciacha z tego przepisu wychodzą fantastyczne! Bogate w smaku i rozpływające się w ustach. O cudownej konsystencji, którą starałam się uchwycić na zdjęciach, ale której fotografie w pełni nie oddadzą. Te ciasteczka idealnie pasują do jesiennej aury. Chętnie zaszyłabym się znów pod kocem w towarzystwie co najmniej kilku takich z nich, a także parującego kubka waniliowej herbaty albo jeszcze lepiej kakao. Do tego dobra książka i tak zaopatrzonej nawet zimowe wieczory nie będą mi straszne. Jednak póki co za oknem wciąż jest pięknie i ciepło. Oby taka złota, polska jesień towarzyszyła nam jak najdłużej. Później niech się dzieje, co chce, a właściwie - co nieuniknione. Tymczasem zachęcam już teraz do wypróbowania przepisu na te niepozorne, a tak pyszne ciasteczka. Kto wie, może i dla Was staną się nieodłącznymi kompanami długich, deszczowych wieczorów, które pewnie w końcu nadejdą. Zapraszam na przepis!

Czekoladowe ciasteczka z nadzieniem z masła orzechowego

porcja na ok. 35-45 ciasteczek  - wszystko zależy od ich wielkości


Będziemy potrzebować:
  • 2 szklanki mąki
  • 1 szklankę brązowego cukru
  • 0,5 szklanki naturalnego kakao
  • 2 jajka
  • 1 łyżeczkę sody oczyszczonej
  • 100 g dobrej jakości masła w temperaturze pokojowej
  • 350 g masła orzechowego z kawałkami orzeszków (typu crunchy)
  • sporą szczyptę soli

Miękkie masło ucieramy z połową masła orzechowego i cukrem. Dodajemy jajka, krótko miksujemy, a następnie wsypujemy wszystkie suche składniki: mąkę, cukier, kakao, sodę i sól. Mieszamy łyżką, a kiedy stanie się to trudne, szybko zagniatamy dłońmi. Jeśli masa bardzo się lepi, można ją przez chwilę schłodzić w lodówce.

Blachę wykładamy papierem do pieczenia, a piekarnik nagrzewamy do 170 stopni Celsjusza. Łyżką nabieramy porcje ciasta, rozpłaszczamy je na dłoni, tworząc jakby miseczkę, do której nakładamy ok. 0,5 łyżeczki masła orzechowego. Brzegi ciasta zlepiamy i formujemy kulkę. Z reszty ciasta i masła orzechowego lepimy w taki sam sposób kolejne ciasteczka, które następnie układamy na blasze w 4-5 cm odstępach i lekko spłaszczamy. Pieczemy w nagrzanym piekarniku ok. 13-14 min. Studzimy na kratce i zajadamy ze smakiem :)




Smacznego!

niedziela, 24 sierpnia 2014

Lekka pianka z musem śliwkowym

Jakiś czas temu dostałam dużo pysznych, słodkich i bardzo dojrzałych już renklod. Wszystkich byśmy nie przejedli, więc trzeba było coś wymyślić, by śliweczki się nie popsuły. Po chwili namysłu postanowiłam zrobić mus, ale nie miałam czasu pakować go do słoików, zresztą aż tak dużo to by go znowu nie wyszło, więc i mus trzeba było zużyć dość szybko. Pomysłów było kilka, ale w związku z tym, że miałam w tym czasie do zrobienia jeszcze tort, wygrła prosta i dość szybka, a bardzo efektowna opcja. Ciacho przygotowałam w tak zwanym międzyczasie. Później razem z tortem zabrałam je, a przynajmniej znaczną jego część, na imprezę. Okazało się strzałem w dziesiątkę i już we wtorek musiałam szybciutko pisać przepis, by koleżanka mojej mamy mogła je zrobić na ten weekend ;) Bardzo się ucieszyłam, że tak smakowało. Tym bardziej, że to była spontaniczna decyzja i w dużej mierze eksperyment. Teraz z jeszcze większą radością dzielę się tym smakołykiem z Wami :) Polecam, bo naprawdę warto!

Lekka pianka cytrynowa z musem śliwkowym na korzennym, ciasteczkowym spodzie

przepis na formę o wymiarach 35x25 cm



Na ciasteczkowy spód należy przygotować:
  • 350 g ciasteczek - koniecznie korzennych!
  • 200 g rozpuszczonego masła dobrej jakości

Na cytrynową piankę:
  • 350 g pianek marshmallow (użyłam waniliowych)
  • 500 g śmietanki 36%
  • 1 galaretkę cytrynową

Na mus śliwkowy:
  • 1,7 kg renklod
  • sok z 1/2 cytryny
  • 200 g cukru
  • 2 laski wanilii
  • 1 galaretkę cytrynową
  • 2 łyżeczki żelatyny

Śliwki pokroić w kostkę se skórką, przełożyć do dużego, szerokiego garnka, zasypać cukrem, dodać sok z cytryny i odstawić, aż puszczą sok (ja schowałam je na noc do lodówki). Laski wanilii naciąć wzdłuż, wyskrobać ziarenka, dodać je do śliwek. Przekrojone laski wanilii też wrzucić do garnka. Śliwki zagotować i smażyć, często mieszając do zgęstnienia. (Ja mus przygotowywałam tak, jak zwykle robię powidła. W dwóch turach. Śliwki zagotowałam i smażyłam ok. 45 min. Następnie wystudziłam i schowałam na noc do lodówki, a następnego dnia smażyłam do uzyskania pożądanej konsystencji - ok. 30 min.) Z garnka wyjmujemy laski wanilii i blendujemy całość na gładki mus. Do gorącej masy śliwkowej dodajemy galaretkę w proszku i rozprowadzone w 1/4 szklanki wody 2 łyżeczki żelatyny. Całość dokładnie mieszamy i odstawiamy do lekkiego zgęstnienia.

W tym czasie przygotowujemy spód. Ciasteczka miksujemy lub kruszymy bardzo drobno, na piaseczek (najlepiej jednak zrobić to w malakserze lub rozdrabniaczu). Dodajemy rozpuszczone masło i mieszamy. Formę wykładamy papierem do pieczenia, najlepiej zarówno spód, jak i boki. Zmiksowanymi ciasteczkami równomiernie wykładamy dno i lekko ubijamy. Formę wkładamy do lodówki i czekamy aż ciasteczkowa masa zastygnie.



Drugą galaretkę rozpuszczamy w szklance wody. Śmietankę ubijamy na sztywno. Pianki rozpuszczamy w garnuszku, uważający przy tym, by ich nie przypalić. Ubitą śmietankę łączymy delikatnie z rozpuszczonymi piankami i galaretką. Masę wylewamy na ciasteczkowy spód. Na piankę wykładamy gęstniejący mus. Patyczkiem do szaszłyków, zanurzonym aż do ciasteczkowego spodu, rysujemy esy-floresy, wyciągając trochę białej pianki na wierzch i tworząc wzory. Całość chowamy do lodówki na minimum 3-4 godz. - do całkowitego stężenia. Następnie kroimy i pałaszujemy ze smakiem :D

Ciasto jest dość ścisłe, ładnie trzyma kształt i kroi się bardzo łatwo. Można więc poszaleć w wymyślaniu kształtów poszczególnych kawałków. Ja postawiłam na trójkąty i wydaje mi się, że tak prezentowało się bardzo dobrze :) Tak przygotowana pianka również świetnie się przechowuje. Najlepiej zawinąć ją w papier i schować do lodówki. Wytrzyma wtedy spokojnie 4 do 5 dni.



Wskazówka:
Mus śliwkowy można wyłożyć na piankę dość szybko, już po ok. pięciu, góra dziesięciu minutach. Masa z pianek marshmallow gęstnieje bardzo szybko. Trzeba nawet uważać, by pianka nie zgęstniała za bardzo, ponieważ później nie będzie już możliwości rysowania wzorów z jasnej masy na wierzchu i ciasto pozostanie gładkie, choć równie dobre ;)

Smacznego!

wtorek, 19 sierpnia 2014

Meksykańska zapiekanka z mięsem i ziemniakami

Moje trzy ostatnie wpisy to: tortkolejny tort i mus czekoladowy ;) Jak widać, same słodkości. Wszystko to dlatego, że ostatnimi czasy lato nas rozpieszczało, a ja starałam się nim nacieszyć, ile się tylko da :) Jednak kiedy temperatury za oknem sięgają lub nawet przekraczają 30 stopni, nikt mi nie wmówi, że włączenie kuchenki czy piekarnika już nic nie zmieni. Zmieni, bo to ja się będę nad nimi pochylać! Ale, ale... Ile tak można bez gotowania? Okazuje się, że wcale nie tak długo. Przynajmniej w moim przypadku ;) Dopadła mnie w końcu nieposkromiona chęć upichcenia czegoś bliżej nieokreślonego. Skorzystałam więc z niewielkiego ochłodzenia i uruchomiłam wyobraźnię oraz piekarnik. Dlaczego wyobraźnię? Ano dlatego, że naszło mnie na kuchnię meksykańską. Ostatnio wracałam myślami częściej niż zwykle do pewnej meksykańskiej knajpki, w której miałam przyjemność kilka razy jadać. Wiadoma sprawa - tacosy, enchilady, nachosy z salsą i guacamole, mmm... Rozmarzyłam się :) Oprócz tych wszystkich znanych nazw była tam też jedna potrawa, której nigdy wcześniej nie jadłam. Casserole. Kiedy zamówiłam to danie już jakiś czas temu, po powrocie do domu szybko je wygooglowałam i dowiedziałam się, że casserole to raczej pewien typ potrawy (danie jednogarnkowe, zapiekane później w piekarniku lub po prostu zapiekanka), a nie konkretne danie. No i klops... Wiedziałam wtedy jedynie jak ma to to wyglądać i jak smakować, ale przepis, oprócz spraw oczywistych, był dla mnie zgaduj-zgadulą. Poszukałam jednak, popatrzyłam, poprzeglądałam blogi i znalazłam coś, co miało potencjał! :D Skarbnicą dań meksykańskich jest pewien dobrze znany mi blog - Ale Meksyk! i właśnie tam znalazłam przepis, który wykorzystałam jako bazę dla mojego dania :) Dużo zmieniać nie musiałam, nie chciałam też przekombinować, jednak nie byłabym sobą, gdybym trochę nie powymyślała ;) Powstało coś na kształt zapiekanki farmerskiej, ale w klimacie meksykańskim. Nam smakowało! Zapraszam na przepis.

Zapiekanka meksykańska

3 duże lub 4 mniejsze porcje



Potrzebujemy:
  • 700 g ziemniaków (ważone już po obraniu)
  • 500 g mielonego mięsa - najlepiej wołowo-wieprzowego, ale na upartego i kurczak może być ;)
  • 1 cebulę
  • 1 puszkę kukurydzy
  • 500 g pomidorów
  • 3-4 ząbki czosnku
  • 1 papryczkę piri-piri (ja użyłam takiej z zalewy)
  • 2-3 łyżki kwaśnej śmietany 12-18%
  • przyprawy: sól i pieprz do smaku, oregano, suszony/granulowany czosnek, gałka muszkatołowa, 1/2 łyżeczki ziaren kolendry, 1/2 łyżeczki ziaren kminu rzymskiego
  • oliwę z oliwek (ja użyłam aromatyzowanej czosnkiem)

Ziemniaki obieramy, kroimy na równe kawałki, zalewamy wodą, solimy i gotujemy. W czasie gdy będą się gotowały, przygotowujemy mięso. Cebulę kroimy w drobną kostkę i podsmażamy na rozgrzanej łyżce oliwy. Kiedy się zeszkli, dodajemy mięso i dalej smażymy. Po ok. 10 min. dodajemy kukurydzę, posiekane ząbki czosnku oraz obrane ze skóry i pokrojone w kostkę pomidory. Całość doprawiamy solą, pieprzem, łyżeczką oregano i zmiażdżonymi w moździerzu ziarnami kolendry oraz kminu. Dusimy razem do odparowania większości soku z pomidorów i postania gęstego sosu.

Ugotowane ziemniaki dokładnie odcedzamy i ugniatamy ze śmietaną na gładkie puree. Dodajemy łyżeczkę oregano oraz granulowany czosnek i gałkę muszkatołową do smaku, mieszamy. Żaroodporne naczynie lub naczynia (ja użyłam 2 małych - jednoosobowych i jednego większego) delikatnie natłuszczamy. Układamy warstwę mięsno-warzywną, a następnie przykrywamy ją ziemniakami. Wierzch smarujemy odrobiną oliwy. Zapiekamy ok. 25 min. w 190 stopniach, do lekkiego zrumienienia. Podajemy od razu :)






Smacznego!