piątek, 31 maja 2013

Szybkie i spontaniczne risotto

Bardzo lubię risotta. Z grzybami, z warzywami, z mięsem czy z owocami morza. Przeróżne. Do niedawna nie jadłam jednak risotta z dodatkiem owoców. Okazało się, że połączenie kurczaka i ananasa sprawdza się również w takim daniu. Dla niektórych może być to zaskakujące, inni powiedzą, że to nic nadzwyczajnego. Jednych i drugich zachęcam do spróbowania tej potrawy, ponieważ wyszła zaskakująco smaczna, a jej przyrządzenie zajmuje tylko chwilę.

Lekko pikantne risotto z kurczakiem i ananasem

przepis na 2 spore porcje




Potrzebujemy:
  • 3/4 filiżanki ryżu do risotto
  • 1 pierś z kurczaka
  • 1 sporą cebulkę
  • 1/2 puszki ananasa
  • 1/2 papryczki piri piri (ja użyłam takiej z zalewy)
  • 1/2 pęczka natki pietruszki
  • 6 łyżek mleczka kokosowego
  • 3-4 łyżki soku z ananasa
  • 300 ml domowego bulionu drobiowego (najlepiej byłoby 150 ml bulionu i 150 ml białego wina, ale sam bulion też może być)
  • 2 łyżki oleju do smażenia
  • ok. 10 dag żółtego sera lub parmezanu

Kurczaka i cebulkę kroimy w niewielką kostkę. Papryczkę i natkę siekamy dość drobno. W  garnku o grubym dnie rozgrzewamy olej (ustawiamy jak najmniejszy płomień), dodajemy cebulkę, czekamy aż się zeszkli (można ją lekko zrumienić), a następnie wsypujemy ryż. Podsmażamy go ok. 2 min., a po tym czasie stopniowo dolewamy bulion. (Ja wlewam go na trzy razy.) Kiedy ryż wchłonie pierwszą porcję wywaru, dodajemy kolejną. Postępujemy tak z całym bulionem. Gdy ryż wchłonie już cały płyn, dolewamy mleczko kokosowe oraz sok z ananasa, dodajemy także posiekaną papryczkę. Ugotowanie ryżu zajmuje zazwyczaj ok. 20 min. Po ok. 15 min. od wsypania ryżu do garnka, możemy dodać kurczaka. Całość cały czas mieszamy, pilnując by się nie przypaliła. Kiedy ryż jest już miękki, a kurczak ugotowany, zdejmujemy garnek z ognia, dodajemy natkę i ananasa. Wszystko dokładnie mieszamy. Podajemy w głębokich talerzach, posypane drobno startym serem.


Bardzo lubię takie dania. Proste i z niewielką ilością składników.
Gdy do tego są tak szybkie, to po prostu obiad idealny :)

Smacznego!

czwartek, 30 maja 2013

Liebster Blog Award

Kiedy zobaczyłam tę nominację, zrobiło mi się bardzo miło :) Tym bardziej, że mój blog wciąż jest dość młody, a to jednak wyróżnienie. Wyróżnienie tym ważniejsze, że nadawane przez innego blogera. Gdy coś robimy i wkładamy w to całe serce, chcemy być doceniani. Mnie dodało to dzisiaj skrzydeł i stało się motywacją do dalszego działania.



Na czym polega wyróżnienie “Liebster Blog”?
,,Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera
w ramach uznania za “dobrze wykonaną robotę”.
Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów,
więc daje możliwość ich rozpowszechnienia.
Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób
(informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań.
Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.”

Za nominację ślicznie dziękuję Pogodynce z bloga Świata Smak. Poniżej odpowiadam na jej pytania:

1. Ulubione danie z dzieciństwa?
Zalewajka mojej babci.

2. Co pijecie rano - kawa czy herbata a może nic?
Herbatka, najlepiej owocowa.

3. Co jest dla Was ważniejszym posiłkiem - śniadanie czy obiad?
Śniadanie. Leniwe i niespieszne. Chociaż rzadko mam czas, by je odpowiednio celebrować, to kiedy już mogę, staram się zawsze doceniać te chwile.

4. Ku jakim potrawom się bardziej skłaniacie - słodkim czy słonym?
Słodkim. Łasuch ze mnie ;)

5. Czym się zajmujecie poza blogowaniem?
Pracuję. Jestem grafikiem komputerowym.

6. Czy kiedykolwiek spotkaliście się z innymi blogerami 'na żywo'?
Tak, na Food Blogger Fest II.

7. Wasza wymarzona kuchnia - w jakim stylu powinna być urządzona?
Prosta, nowoczesna i jasna. Właśnie jestem na etapie projektowania :)

8. Wasz ulubiony film? (niekoniecznie o tematyce kulinarnej)
Hmm... To jedno z trudniejszych pytań. Uwielbiam oglądać filmy i robię to w miarę możliwości dość często, dlatego wybór nie jest prosty. Bardzo lubię zarówno filmy akcji, jak i te, przy których trzeba trochę pogłówkować. Myślę, że oba te kryteria spełnia jeden z moich ulubionych filmów czyli "Incepcja" :)

9. Kto Was nauczył gotować? A może jesteście samoukami? :)
Uczyłam się głównie sama, jednak dużo dało mi również obserwowanie w kuchni moich bliskich.

10. Wasza ulubiona potrawa?
Nie mam jednej. Naprawdę, nie potrafię wybrać. Kocham domową pizzę, makarony, risotta i sałatki, a jeśli chodzi o słodkości, to domowy budyń oraz ciasta z kremem. Jeśli już musiałabym coś wybrać, to stawiałabym jednak na łososia w papilotach z masełkiem cytrynowym i pieczone ziemniaczki :)

11. Jakim sprzętem robicie zdjęcia?
Nikonem D5100 :)


A TO MOJE PYTANIA:
1. Co najczęściej jest dla Was inspiracją do stworzenia nowej potrawy?
2. Kto jest dla Was kulinarnym autorytetem?
3. Tradycjonalista czy kulinarny eksperymentator? Które z tych określeń lepiej do Was pasuje i dlaczego?
4. Jaki jest Wasz styl w kuchni? Odmierzacie wszystko co do grama, czy raczej na oko?
5. Jaki jest Wasz kuchenny niezbędnik?
6. Dla kogo najbardziej lubicie gotować?
7. Jaką potrawę (potrawy) przyrządzacie najczęściej i chętnie do niej wracacie?
8. Jakie kulinarne wspomnienie zmieniło wasz pogląd na kuchnię i gotowanie?
9. Co najchętniej przygotowujecie z makaronu?
10. Jaki jest Wasz ulubiony deser?
11. Jaki smak lubicie najbardziej? Słodki, słony, kwaśny? A może jeszcze inny?


I MOJE NOMINACJE:
Kuchnia w zieleni

Pozdrawiam serdecznie w ten deszczowy wieczór :)

PS. Bardzo proszę o zostawienie w komentarzu linka do Waszego posta z odpowiedziami :)

Czekoladowo-krówkowa pycha

Pamiętacie jeszcze mój deser budyniowy? Robiłam go już kilka razy, a ostatnio w nowej odsłonie. Nie tak dawno przygotowałam w domu masę krówkową z mleka skondensowanego, do tego pysznego ciacha i sporo mi jej zostało. Wylądowała więc w lodówce, zapakowana w słoiczek i czekała. Czekała, aż coś z niej zrobię, a w tym czasie podjadaliśmy ją chętnie i do wszystkiego. W ten sposób zjedlibyśmy pewnie wszystko, ale miałam ochotę jeszcze trochę z nią poeksperymentować. Niestety za wiele jej nie zostało i kiedy zastanawiałam się, co z tak małej ilości mogłabym wyczarować, przyszedł mi do głowy pomysł, którym chciałam się dzisiaj z Wami podzielić. Główna koncepcja pozostała taka sama, jak we wspomnianym już deserze budyniowym, ale smak jest zupełnie inny... Po prostu pyszny, a konsystencja wprost zniewalająca. Na dodatek przygotowanie tego smakołyku jest bajecznie proste i szybkie. Deser idealny :) Chcecie wiedzieć jak go zrobić? Zapraszam na przepis.

Deser budyniowy z sosem krówkowym

porcja dla 2 osób




Do zrobienia budyniu należy przygotować:
  • 2,5 szkl. mleka
  • 4 łyżki cukru (ja użyłam brązowego cukru typu demerara)
  • 4 płaskie łyżki mąki pszennej
  • 2 płaskie łyżki mąki ziemniaczanej
  • 2 łyżki naturalnego kakao
  • 1 czubata łyżka masła

Do sosu:
  • 2 czubate łyżki masy krówkowej
  • 1 łyżka mleka

Dodatkowo:
  • 2 łyżki gotowej (lub domowej) granoli czekoladowej, wiórków lub płatków czekoladowych do dekoracji

Budyń przygotowujemy tak samo jak ten z papierka. 1,5 szklanki mleka wlewamy do garnuszka, dodajemy cukier i podgrzewamy na małym ogniu. Do pozostałego mleka wsypujemy mąkę pszenną, ziemniaczaną oraz kakao i bardzo dokładnie mieszamy. (Ja czasami używam do tego celu stojącego blendera. Mam wtedy pewność, że nie będzie grudek.) Do bardzo ciepłego mleka, ale jeszcze nie gotującego się, dodajemy mleko z rozmieszaną mąką. (Jeśli wlejemy mieszankę mączną do gotującego się już mleka, budyń może zacząć gęstnieć partiami, zanim zdążymy zamieszać i wtedy raczej na pewno porobią się grudki.) Natychmiast zaczynamy mieszać i kontynuujemy, aż budyń zacznie gęstnieć i w końcu się gotować (na powierzchni zaczną pojawiać się duże bąble). Gotujemy jeszcze ok. 1 min. dodajemy miękkie masło w kawałkach, dokładnie mieszamy i odstawiamy do ostygnięcia. W razie gdyby zrobił się kożuszek, dobrze jest go zdjąć (i zjeść ze smakiem ;)). Ostudzony budyń przekładamy do szklanek i zajmujemy się przygotowaniem sosu. Masę krówkową i mleko umieszczamy w małym garnuszku. Podgrzewamy i mieszamy, aż masa stanie się jednolita. Lekko przestudzonym, ale wciąż płynnym sosem polewamy budyń. 

Szklaneczki z sosem i budyniem ostawiamy do całkowitego ostygnięcia. Ja nie wstawiałam ich do lodówki, ponieważ wolę takie desery w temperaturze pokojowej. Przed samym podaniem posypujemy budyń granolą lub innymi dodatkami. Zajadamy ze smakiem :)

Deser z cyklu: co tu zrobić, żeby się nie narobić ;)
Leniwy weekend + leniwy deser = pełnia szczęścia :D

Smacznego!

niedziela, 26 maja 2013

Słodkie co nieco na niedzielę

Dziś proponuję drożdżowe muffiny, z kwaskowym, rabarbarowym środkiem i słodką kruszonką. Pasują idealnie do popołudniowej herbaty lub jako wyjątkowe, późne śniadanie. Powstały dość spontanicznie i może dlatego tak nam smakowały. Gdy na straganie zobaczyłam rabarbar, to wprost nie mogłam mu się oprzeć, a po powrocie do domu okazało się, że mam pół opakowania świeżych drożdży, które trzeba w najbliższym czasie wykorzystać. Pomysł zrodził się więc sam, a ja nie zastanawiając się wiele i nie szukając konkretnego przepisu, wzięłam się do pracy. Efekty możecie oglądać na zdjęciach, które mimo brzydkiej pogody pachną wiosną i... rabarbarem :)

Drożdżowe muffiny z rabarbarem i razową kruszonką

porcja na 12 sporych babeczek



Będziemy potrzebować:
  • 3,5 szkl. mąki pszennej
  • 1 szkl. cukru + trochę do zaczynu i posypania rabarbaru
  • 200 g roztopionego i ostudzonego masła (82%!)
  • 50 g świeżych drożdży
  • 2 jajka
  • 1/3 szkl. ciepłego mleka
  • 1 dużą łodygę rabarbaru

Dodatkowo:
  • 50 g pszennej mąki pełnoziarnistej
  • 25 g zimnego masła
  • 25 g cukru

Przygotowanie muffinek rozpoczynamy od zrobienia zaczynu. Do miseczki wkruszamy drożdże, zasypujemy 2 łyżeczkami cukru i czekamy aż się rozpuszczą. Kiedy już staną się płynne, dodajemy ciepłe (ale nie gorące!) mleko, mieszamy i odstawiamy w ciepłe miejsce na ok. 5-7 min. (uważamy, by zaczyn nie wykipiał). Do dużej miski przesiewamy mąkę, dodajemy cukier, jajka i rozpuszczone masło (zostawiając sobie ok. 2 łyżek do posmarowania muffinek), a także wyrośnięty zaczyn. Wyrabiamy gładkie ciasto, miskę przykrywamy ściereczką i ponownie odstawiamy w ciepłe miejsce. Kiedy ciasto rośnie, myjemy i kroimy rabarbar. Kawałki powinny być niewielkie, ok. centymetrowe. Formę lub foremki wykładamy papilotkami, a gdy ciasto co najmniej podwoi swoją objętość, krótko je przerabiamy i dzielimy na 12 równych części. Z każdej formujemy kule, a następnie rozpłaszczamy. Pojedynczą porcję ciasta umieszczamy z przygotowanej foremce z papilotką, której spód i brzegi dokładnie wylepiamy. W powstałym zagłębieniach umieszczamy po kilka kawałków rabarbaru (możemy go lekko wcisnąć w ciasto). Muffiny ustawiamy na blasze, przykrywamy ściereczką i po raz kolejny odstawiamy w ciepłe miejsce (np. na nagrzewający się piekarnik). Przygotowujemy kruszonkę. Wszystkie składniki umieszczamy w misce i rozcieramy w palcach, tworząc trochę większych grudek. Babeczki smarujemy z wierzchu resztą masła, posypujemy kruszonką i pieczemy w 180 stopniach ok. 25 min. Po upieczeniu chwilę studzimy w piekarniku, przy uchylonych drzwiczkach, a następnie na kratce (chociaż wiadomo, że ciepłe są najlepsze ;)).



Śliczne i niezwykle fotogeniczne, a do tego jakie dobre! :D

Smacznego!

Knedle z truskawkami

Wiecie jak się ucieszyłam, kiedy w moim ulubionym warzywniaku pojawiły się wczoraj polskie truskawki? Co prawda w powalającej cenie 16 zł za kg, ale jednak. Kupiłam, zjedliśmy i oczywiście było mi mało ;) Dlatego postanowiłam dokupić mrożonych i zrobić knedle. Wyszły pyyyszne, delikatne i wprost rozpływające się w ustach. Przypomniał mi się smak dzieciństwa. Jak tylko cena truskawek będzie nieco bardziej rozsądna, zrobię je ze świeżymi owocami, ale tymczasem dobre i takie.

Ziemniaczane knedle z truskawkami, kwaśną śmietaną oraz sosem truskawkowym

porcja dla 3 osób




Do przygotowania knedli potrzebujemy:
  • 1 kg ziemniaków
  • 2 nieduże jajka (rozmiar M)
  • ok. 300 g mąki pszennej
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 1/2 łyżeczki cukru
  • ok. 400 g mrożonych truskawek (w sezonie koniecznie świeże)

Do podania:
  • kilka łyżek kwaśnej śmietany 12/18%
  • ok. 50 g truskawek
  • 2-3 łyżeczki cukru

Truskawki rozmrażamy i odcedzamy, a sok który puszczą zlewamy do małego garnuszka. Ziemniaki myjemy i gotujemy w mundurkach. Następnie je odcedzamy, zalewamy zimną wodą i zostawiamy do ostygnięcia. 50 g truskawek ugniatamy dokładnie widelcem i wraz z cukrem dodajemy do soku. Ustawiamy garnuszek na średnim ogniu, a gdy całość się zagotuje, zmniejszamy go do minimum. Gotujemy, często mieszając, aż sos zgęstnieje i będzie przypominał nieco rzadszy dżem. Odstawiamy. Zimne ziemniaki obieramy, a później mielimy, przepuszczamy przez praskę lub bardzo dokładnie ugniatamy widelcem (trochę pracy z tym jest, ale efekt o wiele lepszy, niż przy użyciu tłuczka). Do ziemniaków dodajemy jajka, sól, cukier i mąkę, najpierw ok. 200-250 g. Początkowo mieszamy drewnianą łyżką, a po chwili wyjmujemy masę na blat/stolnicę i zagniatamy. Jeśli ciasto bardzo się klei, dodajemy resztę mąki. Masę dzielimy na 2 części i z każdej formujemy wałeczek. Następnie odcinamy z nich niewielkie kawałki, rozpłaszczamy w dłoni na placuszki, a na środku umieszczamy niezbyt dużą truskawkę (większe można pokroić na kawałki). Brzegi dokładnie zlepiamy i formujemy zgrabną kulkę. Postępujemy tak do wyczerpania składników. Knedle wrzucamy na lekko osolony wrzątek i gotujemy ok. 3 min. Gotowe wyjmujemy łyżką cedzakową, podajemy polane śmietaną i sosem truskawkowym.



Smacznego i miłej niedzieli!

sobota, 25 maja 2013

Kurczak z warzywami à la ratatouille

Chociaż wiosna nareszcie przyszła, to nie rozpieszcza nas niestety pogodą. Jak na złość szare chmury oraz deszczowa aura towarzyszą nam już od ładnych kilku dni. Co wtedy robić? Piec, gotować i eksperymentować. Na szczęście na stragany zawitały już sezonowe warzywa i można poszaleć. Dziś proponuję szybki obiad lub kolację, która przeniesie nas do pięknej i słonecznej Prowansji. Tradycyjnie danie to przygotowywane jest bez mięsa, jednak mam w domu prawdziwego mężczyznę, dla którego obiad bez mięsa, to nie obiad. W związku z tym postanowiłam dodać pierś z kurczaka. Reszta właściwie bez zmian, więc gdybyście mieli ochotę na to danie w jego oryginalnej, wegetariańskiej odsłonie, wystarczy kurczaka pominąć. Ratatouille lub po prostu ratatuj jest idealnym rozwiązaniem, gdy za oknem szaro. Rozgrzeje zmarzniętych i przemokniętych, a dom wypełni pięknymi aromatami. Polecam serdecznie.

Kurczak z duszonymi warzywami à la ratatouille

porcja dla 5-6 osób




Należy przygotować:
  • 1 niewielkiego bakłażana
  • 1 niewielką cukinię
  • 2 papryki (ja użyłam czerwonych, ale można użyć dowolnych)
  • 300 g pieczarek
  • 2 ząbki czosnku
  • 1 puszka krojonych pomidorów (w sezonie świetnie sprawdzą się świeże)
  • 100-150 g dobrego koncentratu pomidorowego
  • 1 podwójna pierś z kurczaka
  • przyprawy: sól morska, świeżo mielony czarny pieprz, zioła prowansalskie (lub inne ulubione), 2 płaskie łyżeczki cukru
  • pęczek świeżej natki pietruszki
  • olej do smażenia (ok. 3-4 łyżki)
  • chleb do podania

Przyrządzanie tego dania należy zacząć od pokrojenia wszystkich warzyw i kurczaka. Bakłażana, cukinię i pieczarki w dość grube (ok. 5 mm) półplasterki, paprykę i kurczaka w sporą kostkę. Czosnek siekamy drobno lub przeciskamy przez praskę. Natkę pietruszki siekamy. Kurczaka oprószamy solą, pieprzem oraz wybranymi ziołami i odstawiamy w chłodne miejsce. Następnie każde z warzyw podsmażamy osobno na dużej i głębokiej patelni, na bardzo małej ilości oleju (najlepiej byłoby w ogóle bez tłuszczu). Bakłażana ok. 2 min., cukinię 3-4, pieczarki 4-5, a paprykę najdłużej, bo do momentu, kiedy zacznie delikatnie mięknąć, ok. 5-7 min. Teraz wszystkie warzywa i pieczarki umieszczamy razem (może to być ta sama patelnia lub garnek z grubym dnem), dodajemy pomidory z puszki, koncentrat pomidorowy, kurczaka oraz przyprawy i suszone zioła. Całość dusimy 10 min. Na koniec dodajemy natkę pietruszki i w razie potrzeby jeszcze przyprawiamy. Ratatuj podajemy ciepłe, z kromką pysznego pieczywa.

Smacznego!


Prawda, że pysznie się prezentuje? :)

PS. Ostatnio mam bardzo napięty grafik i całą masę rzeczy na głowie, co skutkuje niestety mniejszą ilością czasu, który mogę poświęcić na blogowanie. Nie martwcie się jednak, w miarę możliwości postaram się publikować nowe przepisy. Trochę mi się już ich uzbierało, więc trzymajcie kciuki ;)

niedziela, 12 maja 2013

Jedne z ulubionych ;)

Pierogi. Z mięsem. Pyyyszne :) Ja pierogi uwielbiam i to chyba z każdym, najdziwniejszym nawet nadzieniem. Dziś jednak klasyka gatunku. Pierogi z mięsem oraz takie z kapustą i grzybami to zdecydowanie moje ulubione. Te pierwsze zrobiłam sama drugi raz. Już za pierwszym podejściem przekonałam się, że będę je robić zdecydowanie częściej. Tym razem była do tego świetna okazja. W planach miałam zupę ogórkową, a zupa gotowana nie na mięsie to dla mnie nie zupa. Później jednak nie zawsze jest ochota na to ugotowane mięso i często nie wiadomo, co by tu z niego zrobić. Ja specjalnie kupiłam tego mięska więcej, bo od początku wiedziałam, jak chcę je wykorzystać. To trochę taka ekonomia-gastronomia. Zupę gotujemy na mięsie, z którego później robimy pierogi. Nic się nie marnuje. Lubię takie rozwiązania. Lubię kiedy dzięki daniu z dnia poprzedniego, później mogę przyrządzić całkiem nową potrawę i to jeszcze jaką smaczną. Takie gotowanie daje mi ogromną satysfakcję. Jak już wcześniej pisałam, pierogi z mięsem to dla mnie nie nowość i tym razem postanowiłam trochę pokombinować, ale nie bójcie się, nie za bardzo. Ostatnio wspominałam, że mam ochotę na pierogi z mąki pełnoziarnistej i jak pomyślałam, tak zrobiłam. Wyszły naprawdę dobre. Wcale, a wcale im to nie zaszkodziło. Są za to trochę zdrowsze :) Zapraszam na przepis.

Pełnoziarniste pierogi z mięsem

o ile dobrze pamiętam wyszły mi 63 spore pierogi



Do farszu będziemy potrzebować:
  • 2 ugotowane udka z kurczaka
  • ok. 30 dag ugotowanej szynki wieprzowej (jeśli kupujemy szynkę z kością, to samego mięsa powinno być właśnie 30 dag)
  • 30-40 dag kiszonej kapusty
  • 1 niewielką marchew
  • 1 niewielka pietruszkę
  • 1/4 dużego selera
  • 2 ząbki czosnku
  • 1 sporą cebulę
  • przyprawy: sól, pieprz, majeranek, tymianek
  • odrobina oleju do smażenia

Do ciasta:
  • 2 szklanki pełnoziarnistej mąki pszennej
  • 2 szklanki białej mąki pszennej
  • 4 łyżeczki oleju
  • 2 żółtka z dużych jajek
  • sól
  • wrzątek

Dodatkowo:
  • wędzony boczek pokrojony w drobną kostkę (opcjonalnie)

Warzywa (oprócz kapusty, czosnku i cebuli) obieramy, kroimy na kawałki i gotujemy do miękkości w osolonej wodzie (można z dodatkiem ziela angielskiego i liścia laurowego). Kapustę płuczemy, zalewamy wodą i gotujemy również aż będzie miękka. Następnie ją odcedzamy i drobniutko siekamy. Pozostałe ugotowane warzywa oraz obrane z kości mięso przepuszczamy przez maszynkę do mielenia lub również bardzo drobno siekamy, ale tak prawie na papkę. Cebulę i czosnek kroimy w małą kostkę. Najpierw na odrobinie oleju podsmażamy cebulkę. Gdy się zrumieni, dodajemy trochę wody oraz czosnek i dusimy aż zmięknie. Kapustę, posiekane warzywa z mięsem oraz cebulę z czosnkiem łączymy i porządnie przyprawiamy solą, pieprzem, majerankiem i tymiankiem. Odstawiamy.

Ciasto przygotowujemy partiami. Nigdy całe na raz, bo lubi obsychać. Na stolnicy robimy kopczyk z obu mąk, robimy wgłębienie i wbijamy do niego żółtko, a także dodajemy sporą szczyptę soli. Nożem lekko mieszamy mąkę ze środka kopczyka z żółtkiem, by nie pozostało nic płynnego. Dalej pozostawiamy wgłębienie po środku. Teraz do niego stopniowo dolewamy wrzątek. Po każdym dodaniu wody zagarniamy do środka mąkę. Czynność powtarzamy, aż większość mąki zostanie zaabsorbowana przez wodę. Chwilę czekamy (Uwaga! Może być gorące!) i zagniatamy. Gotowe ciasto na pierogi jest gładkie, elastyczne i nie klei się do rąk. W razie gdyby jednak trochę się kleiło (czyli w razie gdybyśmy trochę przedobrzyli z wodą), zagniatając, podsypujemy sobie mąką. Teraz już tylko pozostało rozwałkowanie ciasta na cieniutki placek, jednak znów, nie całe ciasto na raz. Połowę najlepiej odłożyć na bok i przykryć ściereczką. Resztę rozwałkowujemy na ok. 1,5 mm. Z ciasta wycinamy (np. szklanką) krążki, nakładamy na nie po pełnej łyżeczce farszu (powinno go być tyle, by pierogi nie były puste, ale też nie zbyt dużo, by dało się je skleić) i dokładnie zlepiamy brzegi. W czasie gdy będziemy zajmować się drugą porcją ciasta, gotowe pierogi układamy np. na desce posypanej mąką i przykrywamy ściereczką, by nie obeschły.

Z podanych proporcji farszu powinno wyjść w sam raz na dwie tury przygotowywania ciasta. Przynajmniej u mnie tak wyszło, z czego bardzo się cieszyłam.

Tak przygotowane pierogi musimy jeszcze ugotować. W tym celu do sporego garnka nalewamy wodę, porządnie solimy (mniej więcej tak, jak na makaron) i doprowadzamy do wrzenia. (W czasie, kiedy czekamy na wodę, możemy usmażyć sobie skwarki z boczku.) Pierogi wrzucamy na wrzątek i gotujemy ok. 3-4 min. Podajemy z podsmażonym boczkiem lub cebulką.

Niestety zdjęć mam mało i to nie najlepszych,
ale pierożki były gotowe dopiero wieczorkiem.
Postaram się jednak cyknąć jeszcze kilka fotek,
jak będziemy wyjadać zamrożone zapasy ;)

Smacznego!

sobota, 11 maja 2013

Wiosenna zupa ogórkowa

Ostatnio naszła mnie ochota na ogórkową. Nie jadłam jej już tak dawno, że prawie zapomniałam, jak świetnie może smakować. Dlatego nie minęło wiele czasu i postanowiłam przygotować jedną z moich ulubionych zup. Taka byłam jej spragniona, że ugotowałam od razu cały, rodzinny garnek. Gar można byłoby rzec. Dla Was taka ilość składników może wydać się absurdalna dla dwóch osób, ale zupkę zjedliśmy ze smakiem. No dobra, przy ostatnich talerzach już trochę marudziliśmy, bo ile można jeść to samo (i ile można nie gotować obiadu)? Myślę, że proporcje możecie spokojnie zmniejszyć o połowę (chyba, że gotujecie dla co najmniej 6-7 osób). Gotowanie dla dwóch tylko osób wcale nie jest takie łatwe. Nie wszystkiego da się zrobić mało, ale teraz mam już nauczkę i następnym razem nie będziemy jeść zupy przez prawie tydzień. Na szczęście ogórkowa bardzo dobrze się przechowuje. Słyszałam, że nawet do tygodnia. Sprawdzać jednak nie zamierzam, ale zupkę jak najbardziej polecam.

Tradycyjna zupa ogórkowa

przepis na duży, rodzinny garnek (lub dla wojska ;)



Potrzebujemy:
  • 1 kg ziemniaków
  • 0,5 kg marchewki
  • 1 pietruszkę
  • 2 niewielkie ząbki czosnku
  • 0,5 kg ogórków kiszonych
  • ok. 25 dag wędzonego boczku
  • ok. 30 dag szynki wieprzowej (najlepiej z kością)
  • 2 udka z kurczaka
  • kości na zupę (opcjonalnie i tylko jeśli szynka jest bez kości)
  • 150 g kwaśnej, gęstej śmietany 18%
  • pęczek koperku
  • przyprawy: 4 liście laurowe. 2 ziarna ziela angielskiego, sól, świeżo mielony czarny pieprz (może być też ziarnisty), majeranek

Dzień przed planowanym podaniem zupy gotujemy bulion mięsny. Mięso, boczek i kości zalewamy zimną wodą (mają być całe przykryte) i stawiamy na małym ogniu. Gdy zacznie się gotować, cierpliwie zbieramy szumy. Kiedy mięso przestanie je wypuszczać, dodajemy liście laurowe, ziele angielskie, sól i pieprz. Gotujemy aż mięso będzie bardzo miękkie (w następnym przepisie pokażę jeden ze sposobów na wykorzystanie takiego mięska z bulionu na zupę). Po ostudzeniu wywaru wyciągamy listki laurowe i ziarna ziela angielskiego oraz całe mięso, które umieszczamy w szczelnym pojemniku i odkładamy do lodówki. Bulion przechowujemy również w lodówce. Następnego dnia myjemy dokładnie wszystkie warzywa, obieramy i kroimy. Ziemniaki w niewielką kostkę, marchewkę i pietruszkę w półplasterki, a czosnek siekamy drobniutko lub przeciskamy przez praskę. Ogórki natomiast ścieramy na grubych oczkach tarki. Bulion zagotowujemy, dodajemy czosnek, ziemniaki i pietruszkę, podgotowujemy jakieś 2-3 min., a następnie dodajemy marchew i majeranek. Jeśli trzeba, uzupełniamy bulion wodą. Kiedy warzywa zmiękną, zestawiamy garnek z ognia, dodajemy starte ogórki, zaprawioną gorącą zupą śmietanę, posiekany pęczek koperku (trochę odkładamy do posypania). W razie potrzeby doprawiamy majerankiem, a także solą i pieprzem. Podajemy ciepłą, z dobrym pieczywem lub samą.


Ja zupkę podałam z nocnymi bułeczkami.
Smakowała wyśmienicie :)

Smacznego!

sobota, 4 maja 2013

Nocne bułeczki

Na ten przepis natykałam się co rusz na różnych blogach i serwisach kulinarnych. Większość osób go chwaliła, a chyba nikt jakoś bardzo go nie skrytykował. Dlatego po moich ostatnich próbach z bułeczkami pomidorowymi i na słodko, przyszła kolej na nocne bułeczki. Sama nie wiem, kto pierwszy ten przepis umieścił w sieci. Z resztą jeśli wpiszecie w google hasło: nocne bułeczki, wyskoczy Wam cała masa stron z tym lub bardzo zbliżonym przepisem. Autor może być dumny, że jego receptura zyskała taką popularność. Nam bułeczki bardzo smakowały i na pewno je powtórzę. Chyba jedynie zmniejszę nieco ilość drożdży, bo były dość mocno wyczuwalne w końcowym produkcie. Ostatnio polubiłam się z mąką pełnoziarnistą i postanowiłam 2/3 zwykłej mąki, zastąpić właśnie taką, a bułeczki i tak były puszyste i dość lekkie, ale bez wrażenia nadmuchanego środka. Naprawdę świetne. I chociaż wiem, że przepis krąży w eterze od dawna i można na niego trafić prawie wszędzie, mimo to postanowiłam go tutaj zamieścić. Dlaczego? Bo jest tego wart :)

Nocne bułeczki pełnoziarniste

z przepisu wyjdzie od 8 do 12 bułeczek (zależnie od tego, jak duże je zrobicie)



Będziemy potrzebować:
  • 2 szklanki pełnoziarnistej mąki pszennej
  • 1 szklankę mąki pszennej
  • 1 łyżkę mąki ziemniaczanej
  • 1 łyżkę cukru
  • 1 łyżeczkę soli
  • 1/2 szklanki letniej wody
  • 1/2 szklanki letniego mleka
  • 1/3 szklanki oleju + trochę do natłuszczenia miski
  • 40 g świeżych drożdży
  • 1 jako do posmarowania bułeczek
  • mak, siemię lniane, sezam, kminek lub co tylko będzie Wam pasowało do posypania

Wieczorem na dzień przed podaniem:

Drożdże wkruszamy do sporego kubka lub miseczki, zasypujemy je cukrem, dodajemy łyżkę mąki i dwie łyżki mleka, odstawiamy w ciepłe miejsce i czekamy, aż urośnie. Wszystkie mąki przesiewamy do dużej miski, dodajemy sól, mleko, wodę, olej oraz zaczyn. Na początku mieszamy wszystko drewniana łyżką, a następnie krótko wyrabiamy (ok. 3-5 min. powinno wystarczyć). Przykrywamy miskę z ciastem ściereczką i odstawiamy na 5 min. w ciepłe miejsce. Po tym czasie ponownie je wyrabiamy i odkładamy do natłuszczonej dużej miski. Miskę następnie przykrywamy folią spożywczą i chowamy na noc do lodówki.

Rano:

Ciasto dzielimy na tyle części, ile bułeczek chcemy uzyskać, formujemy i układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Odstawiamy w ciepłe miejsce na 20 min., np. na piekarnik, który rozgrzewamy do 220 stopni. Bułeczki smarujemy rozmąconym jajkiem, posypujemy dowolnymi dodatkami (ja niestety miałam tylko mielony mak) i pieczemy 25 min. Studzimy na kratce lub zajadamy ciepłe :)



W sam raz na jutrzejsze śniadanie. Prawda? ;)

Smacznego!

PS. Moje bułeczki zaplatałam na dwa sposoby. Zrobiłam proste ślimaczki i takie śliczne zawijaski. Byłam bardzo dumna, że mi wyszły :) Instrukcję jak je zrobić znajdziecie m. in. u Smacznej Pyzy.

piątek, 3 maja 2013

Magiczne ciasto na niepogodę

Za oknem szaro, buro i ponuro. Do tego zimno i jakby coś pokapuje z nieba. W takie dni najlepiej zakopać się pod kocem z cieplutką herbatką i kawałkiem dobrego ciasta, ale takiego, które nie wymaga zbyt dużo naszego zaangażowania. Takiego, które jest proste i szybkie, a efekt końcowy wygląda i smakuje tak, jakbyśmy spędzili pół dnia w kuchni. Niemożliwe? Możliwe :) Przygotowanie ciacha trwa jakieś 10 min., pieczenie trochę dłużej, ale zrobienie polewy to kolejne 10 min. To ciasto to prawdziwa, kulinarna magia. Naprawdę! Ja nigdy wcześniej czegoś takiego nie jadłam. Przygotowujemy tylko jedną masę, wstawiamy do piekarnika, a wyciągamy trójwarstwowe cudo, składające się z dwóch warstw budyniowych o różnej konsystencji i lekkiego ciasta biszkoptowego na wierzchu. Przepis znalazłam na jakiejś angielskiej stronie (niestety nie zapisałam sobie jej nazwy) i postanowiłam wypróbować przy najbliższej okazji. Okazja trafiła się dość szybko i dziś mogę Wam zaprezentować...

Magiczne ciasto warstwowe

proporcje na tortownicę o średnicy 24 cm



Do ciasta należy przygotować:
  • 100 g dobrej jakości masła
  • 600 ml mleka (lekko ciepłego)
  • 4 jajka (żółtka i białka osobno)
  • 1 szklankę mąki
  • 1/3 szklanki naturalnego kakao
  • 1 i 1/2 szklanki cukru pudru (może być zwykły, ale wtedy miksowanie potrwa trochę dłużej)
  • 1/4 łyżeczki białego octu winnego

Do polewy (mojego pomysłu):
  • 4 czubate łyżki masy krówkowej
  • 100 g mlecznej czekolady
  • 100 ml śmietanki kremówki

Masło roztapiamy i zostawiamy do przestygnięcia. Żółtka ucieramy z cukrem na puch. Cały czas miksując, dodajemy masło, a następnie mąkę i kakao. Mleko dodajemy stopniowo, miksując na najniższych obrotach lub mieszając trzepaczką. Masa stanie się płynna, tak ma być. Białka ubijamy z octem na sztywno i po trochu dodajemy do przygotowanej wcześniej masy. Przelewamy do silikonowej formy lub lekko natłuszczonej tradycyjnej blaszki i pieczemy ok. 60 min w 160 stopniach. Po tym czasie sprawdzamy patyczkiem. Nic nie powinno się do niego przykleić, ale może być delikatnie wilgotny. Możemy jeszcze delikatnie przycisnąć palcem środek ciasta, powinno być jędrne i sprężyste, będzie się wydawało trochę galaretowate. Wyjmujemy z piekarnika i pozwalamy całkowicie ostygnąć. (Może się lekko zapaść, ale to nic.) Polewę przygotowujemy dopiero, gdy ciasto jest już ostudzone. W garnku zagotowujemy wodę, umieszczamy nad nią miseczkę i w kąpieli wodnej rozpuszczamy masą krówkową, z połamaną na małe kawałki czekoladą i śmietanką. Mieszamy aż masa stanie się w miarę jednolita, odstawiamy do częściowego ostygnięcia. Wciąż lekko ciepłą polewą ozdabiamy ciasto. Wstawiamy na ok. 2 godz. do lodówki.

Tak przygotowana polewa nigdy do końca nie zastygnie. Pozostanie trochę lepka, ciągnąca i miękka. Ja taką właśnie polewę wymyśliłam do tego ciasta i efekt bardzo mi się spodobał. Taka polewa ma nie tylko karmelowy smak, ale i charakter :) Jeśli jednak chcemy polewę gęściejszą, możemy mleczną czekoladę zastąpić gorzką. Wtedy stanie się ona trochę twardsza i również nie tak słodka. Polecam wypróbowanie obu opcji i wybranie swojej ulubionej. Ja uwielbiam karmel i chyba pozostanę przy tej pierwszej :)


Jeśli wiecie, że Wasz piekarnik grzeje nierówno (np. z przodu słabiej, tak jak mój),
dobrze byłoby obrócić ciasto w połowie pieczenia.
Ja o tym zapomniałam i później musiałam ciasto trochę dłużej dopiekać,
dlatego boki i spód trochę za bardzo się przypiekły.
Mimo to ciasto było pyszne i zostały już tylko dwa małe kawałki ;)

Smacznego!

PS. Na koniec parę słów o masie krówkowej, którą bardzo lubię. Czasami zdarza mi się kupować gotowce jednak najbardziej lubię masę krówkową z ugotowanego słodzonego mleka skondensowanego. Wystarczy puszkę takiego mleka włożyć do garnka, zalać wodą i gotować na małym ogniu przez 3 godz. (Puszka musi być cały czas całkowicie zakryta wodą.) Efekt? Najlepsza masa krówkowa na świecie :) Jeśli takiej masy nie zużyję całej do ciasta, przechowuję ją zawsze w lodówce, przełożoną do słoiczka i zjadam z naleśnikami czy goframi. Pycha :)


czwartek, 2 maja 2013

Śniadaniowe placuszki

Pamiętacie moje owsiane pankejki? Te są bardzo podobne. Ostatnim razem robiłam je na obiad ;) Teraz postanowiłam przygotować słodkie i pożywne śniadanko. Placuszkami naprawdę można się najeść i długo nie jest się po nich głodnym. Dzieje się tak zapewne z powodu dodatku płatków owsianych, którymi zastępuję sporą część mąki. Dzięki temu są również trochę zdrowsze, a jeśli podamy je ze świeżymi owocami, to już praktycznie pełnowartościowy posiłek. Dodatkowo polecam zastąpić zwykłą mąkę pszenną, mąką pełnoziarnistą. Stałam się jej wielką fanką i teraz wszystko mogłabym robić właśnie z niej. Z takiej mąki piekłam już bułeczki śniadaniowe, które pięknie wyrosły i wyszły pyszne i puszyste (wkrótce na blogu). Przymierzam się także do pierogów i mam nadzieję, że niedługo będę mogła je zaprezentować. Jednak póki co zapraszam na moje śniadaniowe placuszki w nieco innej odsłonie.

Placuszki owsiane z wiórkami kokosowymi

porcja dla 4 osób



Potrzebujemy:
  • 1,5 szklanki mąki pszennej (najlepiej pełnoziarnistej)
  • 1 szklankę płatków owsianych (u mnie górskie)
  • 3 czubate łyżki cukru
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 2 jajka
  • 1 szklankę mleka
  • 1 czubatą łyżkę kwaśnej śmietany 18%
  • szczyptę soli
  • 80 g rozpuszczonego masła
  • 50 g wiórków kokosowych
  • olej do smażenia (opcjonalnie)
  • ulubione dodatki, np. cukier puder do posypania, domowy dżem lub świeze owoce

Wszystkie suche składniki umieszczamy w misce i mieszamy. Następnie dodajemy jajka roztrzepane ze śmietaną oraz rozpuszczone masło. Mieszając, stopniowo dolewamy mleko. Smażymy niewielkie placuszki na rozgrzanej, lekko natłuszczonej patelni. Podajemy od razu. Najlepiej smakują ciepłe, oprószone tylko cukrem pudrem, chociaż z dżemem wiśniowym i prażonymi jabłuszkami również były pyszne :)


Placuszki nie są tak lekkie jak te z samej białej mąki,
ale są zdrowsze i wciąż grubiutkie i puchate :)

Smacznego!

PS. Placuszki robi się błyskawicznie, nie potrzeba miksera, a więc nikogo z domowników nie obudzimy. Polecam serdecznie wszystkim tym, którzy mają dość kanapek czy płatków z mlekiem. Zapewniam, że takie śniadanie ucieszy każdego niejadka ;)



środa, 1 maja 2013

Soczyste polędwiczki wieprzowe

Ostatni wpis z mojej serii urodzinowej. Długo zbierałam się za jego publikację, ponieważ spisanie go było dla mnie trochę problematyczne. Przepis powstawał w mojej głowie stopniowo, aż w końcu stwierdziłam, że już nic nie chcę w nim zmieniać. Polędwiczki przyrządzane w ten sposób są bardzo aromatyczne, delikatne i soczyste. Po prostu rozpływają się w ustach, ale ciężko mi określić ile dokładnie trzeba je dusić, by takie były. Zawsze robię to trochę na oko i zawsze wychodzi super. Stwierdziłam więc, że mimo wszystko podzielę się z Wami tym przepisem. Może ktoś go wypróbuje, a może kogoś zainspiruje. Danie idealnie się sprawdzi na majówkę w taką kapryśną pogodę, a jeśli jeszcze nigdy nie przyrządzaliście polędwiczek wieprzowych w taki lub podobny sposób, to powiem jedno, naprawdę warto :)

Polędwiczki wieprzowe marynowane w soku z pomarańczy i miodzie podane w kremowym sosie

porcja dla 7 osób



Będziemy potrzebować:
  • 4 duże polędwiczki wieprzowe (ok. 1 kg)
  • świeżo wyciśnięty sok z 2 niewielkich pomarańczy (ok. 1 szklanka)
  • 60 g drobno posiekanego świeżego imbiru
  • 2 łyżki płynnego miodu (np. z kwiatu pomarańczy)
  • 0,5 szklanki miodu pitnego (trójniak lub czwórniak)
  • 1 szklanka śmietanki kremówki
  • 1 czubatą łyżkę mąki
  • przyprawy: sól morska, świeżo mielony czarny pieprz
  • 2 łyżki masła

Polędwiczki myjemy i oczyszczamy, oprószamy solą i pieprzem, a następnie umieszczamy w naczyniu, w którym będziemy je marynować. Miód rozpuszczamy w soku z pomarańczy, dodajemy posiekany imbir i tą mieszaną zalewamy mięso. Wkładamy do lodówki na minimum 4 godziny, chociaż najlepiej zamarynować je dzień przed planowanym podaniem i wstawić do lodówki na całą noc. Następnego dnia wyjmujemy polędwiczki z zalewy, w garnku rozpuszczamy masło i obsmażamy na nim mięso ze wszystkich stron. Zalewę przecedzamy przez sitko i dolewamy do garnka wraz z miodem pitnym. Przykrywamy i dusimy ok. 10 min. Następnie zdejmujemy pokrywkę i czekamy aż polędwiczki dojdą w środku. Trwa to zazwyczaj ok. 15 min., ale w zależności od tego ile sztuk przygotowujemy za jednym razem, ten czas może się skrócić lub wydłużyć (można sobie pomagać naciskając je palcem lub ewentualnie wyjąć jedną i naciąć, chociaż ten drugi sposób raczej odradzam). Kiedy mięso jest już gotowe wyjmujemy je z sosu, przekładamy np. do żaroodpornego naczynia (najlepiej podgrzanego) i przykrywamy. Sos zagotowujemy, a mąkę dokładnie mieszamy ze śmietanką (gdy chcę, żeby na pewno nie było grudek, robię to w blenderze). Dodajemy do gotującego się sosu i dokładnie mieszamy. Mięso kroimy w niezbyt grube plastry, polewamy sosem i od razu podajemy.

Wiem, że zdjęcia pozostawiają wiele do życzenia,
ale gdy wokół stołu zebrała się już gromadka łakomczuchów,
która na dodatek przybyła z daleka
ciężko kazać im dłużej czekać ;)

Smacznej majówki!