Pokazywanie postów oznaczonych etykietą do kawy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą do kawy. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 20 grudnia 2016

Makowe święta 2016

Klasyczne smaki w nowej odsłonie, czyli... Makowo-kokosowe ciasto i kawowo-żurawinowe nadzienie, a to wszystko posypane dodatkową porcją wiórek kokosowych. Pyszności :) I to bezglutenowe! Dzięki zastąpieniu mąki mielonymi migdałami, nadawać się będzie również dla osób z nietolerancją lub alergią na gluten i pozwoli także im cieszyć się prawdziwie świątecznymi smakami. Spróbujecie? Wiem, że już późno i być może wszyscy macie już zaplanowane świąteczne menu, ale traf chciał, że akurat przed świętami fatalnie się rozchorowałam. I to tak serio, serio, a nie, że przeziębienie :( Ale udało się, jest. Świąteczny wypiek, który nie tylko smakuje, ale i wspaniale wygląda. Oprószony wiórkami kokosowymi, które przywodzą na myśl biały puch (którego niestety i tym roku chyba na Boże Narodzenie zabraknie) i łączący w sobie wiele kojarzących się z tą porą roku smaków. Ciasto można przygotować zarówno w prostokątnej formie, jak i w tortownicy (polecam przekroić je wtedy na trzy blaty). Zamiast migdałów można użyć dowolnych mielonych orzechów, a konfiturę żurawinową zastąpić pomarańczową. W ostatnim przypadku polecam udekorowanie całości nie żurawiną, a kandyzowaną skórką pomarańczową. Pomysłów i wariacji jest wiele, ja sama nie mogłam się zdecydować, co wybrać. Wam tylko polecam kierować się swoimi smakami. Część z Was być może nie ma ochoty na kulinarne eksperymenty w czasie świąt, ale dlaczego nie? Może stworzycie całkiem nową i własną tradycję? ;)


Ciasto makowo-kokosowe z kremem budyniowym i żurawiną

przepis na formę 26x36 cm



Składniki na ciasto:
  • 10 białek
  • 190 g drobnego cukru
  • 5 żółtek
  • 190 g mielonego maku
  • 150 g wiórków kokosowych
  • 100 g mielonych migdałów
  • szczypta soli

Składniki na krem kawowy:
  • 500 ml mleka
  • 120 g drobnego cukru
  • 3 łyżki kawy rozpuszczalnej
  • 4 żółtka
  • 40 g skrobi ziemniaczanej
  • 150 g miękkiego masła
  • 100 g mielonych migdałów

Składniki na krem śmietankowy:
  • 250 ml mleka
  • 40 g drobnego cukru
  • 1 opakowanie cukru z prawdziwą wanilią (lub ziarenka z jednej laski wanilii)
  • 1 żółtko
  • 25 g skrobi ziemniaczanej
  • 120 g miękkiego masła

Do nasączenia:
  • 50 ml wódki
  • 50 ml wody
  • 1 łyżka kawy rozpuszczalnej

Dodatkowo:
  • ok. 200 g konfitury żurawinowej
  • pół szklanki wiórków kokosowych
  • suszona żurawina do dekoracji

Ciasto:
W dużej misce ubijamy białka ze szczyptą soli. Stopniowo, po dwie łyżki dodajemy cukier, cały czas ubijając. Kiedy piana będzie gęsta i błyszcząca (jak na bezę), zmniejszamy obroty miksera i dodajemy żółtka - po jednym. Następnie powoli dodajemy mak, wiórki kokosowe oraz mielone migdały. Mieszamy powoli, szpatułką, uważając, by piana nie opadła. Piekarnik nagrzewamy do 170 ºC. Formę wykładamy papierem do pieczenia. Przekładamy ciasto, wyrównujemy. Pieczemy przez ok. 20 min lub do suchego patyczka. Wyjmujemy i studzimy. Zimne przekrawamy na dwa blaty.

Krem kawowy:
Kawę rozpuszczamy w mleku i całość podgrzewamy. Od razu po zagotowaniu zestawiamy z ognia. Żółtka ucieramy z cukrem. Dodajemy skrobię ziemniaczaną i dalej ucieramy, do uzyskania jednolitej masy. Wlewamy połowę gorącego mleka i miksujemy do połączenia składników. Przelewamy do garnuszka zresztą mleka. Mieszamy i stawiamy na średnim ogniu. Dodajemy mielone migdały. Podgrzewamy, co chwilę mieszając. Kiedy pod powierzchnią zaczną pojawiać się bąble, gotujemy 1-2 min. Budyń przykrywamy folią tak, by stykała się z jego powierzchnią. Zapobiegnie to powstaniu kożucha. Odstawiamy do całkowitego ostygnięcia. Masło ubijamy na puch, dodajemy po łyżce zimny budyń. Za każdym razem kiedy dodamy porcję budyniu, miksujemy całość tylko chwilę, do połączenia składników (nie za długo, ponieważ przebity krem budyniowy może zacząć się rozwarstwiać).

Krem śmietankowy:
Przygotowujemy analogicznie do kawowego, oczywiście z pominięciem kawy i migdałów. (Jeśli macie ochotę, możecie zrobić tylko krem śmietankowy z połączonych składników i później zarówno przełożyć, jak i posmarować nim ciasto.)

Składanie ciasta:
Wiórki kokosowe prażymy na suchej patelni, aż ładnie się zrumienią i zaczną intensywnie pachnieć. Studzimy. Jeden z blatów ciasta układamy na tacy lub paterze (można również składać ciasto w blaszce, w której było pieczone), to będzie spód. Wódkę, wodę oraz kawę dokładnie łączymy. Połową nasączamy pierwszy blat, który następnie smarujemy jeszcze konfiturą żurawinową. Na to wykładamy krem kawowy, wyrównujemy i przykrywamy drugim blatem ciasta. Nasączamy resztą kawowej mikstury, rozsmarowujemy krem śmietankowy. Posypujemy prażonymi wiórkami i dekorujemy żurawiną. Schładzamy w lodówce co najmniej 4 godzimy lub całą noc. Kroimy dopiero dobrze schłodzone. Przechowujemy w lodówce 3-4 dni, najlepiej pod przykryciem.


PS To ciasto wcale nie jest trudne, skomplikowane też nie! Tylko przepis jest dość długi, cała reszta to łatwizna! ;)

Smacznego!

piątek, 5 sierpnia 2016

Całuski

Dziś będzie miodowo i korzennie! Dziś bowiem historia pewnych ciasteczek... Przepis na tytułowe pierniczki (choć od tradycyjnych pierniczków całuski znacznie się różnią, to bywają i tak nazywane) nadesłała mi w ubiegłym tygodniu czytelniczka, a ja, że wcześniej o nich nie słyszałam, postanowiłam szybko go wypróbować. By zdążyć zaprezentować go jeszcze przed zbliżającym się miodowym świętem (w Opocznie 7.08. odbywa się prawdziwy festiwal miodu, więcej o tym wydarzeniu możecie poczytać tutaj), musiałam się bardzo spieszyć, ale było warto :) Te złote ciasteczka o uroczej nazwie smakują naprawdę wspaniale! Mam nadzieję, że wśród moich czytelników nie brak miłośników korzennych aromatów i miodu?

O zdrowotnych właściwościach miodu mogłabym napisać cały, obszerny artykuł, więc dziś nie o tym. Jego dobroczynne właściwości znane były już starożytnym Egipcjanom. Panował u nich zwyczaj chowania naczynia z miodem razem z faraonami w ich grobowcach. Majowie używali go podczas swoich obrzędów. Grecy i Rzymianie piekli z nim ciastka dla uczczenia ważnych wydarzeń, a także wykorzystywali go w medycynie. Hipokrates uważał też, że miód zapewnia mu długowieczność. Nie można przy tym zapomnieć o Kleopatrze, która w kąpielach w oślim mleku i kosmetykach przygotowanych właśnie z miodu upatrywała sekretu zachowania pięknego wyglądu. Miód był ceniony również w średniowieczu, kiedy stanowił nawet środek płatniczy. Jednak w XII w. do Europy zaczął docierać cukier, który powoli miód wypierał. Na szczęście nie całkiem, a współcześnie znów zaczynamy go doceniać. Powstają na ten temat opracowania, w których dowodzi się zbawiennych właściwości miodu dla naszego zdrowia. Myślę, że temat wart jest uwagi, ponieważ nie bez przyczyny miód był doceniany już w starożytności. Zresztą nie trzeba szukać tak daleko, wystarczy sięgnąć do naszej medycyny ludowej i popytać babć oraz dziadków. Wszyscy zgodnie twierdzą, że miód to płynne złoto i warto z jego dobrodziejstw korzystać!

Dziś jednak miało być o ciasteczkach. Przepis na nie pochodzi z Pszczelej Woli, a pszczelowolskie całuski wpisane zostały na listę produktów tradycyjnych. Wieloletnie dziedzictwo pszczelarskie tamtej okolicy dało swój upust również w sferze kulinarnej. Miód posiada przecież wiele walorów, a wśród nich te smakowe. Ciasta, ciasteczka i inne wypieki z jego dodatkiem mają niepowtarzalny aromat, nic więc dziwnego, że stały się popularne nie tylko w tej niewielkiej osadzie. Mąż czytelniczki, która nadesłała do mnie przepis na całuski właśnie stamtąd go przywiózł, więc mam go z samego źródła! :) A dziś z ogromną przyjemnością chciałam zaprezentować te ciasteczka szerszemu gronu moich czytelników. Koniecznie ich spróbujcie!

Całuski - miodowe ciasteczka korzenne

przepis na ok. 100 szt. niewielkich pierniczków


Składniki:
  • 1 szklanka miodu
  • 1 szklanka cukru
  • 2 jaja
  • ok. 1/2 kg mąki pszennej
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • 1 łyżeczka przyprawy piernikowej
  • 1 łyżeczka masła

Ciasto:
Miód, jeśli ma stałą konsystencję, czyli jest skrystalizowany, rozpuszczamy, lekko podgrzewając. (Warto jednak pamiętać, że aby miód nie stracił swoich dobroczynnych właściwości, upłynnianie należy przeprowadzać w temperaturze do 40 °C, nie większej!) W sporej misce umieszczamy jajka i cukier, a następnie ucieramy (można mikserem), aż masa stanie się biała i puszysta. Wlewamy miód, dodajemy przyprawę korzenną, mieszamy. Do miski wsypujemy początkowo około połowę mąki i sodę. Mieszamy najpierw drewnianą łyżką, a później wykładamy ciasto oraz resztę mąki na stolnicę/blat i zagniatamy. (W przepisie, który dostałam od czytelniczki jest uwaga na temat konsystencji ciasta. Ma być "gęste, jak na zwykłe bułki".) Jeśli po dodaniu całej mąki masa będzie się bardzo kleić, dodajemy jeszcze trochę. Po wyrobieniu, formujemy z ciasta wałeczki o średnicy 3-4 cm, a następnie kroimy je na równe, 1-2 cm kawałki. Natłuszczonymi masłem dłońmi formujemy kulki wielkości orzecha włoskiego.

Pieczenie:
Gotowe porcje ciasta układamy na blasze w klikucentymetrowych odstępach. (W oryginalnym przepisie ciasteczka pieczono na blachach wysmarowanych pszczelim woskiem, ale jeśli go nie mamy, możemy blachę wyłożyć papierem do pieczenia.) Pieczemy ok. 10-12 min w 180 °C, aż będą złotobrązowe. Możemy najpierw upiec kilka na próbę , by sprawdzić, czy za bardzo się nie rozlewają (wtedy należy dodać więcej mąki) oraz ustalić czas pieczenia - pszczelowolskie całuski są bardzo małymi ciasteczkami, po upieczeniu mają, do 2 cm średnicy, nasze będą sporo większe, dlatego czas pieczenia można wydłużyć maksymalnie do 15 min, ale trzeba pilnować, by za bardzo ich nie przypiec.

Przechowywanie:
Jak tylko ciasteczka wystygną, chowamy je do szczelnego pojemnika, może to być słoik, puszka lub foliowy woreczek ze strunowym zamykaniem. Ważne, żeby jak najbardziej ograniczyć dostęp powietrza, pod wpływem którego miękną. Miód ma bowiem właściwości higroskopijne, więc ciasteczka na nim upieczone chłoną wilgoć. Całuski prawidłowo przechowywane bardzo długo zachowują świeżość. Niektóre źródła podają, że w hermetycznym opakowaniu można je przechowywać nawet do dwóch lat, ponieważ nie zawierają tłuszczu. Ja jednak na pewno tego nie przetestuję, są pyszne i znikają bardzo szybko :)

Całuski to kruche i dość twarde ciasteczka, które rozpływają się w ustach
(dosłownie i w przenośni!), jednak bardzo szybko zmieniają swoją konsystencję.
Dlatego polecam od razu po ostudzeniu pakować je do szczelnych pojemników,
w których mogą długo czekać na niezapowiedzianych gości lub chwilę słabości ;)

Mojej czytelniczce raz jeszcze serdecznie dziękuję za przepis,
a Wam tradycyjnie życzę smacznego!

piątek, 22 lipca 2016

Czekoladowo-miętowa chmurka

Lekkie niczym obłoczek, a przy tym pyszne, wręcz uzależniające. Zostało ochrzczone adekwatnie do smaku, konsystencji i wyglądu! Chmurka to idealne połączenie czekolady i mięty w pysznym cieście - odświeżającym (w sam raz na lato!), cudownie słodkim, a przy tym zróżnicowanym pod względem konsystencji. Od puszystego biszkoptu, przez aksamitne kremy, po chrupiącą bezę. Nic dodać, nic ująć! A przygotowałam je na wspomnienie czekoladek, obok których nie potrafię przejść obojętnie. Zawsze przyciągną mój wzrok i ciężko mi nie wyciągnąć po nie ręki. Mówię oczywiście o czekoladkach z miętowym, półpłynnym nadzieniem. Jeśli ktoś mięty nie lubi, nie zrozumie. Ale ja lubię. Bardzo! A połączenie mięty i czekolady jest dla mnie jednym z najlepszych. I od dawna już przymierzałam się do ciasta o takim smaku. W końcu wymyśliłam i zrobiłam, a efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Spróbujcie sami!

Ciasto czekoladowo-miętowe z bezą

porcja na formę o wymiarach ok. 26x36 cm


Składniki na biszkopt:
  • 4 duże jajka
  • 1/2 szklanki mąki tortowej
  • 1/2 szklanki naturalnego kakao
  • 2/3 szklanki cukru
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia (opcjonalnie)
  • szczypta soli

Składniki na poncz:
  • 2 torebki mięty ekspresowej
  • 50 ml wódki (lub spirytusu jeśli wolicie mocniejsze doznania)

Składniki na piankę czekoladowo-miętową:
  • 200 g gorzkiej czekolady (lub czekoladek) z nadzieniem miętowym
  • 250 g śmietanki kremówki 36%
  • 3-4 łyżki mleka
  • 2 łyżki cukru pudru
  • 1,5 łyżeczki żelatyny

Składniki na piankę śmietankową:
  • 250 g kremówki 36%
  • 250 g mascarpone
  • 2 łyżki cukru pudru
  • 2,5 łyżeczki żelatyny

Składniki na bezę:
  • 4 białka z dużych jajek
  • 200 g cukru (najlepiej drobnego)
  • 2 łyżeczki mąki ziemniaczanej
  • szczypta soli


Biszkopt:
Formę lub blaszkę wykładamy papierem do pieczenia (spód i boki). Piekarnik rozgrzewamy do 180 C. Mąkę, kakao i proszek do pieczenia łączymy i przesiewamy. Białka oddzielamy od żółtek i ubijamy ze szczyptą soli na pianę. Kiedy białka mocno się już spienią, w 3-4 porcjach dodajemy cukier i dalej ubijamy dalej, aż piana będzie gęsta i błyszcząca (jak na bezę). Następnie stopniowo (np. po 2 łyżki) dodajemy mąkę z kakao. Delikatnie mieszamy, już nie mikserem, ale silikonową łopatką lub łyżką. Surowe ciasto wylewamy do przygotowanej formy, wyrównujemy i pieczemy przez ok. 15 min. Sprawdzamy patyczkiem i w razie potrzeby dopiekamy 3-4 min. Wyjmujemy i całkowicie studzimy. Ostrożnie wyjmujemy z formy i odkładamy np. na inną blachę lub arkusz papieru do pieczenia położony na płaskiej powierzchni. Przykrywamy ściereczką.

Beza:
Postępujemy tak, jak przy przygotowaniu biszkoptu. Białka ubijamy ze szczyptą soli. Stopniowo dodajemy cukier, a kiedy masa będzie już bardzo gęsta i błyszcząca, dodajemy mąkę. Krótko ubijamy, aby ją rozprowadzić w białkach. Formę, w której piekliśmy biszkopt odwracamy do góry nogami i odrysowujemy jej spód na papierze do pieczenia. Następnie umieszczamy arkusz na płaskiej blasze, np. takiej jaką zwykle mają piekarniki na wyposażeniu. (Jeśli takiej nie mamy, możemy posłużyć się blachą, w której piekliśmy biszkopt. Papier umieszczamy wtedy na formie odwróconej do góry nogami, jak w przypadku odrysowywania kształtu.) Ubite białka wykładamy na przygotowany arkusz, nadając im odrysowany kształt. Wyrównujemy. Bezę wkładamy do nagrzanego do 140 C piekarnika i pieczemy przez 1 godz. 15 min. Po tym czasie wyłączamy piekarnik, uchylamy drzwiczki i zostawiamy do ostygnięcia.

Nasączenie:
Miętę zaparzamy w 100 ml gorącej wody. Odstawiamy. Kiedy ostygnie łączymy napar z wódką. (Można płyn lekko posłodzić, ale moim zdaniem nie jest to konieczne.) Biszkopt umieszczamy ponownie w blaszce, w której się piekł. Równomiernie nasączamy przygotowanym ponczem.

Pianka czekoladowo-miętowa:
Czekoladę łamiemy na niewielkie kawałki. Wraz z mlekiem i cukrem umieszczamy w garnuszku. Rozpuszczamy na bardzo małym ogniu. Jeśli mocno się zagrzała, to odstawiamy na chwilę, by lekko przestygła. Żelatynę rozpuszczamy w minimalnej ilości gorącej wody, studzimy. Mocno schłodzoną śmietankę ubijamy z cukrem pudrem. Delikatnie łączymy z masą czekoladową. Na koniec dodajemy rozpuszczoną żelatynę (może być letnia, ale nie gorąca) i mieszamy, uważając, by masa nie opadła. Przygotowany krem wykładamy na nasączony biszkopt, wyrównujemy i wstawiamy do lodówki na ok. 30 min.

Pianka śmietankowa:
Żelatynę rozpuszczamy w minimalnej ilości gorącej wody i odstawiamy. Śmietankę, mascarpone i cukier umieszczamy w wysokim naczyniu i ubijamy na sztywny krem. Delikatnie łączymy z rozpuszczoną żelatyną. Ostrożnie wykładamy na masę czekoladową, wyrównujemy i ponownie odstawiamy do lodówki na ok. 30 min.

Bezowe wykończenie:
Jeśli ciasto chcemy podać tego samego dnia, bezę polecam pokruszyć na spore kawałki i ułożyć je na kremie śmietankowym. Jednak jeśli ciasto przewidziane jest na następny dzień, ostrożnie odklejamy bezę od papieru, na którym się piekła i całą układamy na białej, piankowej warstwie. Chowamy na noc do lodówki. Po tym czasie spód bezy lekko nasiąknie od kremu, wierzch pozostanie chrupiący, a całość będzie się ładnie kroić. Gdybyśmy chcieli pokroić tak przygotowane ciasto od razu, beza mogłaby stawiać opór i kawałki nie wyszłyby zbyt ładne. Ciasto przechowujemy w lodówce maksymalnie 2-3 dni.


Smacznego!

PS Czekolada, której użyłam do tego przepisu przyjechała do mnie prosto z Terravity na testy. Wersji ze skórką pomarańczową użyłam do tych pysznych serniczków, które okazały się strzałem w dziesiątkę. Miętowa, tak jak już wspominałam, trafiła do dzisiejszego ciasta, a pozostałe systematycznie zjadaliśmy :)


I wszystko byłoby super, gdyby nie to, że do tej pory nigdzie tej czekolady nie mogę kupić. Okazała się naprawdę pyszna i dobra do kulinarnych eksperymentów, a w żadnym sklepie jej jeszcze nie spotkałam, choć szukałam. Czy ktoś spotkał może jakąś wersję wytrawnej Terrawity 70% kakao w sklepie? Będę wdzięczna za cynk ;)

czwartek, 17 grudnia 2015

Ale piernik! (druga część przepisu)


Do świąt został tydzień. Pora wyciągnąć wałek i rozgrzać piekarnik, a dom znów wypełnią korzenne aromaty. Tak niedawno, bo pod koniec listopada pisałam o tym, że to już ostatni dzwonek, aby zrobić ciasto na piernik staropolski. Teraz, po minimum dwóch tygodniach leżakowania, najwyższy czas je upiec. Ale to za chwilę! Najpierw musimy je przynieść z piwnicy do domu lub wyjąć z lodówki i postawić w temperaturze pokojowej. Ciasto po tak długim kontakcie z niskimi temperaturami jest bowiem twarde i nie dałoby się go wałkować. Po minimum dobie w ciepłym pomieszczeniu mięknie i staje się idealnie plastyczne. Wtedy można z niego upiec blaty, które później smarujemy, np. powidłami i składamy w całość. Można również wycinać z niego wspaniałe pierniczki! Najważniejsze, by za pieczenie zabrać się wystarczająco wcześnie, ponieważ piernik staropolski jest jednym z nielicznych ciast, które staje się coraz lepsze z każdym dniem. Najlepszy jest po około 5-6 dniach od przełożenia. Od razu po upieczeniu może być trochę suchy, jednak obiecuję, że po kilku dniach stanie się mięciutki i pyszny. Należy też pamiętać, że lukrujemy go lub polewamy czekoladą najwcześniej dopiero na dzień przed podaniem. Jest to więc ciasto, które przygotowujemy etapami, ale zapewniam, że za każdym razem nie potrzebuje bardzo dużo naszej uwagi. A w sumie naprawdę niewielkim nakładem pracy zyskujemy 3-4 spore pierniki (lub całą górę pierniczków), które smakiem wynagrodzą długie oczekiwanie na skosztowanie.


Piernik staropolski

przepis na 3-4 podłużne, przekładane pierniki



Do piernika należy przygotować:

  • surowe ciasto z przepisu z 29 listopada 2015 r. (znajdziesz go tutaj)
  • 120 g migdałów
  • 150 g rodzynek (najlepiej jasnych i miękkich)
  • 500 g marcepanu
  • 600 g powideł śliwkowych


Do polewy i dekotacji:

(taka ilość polewy wystarczy na grube pokrycie 4 dużych pierników)

  • 200 g mlecznej czekolady
  • 200 g gorzkiej czekolady
  • 200 g słodkiej śmietanki 30%
  • 120 g dobrej jakości masła 82%
  • bakalie, np. siekane migdały


Pieczenie: Rodzynki i migdały siekamy, ale nie za drobno. Surowe ciasto dzielimy na trzy równe części. (Można się przy tym wspomóc wagą, ponieważ to naprawdę istotne, by blaty piernikowe były równe.) Do każdej z nich dodajemy po 1/3 bakalii i szybko zagniatamy. Przygotowujemy stolnicę lub blat, na którym będziemy wałkować ciasto. Najlepiej wychodzi to na silikonowej stolnicy, nie trzeba wtedy podsypywać mąką. Pierwszą część rozpłaszczamy dłońmi na prostokąt i przykrywamy arkuszem papieru do pieczenia (dzięki temu masa nie będzie kleiła się do wałka), a następnie wałkujemy, aż osiągnie wymiary 30x35 cm. (Wasze blaty piernikowe nie muszą mieć dokładnie takich samych wymiarów jak moje. Ważne, żeby wszystkie trzy były takie same.)

Surowe... i upieczone blaty piernikowe

Pieczemy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia w nagrzanym do 180 °C piekarniku przez 15 min. Sprawdzamy patyczkiem i jeśli jest suchy, wyjmujemy i studzimy. Z pozostałymi dwoma częściami surowego ciasta postępujemy tak samo.

Przekładanie: Marcepan dzielimy na dwie równe części. Jedną z nich wałkujemy na prostokąt odpowiadający wielkością blatom z ciasta. Pierwszy z nich układamy na płaskiej powierzchni. (Może to być blacha, na której wcześniej go piekliśmy lub np. duża deska do krojenia.) Wierzch smarujemy połową powideł. (Jeśli są bardzo gęste można je lekko podgrzać, wtedy łatwiej będzie rozsmarować.) Na tym układamy rozwałkowany marcepan i drugi blat, który smarujemy pozostałymi powidłami. Drugą część marcepanu wałkujemy tak samo jak pierwszą i układamy ją znów na warstwie powideł. Przykrywamy ostatnim blatem. Tym razem dobrze, by równy spód ciasta znalazł się na wierzchu. Gotowy piernik będzie wtedy równy i łatwiej będzie na nim rozprowadzić polewę.

Przełożone blaty przykrywamy papierem do pieczenia i zawijamy w lnianą lub bawełnianą ściereczkę. Układamy na nich blachę albo dużą deskę do krojenia i równomiernie obciążamy. (Można posłużyć się np. torebkami z mąką czy cukrem.) Taką konstrukcję odstawiamy na 12 do 24 godz. Nie trzeba chować jej do lodówki. Po tym czasie kroimy duży piernik na tyle części, ile chcemy mieć gotowych ciast. Ja przekrawam go wzdłuż na 4 części. (Brzegi można wyrównać, by gotowe pierniki ładniej wyglądały.) Teraz znów każdy z pierników owijamy w papier i ściereczkę, a następnie wszystkie chowamy do szczelnego pojemnika lub torebki foliowej. Odstawiamy w chłodne miejsce lub na dolną półkę lodówki na minimum 2-3 dni.



Polewa: W rondelku umieszczamy połamane na małe kawałki obie czekolady, pokrojone w kostkę masło oraz śmietankę i stawiamy na niewielkim ogniu. Podgrzewamy, aż całość się rozpuści i połączy, od czasu do czasu mieszając. Ciepłą polewą dekorujemy każdy z pierników. Jeśli w trakcie polewa nam za bardzo ostygnie, można ją szybko podgrzać, by znów stała się płynna. Trzeba jednak uważać, by nie zagrzać jej za bardzo, wtedy może się rozwarstwić! Na koniec posypujemy ciasta, np. posiekanymi migdałami lub orzechami.

Gotowe pierniki bardzo dobrze się przechowują i długo zachowują świeżość. W lodówce mogą czekać nawet 3 tygodnie. Należy jednak pamiętać, by lukrować czy polewać czekoladą tylko te, które zamierzamy podać. Udekorowane ciasta należy bowiem zjeść w ciągu 2-3 dni.




Wszystkiego najsmaczniejszego na święta i Nowy Rok życzy

Ewelina, www.ratunkuobiad.blogspot.com

niedziela, 6 grudnia 2015

Czekolada i pomarańcze

Jakie jest ulubione ciasto Polaków? Pewnie nie wszyscy, ale część z Was odpowie, że sernik. Tradycyjny, wiedeński jest obowiązkowym punktem w czasie rodzinnych świąt. Waszych też? A może w tym roku spróbujecie czegoś nowego? W moim domu sernik piekli wszyscy, a każdy na swój sposób. Tak się składa, że ja nie podzielałam ogólnego zachwytu sernikiem. Nigdy za nim nie przepadałam, ale nigdy też nie przestałam próbować. Całe szczęście, że serowa baza tego wypieku jest idealnym polem do eksperymentów i można nadawać jej najróżniejsze smaki. Boże Narodzenie od zawsze kojarzy mi się z aromatem pomarańczy, a że cytrusy doskonale smakują z czekoladą, pomyślałam, że warto dać temu duetowi szansę w połączeniu z serem. Właściwie to z serkiem mascarpone, bo muszę Wam się przyznać, że to trochę oszukany sernik, wcale nie z twarogu. Dzięki temu to naprawdę wspaniałe ciasto. Konsystencję ma wyjątkową, a smak przypomina jedne z moich ulubionych cukierków - trufle! Na dodatek jego przygotowanie jest dość proste i znacznie szybsze niż tradycyjnego sernika. Warto spróbować!

Oszukane miniserniczki czekoladowo-pomarańczowe

przepis na 12 foremek do babeczek


Potrzebujemy:
  • 100 ml słodkiej śmietanki 30%
  • 90 g czekolady o zawartości 70% kakao ze skórką pomarańczową (jeśli takiej nie macie, to należy przygotować zwykłą czekoladę 70% kakao i dodatkowo skórkę otartą z jednej pomarańczy)
  • 30 ml likieru pomarańczowego lub cytrynowego
  • 200 g serka mascarpone
  • 2 jajka
  • 70 g cukru trzcinowego dark muscovado
  • 20 g mąki ziemniaczanej

Śmietankę podgrzewamy na niewielkim ogniu, nie dopuszczając do zagotowania. Kiedy będzie gorąca, wsypujemy do niej połamaną na małe kawałki czekoladę. Odstawiamy na ok. 1 minutę, a następnie dokładnie mieszamy. Masa powinna stać się gładka i jednolita, wtedy dodajemy likier (oraz otartą skórkę pomarańczową, jeśli jej używamy) i łączymy. Lekko studzimy.

Serek mascarpone, jajka, cukier i mąkę krótko ubijamy mikserem, tylko do połączenia składników. Wlewamy letnią czekoladę ze śmietanką i całość znowu mieszamy - najlepiej już nie mikserem, ale łyżką lub szpatułką. Masa będzie płynna i tak ma być.

Jeśli do pieczenia używamy foremek silikonowych, nie trzeba ich w żaden sposób przygotowywać, a ciasto można wlać bezpośrednio do nich. Jednak jeśli używamy metalowej blachy do babeczek, należy ją najpierw bardzo delikatnie natłuścić, a denka wyłożyć papierem do pieczenia. Nie polecam natomiast używania papierowych papilotek do muffinów, które od wilgoci bardzo namiękną i nie utrzymają kształtu. Foremki napełniamy masą, pozostawiając ok. 1,5-centymetrowy margines i wkładamy do nagrzanego do 150 °C piekarnika. W zależności od tego, jakich foremek używamy, inny będzie również czas pieczenia. W silikonowych serniczki powinny być gotowe po upływie ok. 65 min, w metalowych ten czas może się wydłużyć do 70 min. Ciastka sprawdzamy patyczkiem, na którym po wyjęciu nie powinny zostać ślady surowego ciasta, może być jednak, a nawet powinien być wciąż wilgotny. Kiedy stwierdzimy, że serniczki są już upieczone, uchylamy wyłączony piekarnik i pozwalamy im wystygnąć. Nie wyciągamy od razu. Mimo że ciastka podczas pieczenia bardzo ładnie rosną, w fazie studzenia opadają. Nie należy się tym przejmować, taka ich uroda i wierzcie mi, nie ma to najmniejszego wpływu na smak :)



Po ostudzeniu mamy dwa wyjścia. Serniczki od razu wyjmujemy z foremek i podajemy np. z ulubionymi owocami, konfiturą czy bitą śmietaną z dodatkiem np. likieru pomarańczowego. Serwowane bezpośrednio po upieczeniu mają twardawą skorupkę oraz puszysty środek i rozpływają się w ustach, ale... Możemy też wstawić je na noc do lodówki i poczekać aż nabiorą całkiem innej tekstury. Serniczki, które odpoczywały w chłodzie, stają się bardzo kremowe i aksamitne. To wtedy zaczynają przypominać trufle, a aromat pomarańczy staje się bardziej intensywny. Mnie smakują obie wersje i Wam również polecam próbować i eksperymentować, bo - jak widać - nigdy nie wiadomo, kiedy posmakuje nam coś, na co wcześniej kręciliśmy nosem ;)


PS Jakiś czas temu dostałam słodką paczkę od BLOGmedia i Terravita i muszę przyznać, że trafili w 10! W przesyłce znalazłam rozmaite czekolady - zwykłe, z nadzieniem owocowym i miętowym, a także ze skórką pomarańczową i chrupkimi dodatkami - a wszystkie 70% kakao! Dla mnie rewelacja, bo bardzo lubię czekolady z dużą zawartością kakao, a te okazały się naprawdę super. Najbardziej mnie i mężowi przypadła do gustu cytrynowa, która okazała się przepyszna. Jednak nie byłabym sobą, gdybym wszystkie tak po prostu zjadła. Postanowiłam z nimi pokombinować i muszę przyznać, że czekolady świetnie sprawdzają się również w kuchni. Ta, której użyłam do serniczków, ze skórką pomarańczową, idealnie i bez żadnych problemów połączyła się ze śmietanką, a aromat cytrusów był wystarczająco wyczuwalny w gotowych wypiekach. Czego chcieć więcej?


PPS Dodam jeszcze, że nikt mi za reklamę nie płacił - nie musiał! Sama postanowiłam o tych czekoladach napisać parę słów i być może jeszcze się w moich wpisach pojawią, ponieważ uważam, że są naprawdę dobre ;)

Miłej niedzieli!

sobota, 4 kwietnia 2015

Wielkanocny tulipan

Dziś niemal we wszystkich domach, jak to w Wielką Sobotę, wielkie sprzątanie ;) Szczęśliwi Ci, co mają to już za sobą! Ja tak długo zastanawiałam się, czy myć te okna, czy jednak będzie padać, że dziś nie mam już wyboru. Na szczęście okna mam aż trzy, a jeśli balkonowe policzyć podwójnie, to cztery :D Święta czy nie, nic by mnie nie zmusiło do ich mycia, gdyby padało. A że pogoda nawet sprzyja, to uwinę się z tym raz, dwa i zmykam do kuchni! Zaplanowałam na dziś dwa ciacha czekoladowe. Jedno jest już od jakiegoś czasu na blogu i szybko stało się najczęściej wyświetlanym deserem. Bardzo się cieszę, że Wam się tak spodobało, bo to również jedno z moich ulubionych :) Możecie znaleźć je tutaj i jeśli szybko skoczycie do sklepu, to już jutro będziecie się mogli nim zajadać. Ja zaraz się za nie zabieram! Jest proste, szybkie, pyszne i efektowne. Na święta jak znalazł :) Drugie ciacho to u mnie nowość, więc trzymajcie kciuki, żeby się udało. Wtedy na pewno trafi na bloga, chociaż będzie musiało grzecznie poczekać w kolejce, bo trochę mi się tych przepisów uzbierało. Tymczasem postanowiłam podzielić się z Wami efektownym przepisem na ostatnią chwilę. Będzie to kolorowa, wielkanocna babka. Biszkoptowa, więc lekka i delikatna. W moim odczuciu najlepiej nadaje się do kawy lub herbaty, bo sama jest trochę za sucha. Zwykle wolę ciasta cięższe i bardziej wilgotne, muszę jednak przyznać, że ta baba ma bardzo ciekawy smak i znika błyskawicznie. A jeśli podać do niej wiśnie lub frużelinę albo dobrą, domową konfiturę i aromatyczną herbatę, to już naprawdę nie można się jej oprzeć!

Kolorowa babka zwana tulipanem

przepis na dużą keksówkę (ok. 28/30 na 10 cm)


Należy przygotować:
  • 7 dużych jajek
  • 1 i 1/2 szklanki mąki pszennej + dodatkowe 2 łyżki
  • 1 i 1/3 szklanki cukru + trochę do natłuszczenia formy
  • 3/4 szklanki oleju
  • 1 czubatą łyżeczkę proszku do pieczenia
  • szczyptę soli
  • 1 łyżkę kakao
  • 1/3 szklanki mielonego maku (suchego!)
  • 1 kisiel wiśniowy (użyłam takiego bez cukru)
  • drylowane wiśnie np. z kompotu
  • bułka tarta lub mielone płatki owsiane do obsypania formy

Żółtka oddzielamy od białek, a następnie białka ubijamy ze szczyptą soli na sztywną pianę. Stopniowo, w trzech-czterech turach dodajemy cukier, cały czas ubijając. Kiedy piana będzie ładna i błyszcząca, dodajemy po jednym żółtku. Zmniejszamy obroty miksera na najwolniejsze i wlewamy cienką strużką olej, a następnie dodajemy proszek do pieczenia i stopniowo mąkę (najlepiej po 2 łyżki na raz). Gotowe ciasto dzielimy na trzy części. Do jednej dodajemy dodatkowe dwie łyżki mąki, do drugiej kisiel, a trzecią jeszcze raz dzielimy, tym razem na dwie części. Jedną łączymy z makiem, a drugą z kakao. (Każdą delikatnie mieszamy szpatułką lub miksujemy na najwolniejszych obrotach miksera.) Keksówkę delikatnie natłuszczamy i wysypujemy cienko bułką lub płatkami. Wlewamy najpierw jasne ciasto, później różowe - na środek białego, wzdłuż formy, a następnie to z makiem - na środek różowego, również wzdłuż formy. Przez środek keksówki w rzędzie układamy wiśnie (można obtoczyć je najpierw delikatnie w mące) i przykrywamy je ostatnią, kakaową częścią ciasta. Nie napełniamy keksówki po sam brzeg! Jeśli ciasta jest trochę za dużo, lepiej dodatkowo upiec 1-2 babeczki.

Formę należy wypełnić ciastem w ok. 3/4, tj. zdecydowanie mniej, niż na zdjęciach ;)

Pieczemy w nagrzanym do 175 stopni Celsjusza piekarniku przez ok. 60 min. Po tym czasie sprawdzamy patyczkiem i w razie potrzeby dopiekamy jeszcze ok. 5 min. Studzimy i dopiero wyjmujemy z formy. Podajemy posypaną cukrem pudrem lub polukrowaną (np. lukrem ukręconym z cukru pudru i soku wiśniowego). Doskonałym dodatkiem do babki będzie wiśniowa konfitura i pyszna, owocowa herbata :)

Wesołych świąt Wielkiejnocy życzy Ratunku... Obiad! :)

czwartek, 12 lutego 2015

Szybkie pączuszki dla wiecznie zabieganych

Tak, tak, to już dzisiaj. Na ten dzień czekam zdecydowanie bardziej niż na walentynki. Zwykle nie żałuję sobie wtedy słodkości i chyba nie ja jedna. Wśród wielu smakołyków, które królują wtedy na stołach, to pączki kojarzą się z tym dniem najbardziej i mają najdłuższą tradycję. Początkowo jednak wcale nie były one słodkie i raczej daleko było im do tych, znanych nam obecnie. Dawniej przygotowywano je z ciasta chlebowego, smażono w głębokim tłuszczu i okraszano słoniną. Miało być przede wszystkim tłusto. W końcu trzeba się było dobrze najeść przed nadchodzącym długim czasem postu. W XVI wieku pączki zaczęto przygotowywać na słodko, jednak nawet wtedy nie przypominały jeszcze dzisiejszych. Nadziewane były wówczas orzechami lub migdałami, ale nigdy wszystkie. Tylko do niektórych wkładano bakalie, a dla osoby, która na takie ciastko trafiła, była to wróżba pomyślności na całe życie. Również współcześnie z tłustym czwartkiem związany jest pewien przesąd. Podobno kto tego dnia nie zje ani jednego pączka, w całym roku spodziewać powinien się raczej niepowodzeń niż sukcesów. Pączki w znanej nam wszystkim formie zaczęły się pojawiać w XVIII wieku, a w XIX zadomowiły się już na dobre. Teraz niepodważalnym królem jest duży, okazały pączek z marmoladą różaną, polukrowany i posypany np. skórką pomarańczową. Ja wolę nie kusić losu i w tłusty czwartek pączka zawsze zjadam. Jednak nie zawsze takiego tradycyjnego, których przygotowanie jest dość pracochłonne. Dlatego też czasami trochę oszukuję i smażę ich szybszą, wręcz błyskawiczną wersję, na którą przepisem chętnie się dziś podzielę.

Pączuszki na serku homogenizowanym

porcja spora, ale zapewniam, że pączuszki znikają błyskawicznie ;)


Potrzebujemy:
  • 3 jajka
  • 300 g serka homogenizowanego (waniliowego)
  • 2 małe opakowania cukru waniliowego
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • szczyptę soli
  • 1,5 szklanki mąki pszennej
  • tłuszcz do smażenia (najlepiej smalec)
  • kawałek ziemniaka (opcjonalnie - można wrzucić do tłuszczu podczas smażenia, by tak szybko się nie palił)

W sporej misce dokładnie mieszamy jajka oraz serek. Następnie dodajemy cukier waniliowy, proszek do pieczenia, szczyptę soli i 1,5 szklanki mąki pszennej. Całość jeszcze raz dobrze mieszamy, aż ciasto nabierze jednolitej konsystencji. W szerokim rondlu rozgrzewamy tłuszcz i w gorącym (powinien mieć ok. 175-180 stopni Celsjusza) smażymy niewielkie porcje ciasta, nabierane natłuszczoną łyżką. Kiedy się ładnie zrumienią z obu stron, wyjmujemy pączuszki łyżką cedzakową i przekładamy na papierowy ręcznik, który wchłonie nadmiar tłuszczu. Przed podaniem posypujemy cukrem pudrem.


Jeśli mamy więcej czasu i ochotę by pączuszki były okrąglutkie, jest na to sposób. Musimy wtedy natłuścić dłonie, nakładać na nie porcję ciasta, delikatnie formować i dopiero smażyć. Ciastka będą wtedy ładniejsze, ale daję słowo, smakować będą również takie nieforemne! Może nawet bardziej, bo robią się prawie same ;)

Smacznego!

niedziela, 25 stycznia 2015

Herbatniki, kajmak, herbatniki, krem budyniowy, herbatniki, bita śmietana, czekolada!

Za oknem w końcu zrobiło się zimowo. Śnieg prószy już od wczoraj i nareszcie zrobiło się biało, ale ja jakoś nie potrafię się tym cieszyć. Tak powinno wyglądać Boże Narodzenie, prawda? A teraz... Teraz to już nie to samo. Na dodatek wcale mi się nie podoba perspektywa śniegu w marcu, kwietniu czy maju, a kto wie, kiedy zima odpuści, skoro dopiero zaczęła się zadomawiać. Tak, tak, wiem, marudzę. Taki zrzędliwy nastrój mi się włączył i sama do końca nie wiem, dlaczego. Jeśli i Wam humory nie dopisują, możecie je sobie nieco poprawić na przykład kawałkiem smakowitego ciasta. Nawet się nie obejrzycie, kiedy będzie już gotowe, bo jest naprawdę szybkie i na dodatek bez pieczenia. Jedyny mankament jest taki, że musi odstać noc w lodówce, jednak naprawdę warto poczekać. Ciasto jest po prostu fantastyczne! To co? Po kawałeczku ciasta dla każdego?

Popularne ciasto 3bit bez pieczenia

przepis na formę o wymiarach ok. 35x25 cm



Do warstwy krówkowej będziemy potrzebować:
  • 550-600 g kajmaku (może być gotowy lub ugotowane w puszce mleko skondensowane)
  • 100 g prawdziwego masła w temperaturze pokojowej

Do warstwy budyniowej:
  • 500 ml mleka
  • 3 łyżki mąki pszennej
  • 3 łyżki mąki ziemniaczanej
  • cukier trzcinowy do smaku (4 łyżki powinny wystarczyć)
  • ziarenka z 1 laski wanilii (lub 1-2 łyżeczki esencji waniliowej lub cukier z prawdziwą wanilią)
  • 200 g prawdziwego masła w temperaturze pokojowej

Do warstwy śmietankowej:
  • 500 g śmietanki kremówki (używam 36%)
  • 2 łyżeczki żelatyny
  • 3-4 łyżki cukru pudru

Dodatkowo:
  • 100 g mlecznej czekolady
  • 2-3 łyżki dobrej jakości kakao
  • ok. 650-700 g herbatników petit beurre

Najpierw przygotowujemy budyń. 3/4 mleka z cukrem i ziarenkami wanilii podgrzewamy w garnuszku o grubym dnie. W reszcie mleka dokładnie rozprowadzamy obie mąki. Kiedy mleko będzie bardzo gorące (tuż przed zagotowaniem), wlewamy powoli miksturę z mleka i mąki, cały czas mieszając (najlepiej rózgą lub trzepaczką). Trzymamy na niewielkim ogniu, a kiedy pod powierzchnią budyniu zaczną powstawać bąble, gotujemy jeszcze 1-2 minuty (uważając, by budyń się nie przypalił). Gotowy budyń przykrywamy folią spożywczą, aby zapobiec powstaniu kożucha i odstawiamy do ostygnięcia.

W formie układamy pierwszą warstwę herbatników. Jeśli kajmak jest bardzo gęsty, podgrzewamy go lekko, by później łatwo dał się miksować. Miękkie masło umieszczamy w wysokiej misce i ubijamy na puch. Dodajemy po łyżce masę kajmakową, cały czas miksując. Wykładamy masę na herbatniki, rozsmarowujemy równo i przykrywamy kolejną warstwą herbatników. Odstawiamy na bok.

Przygotowujemy krem budyniowy. Miękkie masło kroimy w kostkę i miksujemy, aż stanie się jaśniejsze i gładkie. Po łyżce dodajemy gęsty budyń (chłodny lub w temperaturze pokojowej). Za każdym razem kiedy dodamy porcję budyniu, miksujemy całość tylko chwilę, do połączenia składników (nie za długo, ponieważ przebity krem budyniowy może zacząć się rozwarstwiać). Kiedy dodamy już cały budyń, w niewielkim garnuszku zagotowujemy wodę, a miskę z kremem umieszczamy nad nim. Całość ubijamy na parze mikserem lub rózgą, aż stanie się gładka, tj. przez ok. 2 min. Gotowy krem budyniowy wykładamy na herbatniki, wyrównujemy i przykrywamy ostatnią warstwą ciastek. Całość chowamy do lodówki.

Czekoladę ścieramy na tarce na niewielkich oczkach. Żelatynę zalewamy wrzątkiem (jak najmniejszą ilością!) i odstawiamy na ok. 1 min., a następnie dokładnie mieszamy. Mocno schłodzoną kremówkę ubijamy z cukrem pudrem na sztywno. Dodajemy lekko przestudzoną żelatynę i jeszcze chwilę miksujemy. Masę od razu wykładamy na herbatniki, posypujemy startą czekoladą, a na koniec kakaem. Całość schładzamy w lodówce przez całą noc (formę można przykryć folią spożywczą). Następnego dnia kroimy na niewielkie kawałki i zajadamy ze smakiem... A zły humor odchodzi w niepamięć ;)

Smacznego!

niedziela, 26 października 2014

Szybkie ciasto czekoladowo-wiśniowe

Bardzo się cieszę, że zainteresowanie sałatką z tuńczykiem jest tak duże :))) Naprawdę niespodziewanie duże, bo zwykle to słodkości królują wśród moich przepisów ;) Jednak tym razem liczba kliknięć właśnie w ten post przerosła moje najśmielsze oczekiwania i bardzo Wam za to dziękuję. Obiecuję też w związku z tym więcej takich propozycji, ale tymczasem znów coś słodkiego. Dziś będzie to szybkie ciacho bez pieczenia. Idealne kiedy np. sąsiadka, przyjaciółka, rodzina bliższa lub dalsza dzwoni w niedzielę rano i radośnie zapowiada poobiednią wizytę ;) Robi się je etapami i w tak zwanym międzyczasie bez stresu można spróbować sprzątać kuchenny bądź jakikolwiek inny nieporządek. A ciacho wynagrodzi wszelki trud, który i tak jest znikomy! Jeśli znacie już mój mus czekoladowy, to wiecie zapewne, że ciężko poprzestać na jego jednej, małej porcji. Jest po prostu uzależniający! I dziś to właśnie on stanowi bazę dla nieco innego deseru. Smaki pozostają te same - czekolada i wiśnie. Zmienia się jedynie forma podania, bo tym razem będzie to właśnie ciasto, w którym zastosowałam kilka sprawdzonych już rozwiązań. Szybki i bezproblemowy spód z ciasteczek przykryłam musem z gorzkiej czekolady, którego ukoronowanie stanowi owocowa, najlepiej kwaskowa galaretka. Prościzna! A efekt murowany :D

Ciasto czekoladowo-wiśniowe z musem i galaretką

przepis na formę o wymiarach 35x25 cm



Na spód należy przygotować:
  • 300 g kakaowych herbatników
  • 150 g rozpuszczonego masła dobrej jakości (jeśli chcemy, by spód szybko zastygł, można dać więcej, np. 250 g, jednak wtedy po dłuższym czasie w lodówce będzie twardy i ciężko będzie go pokroić)

Na mus:
  • 200 g gorzkiej czekolady (najlepiej o zawartości ok. 70% kakao)
  • 4 łyżki mleka
  • 500 g śmietanki kremówki 36%
  • 2 jaja (ja do tego musu używam tylko wielskich jajek ze sprawdzonego źródła)
  • szczyptę soli
  • 2 łyżki cukru pudru (opcjonalnie - ja tym razem nie dałam)
  • 3 łyżeczki żelatyny

Na galaretkę:
  • 370 g dżemu wiśniowego z dużą zawartością owoców (ja użyłam domowego)
  • 2 galaretki owocowe - takie na 0,5 l wody każda (najlepiej wiśniowe lub o smaku owoców leśnych)
  • 2 łyżeczki żelatyny

Dodatkowo:
  • trochę startej na grubych oczkach czekolady lub czekoladową posypkę

Najpierw przygotowujemy spód. Masło rozpuszczamy i lekko studzimy. Formę (najlepiej sztywną - metalową, ewentualnie szklaną czy ceramiczną) wykładamy papierem do pieczenia lub folią spożywczą. Ciasteczka bardzo drobno kruszymy lub mielimy w rozdrabniaczu. Dokładnie mieszamy powstałe okruchy z rozpuszczonym masłem, a następnie wykładamy nimi dno formy. Dobrze ubijamy i dociskamy ciasteczkowy spód, by później ładnie się kroił. Przykrywamy (papierem/folią), obciążamy (ja robię to kartonami z mlekiem) i odstawiamy do lodówki.

Żelatynę dokładnie rozpuszczamy w maksymalnie 1/4 szklanki wrzątku. Czekoladę łamiemy na niewielkie kawałki i umieszczamy wraz z mlekiem w rondelku. Rozpuszczamy na niewielkim ogniu (można też zrobić to w kąpieli wodnej). Żółtka oddzielamy od białek. Do ostudzonej czekolady dodajemy żółtka (po jednym na raz) i ubijamy mikserem lub rózgą. Kremówkę ubijamy na sztywno z cukrem pudrem (jeśli go używamy), pod koniec ubijania dodajemy rozpuszczoną, schłodzoną żelatynę i jeszcze chwilę miksujemy. Czekoladę z żółtkami dodajemy do ubitej śmietanki. Najpierw tylko trochę, delikatnie mieszamy masę łyżką do połączenia składników, a później stopniowo resztę. Białka ubijamy na sztywną pianę ze szczyptą soli. Dodajemy je partiami do czekoladowej mikstury, najlepiej na trzy razy, a całość delikatnie mieszamy łyżką tak, by piana nie opadła. Czekoladowy mus wykładamy na schłodzony spód i wyrównujemy. Ponownie wstawiamy do lodówki.

Obie galaretki dokładnie rozpuszczamy w 0,5 l wody. Żelatynę zalewamy jak najmniejszą ilością wrzątku, odstawiamy na chwilę, a następnie mieszamy do całkowitego rozpuszczenia. Dżem przekładamy do sporej miski i mieszamy łyżką. Cały czas mieszając, stopniowo wlewamy galaretkę, a następnie również żelatynę. Odstawiamy w chłodne miejsce. Kiedy galaretka zacznie tężeć, wylewamy ją delikatnie na zimny i zastygnięty mus (dla pewności można to zrobić po łyżce). Kolejny i już ostatni raz wstawiamy formę do lodówki. Tym razem na minimum 2 godziny. Po tym czasie kroimy ciasto np. w kostkę lekko zwilżonym nożem. Przed samym podaniem posypujemy wierzch tartą czekoladą lub posypką.


PS Ciasto przechowujemy w lodówce. Najlepiej zjeść je w ciągu jednego, maksymalnie dwóch dni od przygotowania.


PPS Jeśli nie będziecie podawać całego ciasta od razu i część zamierzacie zachować na następny dzień, lepiej nie posypujcie czekoladą od razu całości. Po pewnym czasie zacznie się ona na galaretce rozpuszczać i podchodzić wodą, a ciasto straci swój piękny wygląd. Dlatego lepiej udekorować posypką jedynie taki kawałek, który od razu podamy i zjemy ;)

Smacznego!

niedziela, 12 października 2014

Ciasteczka z masłem orzechowym

Wcale nie tak dawno, bo na początku tego roku (w ramach noworocznego postanowienia ;)) obiecywałam sobie i Wam, że wygospodaruję więcej czasu na bloga. I chociaż różnie bywało, to aż do sierpnia przynajmniej raz w miesiącu (zwykle nawet częściej) pojawiał się nowy przepis. Przyszedł jednak wrzesień i poległam na całej linii. Złożyło się na to bardzo wiele czynników. Poczynając od chwilowego braku komputera z powodu małego przemeblowania, a kończąc na osobistych planach, które pochłaniają mnóstwo mojego czasu. Przyznaję, wraz z jesienią zakradł się też do mnie mały leniuszek i często wolę nie wyściubiać nosa spod koca ;) Jednak postanowiłam nie dać Wam o sobie tak całkiem zapomnieć i wracam z nowym postem :) Przepis, który chcę Wam dzisiaj zaprezentować skradł już niejedno serce. Moje na pewno, a także moich bliskich. Ciasteczka, którymi chcę się z Wami podzielić zawiozłam do mojej rodzinki i okazały się strzałem w dziesiątkę. Przyznam szczerze, że dla tak licznej gromadki łasuchów mogło być ich nawet trochę więcej, bo słyszałam głosy, że mało ;) Tak czy tak, ciacha z tego przepisu wychodzą fantastyczne! Bogate w smaku i rozpływające się w ustach. O cudownej konsystencji, którą starałam się uchwycić na zdjęciach, ale której fotografie w pełni nie oddadzą. Te ciasteczka idealnie pasują do jesiennej aury. Chętnie zaszyłabym się znów pod kocem w towarzystwie co najmniej kilku takich z nich, a także parującego kubka waniliowej herbaty albo jeszcze lepiej kakao. Do tego dobra książka i tak zaopatrzonej nawet zimowe wieczory nie będą mi straszne. Jednak póki co za oknem wciąż jest pięknie i ciepło. Oby taka złota, polska jesień towarzyszyła nam jak najdłużej. Później niech się dzieje, co chce, a właściwie - co nieuniknione. Tymczasem zachęcam już teraz do wypróbowania przepisu na te niepozorne, a tak pyszne ciasteczka. Kto wie, może i dla Was staną się nieodłącznymi kompanami długich, deszczowych wieczorów, które pewnie w końcu nadejdą. Zapraszam na przepis!

Czekoladowe ciasteczka z nadzieniem z masła orzechowego

porcja na ok. 35-45 ciasteczek  - wszystko zależy od ich wielkości


Będziemy potrzebować:
  • 2 szklanki mąki
  • 1 szklankę brązowego cukru
  • 0,5 szklanki naturalnego kakao
  • 2 jajka
  • 1 łyżeczkę sody oczyszczonej
  • 100 g dobrej jakości masła w temperaturze pokojowej
  • 350 g masła orzechowego z kawałkami orzeszków (typu crunchy)
  • sporą szczyptę soli

Miękkie masło ucieramy z połową masła orzechowego i cukrem. Dodajemy jajka, krótko miksujemy, a następnie wsypujemy wszystkie suche składniki: mąkę, cukier, kakao, sodę i sól. Mieszamy łyżką, a kiedy stanie się to trudne, szybko zagniatamy dłońmi. Jeśli masa bardzo się lepi, można ją przez chwilę schłodzić w lodówce.

Blachę wykładamy papierem do pieczenia, a piekarnik nagrzewamy do 170 stopni Celsjusza. Łyżką nabieramy porcje ciasta, rozpłaszczamy je na dłoni, tworząc jakby miseczkę, do której nakładamy ok. 0,5 łyżeczki masła orzechowego. Brzegi ciasta zlepiamy i formujemy kulkę. Z reszty ciasta i masła orzechowego lepimy w taki sam sposób kolejne ciasteczka, które następnie układamy na blasze w 4-5 cm odstępach i lekko spłaszczamy. Pieczemy w nagrzanym piekarniku ok. 13-14 min. Studzimy na kratce i zajadamy ze smakiem :)




Smacznego!