Pokazywanie postów oznaczonych etykietą boże narodzenie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą boże narodzenie. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 20 grudnia 2016

Makowe święta 2016

Klasyczne smaki w nowej odsłonie, czyli... Makowo-kokosowe ciasto i kawowo-żurawinowe nadzienie, a to wszystko posypane dodatkową porcją wiórek kokosowych. Pyszności :) I to bezglutenowe! Dzięki zastąpieniu mąki mielonymi migdałami, nadawać się będzie również dla osób z nietolerancją lub alergią na gluten i pozwoli także im cieszyć się prawdziwie świątecznymi smakami. Spróbujecie? Wiem, że już późno i być może wszyscy macie już zaplanowane świąteczne menu, ale traf chciał, że akurat przed świętami fatalnie się rozchorowałam. I to tak serio, serio, a nie, że przeziębienie :( Ale udało się, jest. Świąteczny wypiek, który nie tylko smakuje, ale i wspaniale wygląda. Oprószony wiórkami kokosowymi, które przywodzą na myśl biały puch (którego niestety i tym roku chyba na Boże Narodzenie zabraknie) i łączący w sobie wiele kojarzących się z tą porą roku smaków. Ciasto można przygotować zarówno w prostokątnej formie, jak i w tortownicy (polecam przekroić je wtedy na trzy blaty). Zamiast migdałów można użyć dowolnych mielonych orzechów, a konfiturę żurawinową zastąpić pomarańczową. W ostatnim przypadku polecam udekorowanie całości nie żurawiną, a kandyzowaną skórką pomarańczową. Pomysłów i wariacji jest wiele, ja sama nie mogłam się zdecydować, co wybrać. Wam tylko polecam kierować się swoimi smakami. Część z Was być może nie ma ochoty na kulinarne eksperymenty w czasie świąt, ale dlaczego nie? Może stworzycie całkiem nową i własną tradycję? ;)


Ciasto makowo-kokosowe z kremem budyniowym i żurawiną

przepis na formę 26x36 cm



Składniki na ciasto:
  • 10 białek
  • 190 g drobnego cukru
  • 5 żółtek
  • 190 g mielonego maku
  • 150 g wiórków kokosowych
  • 100 g mielonych migdałów
  • szczypta soli

Składniki na krem kawowy:
  • 500 ml mleka
  • 120 g drobnego cukru
  • 3 łyżki kawy rozpuszczalnej
  • 4 żółtka
  • 40 g skrobi ziemniaczanej
  • 150 g miękkiego masła
  • 100 g mielonych migdałów

Składniki na krem śmietankowy:
  • 250 ml mleka
  • 40 g drobnego cukru
  • 1 opakowanie cukru z prawdziwą wanilią (lub ziarenka z jednej laski wanilii)
  • 1 żółtko
  • 25 g skrobi ziemniaczanej
  • 120 g miękkiego masła

Do nasączenia:
  • 50 ml wódki
  • 50 ml wody
  • 1 łyżka kawy rozpuszczalnej

Dodatkowo:
  • ok. 200 g konfitury żurawinowej
  • pół szklanki wiórków kokosowych
  • suszona żurawina do dekoracji

Ciasto:
W dużej misce ubijamy białka ze szczyptą soli. Stopniowo, po dwie łyżki dodajemy cukier, cały czas ubijając. Kiedy piana będzie gęsta i błyszcząca (jak na bezę), zmniejszamy obroty miksera i dodajemy żółtka - po jednym. Następnie powoli dodajemy mak, wiórki kokosowe oraz mielone migdały. Mieszamy powoli, szpatułką, uważając, by piana nie opadła. Piekarnik nagrzewamy do 170 ºC. Formę wykładamy papierem do pieczenia. Przekładamy ciasto, wyrównujemy. Pieczemy przez ok. 20 min lub do suchego patyczka. Wyjmujemy i studzimy. Zimne przekrawamy na dwa blaty.

Krem kawowy:
Kawę rozpuszczamy w mleku i całość podgrzewamy. Od razu po zagotowaniu zestawiamy z ognia. Żółtka ucieramy z cukrem. Dodajemy skrobię ziemniaczaną i dalej ucieramy, do uzyskania jednolitej masy. Wlewamy połowę gorącego mleka i miksujemy do połączenia składników. Przelewamy do garnuszka zresztą mleka. Mieszamy i stawiamy na średnim ogniu. Dodajemy mielone migdały. Podgrzewamy, co chwilę mieszając. Kiedy pod powierzchnią zaczną pojawiać się bąble, gotujemy 1-2 min. Budyń przykrywamy folią tak, by stykała się z jego powierzchnią. Zapobiegnie to powstaniu kożucha. Odstawiamy do całkowitego ostygnięcia. Masło ubijamy na puch, dodajemy po łyżce zimny budyń. Za każdym razem kiedy dodamy porcję budyniu, miksujemy całość tylko chwilę, do połączenia składników (nie za długo, ponieważ przebity krem budyniowy może zacząć się rozwarstwiać).

Krem śmietankowy:
Przygotowujemy analogicznie do kawowego, oczywiście z pominięciem kawy i migdałów. (Jeśli macie ochotę, możecie zrobić tylko krem śmietankowy z połączonych składników i później zarówno przełożyć, jak i posmarować nim ciasto.)

Składanie ciasta:
Wiórki kokosowe prażymy na suchej patelni, aż ładnie się zrumienią i zaczną intensywnie pachnieć. Studzimy. Jeden z blatów ciasta układamy na tacy lub paterze (można również składać ciasto w blaszce, w której było pieczone), to będzie spód. Wódkę, wodę oraz kawę dokładnie łączymy. Połową nasączamy pierwszy blat, który następnie smarujemy jeszcze konfiturą żurawinową. Na to wykładamy krem kawowy, wyrównujemy i przykrywamy drugim blatem ciasta. Nasączamy resztą kawowej mikstury, rozsmarowujemy krem śmietankowy. Posypujemy prażonymi wiórkami i dekorujemy żurawiną. Schładzamy w lodówce co najmniej 4 godzimy lub całą noc. Kroimy dopiero dobrze schłodzone. Przechowujemy w lodówce 3-4 dni, najlepiej pod przykryciem.


PS To ciasto wcale nie jest trudne, skomplikowane też nie! Tylko przepis jest dość długi, cała reszta to łatwizna! ;)

Smacznego!

piątek, 5 sierpnia 2016

Całuski

Dziś będzie miodowo i korzennie! Dziś bowiem historia pewnych ciasteczek... Przepis na tytułowe pierniczki (choć od tradycyjnych pierniczków całuski znacznie się różnią, to bywają i tak nazywane) nadesłała mi w ubiegłym tygodniu czytelniczka, a ja, że wcześniej o nich nie słyszałam, postanowiłam szybko go wypróbować. By zdążyć zaprezentować go jeszcze przed zbliżającym się miodowym świętem (w Opocznie 7.08. odbywa się prawdziwy festiwal miodu, więcej o tym wydarzeniu możecie poczytać tutaj), musiałam się bardzo spieszyć, ale było warto :) Te złote ciasteczka o uroczej nazwie smakują naprawdę wspaniale! Mam nadzieję, że wśród moich czytelników nie brak miłośników korzennych aromatów i miodu?

O zdrowotnych właściwościach miodu mogłabym napisać cały, obszerny artykuł, więc dziś nie o tym. Jego dobroczynne właściwości znane były już starożytnym Egipcjanom. Panował u nich zwyczaj chowania naczynia z miodem razem z faraonami w ich grobowcach. Majowie używali go podczas swoich obrzędów. Grecy i Rzymianie piekli z nim ciastka dla uczczenia ważnych wydarzeń, a także wykorzystywali go w medycynie. Hipokrates uważał też, że miód zapewnia mu długowieczność. Nie można przy tym zapomnieć o Kleopatrze, która w kąpielach w oślim mleku i kosmetykach przygotowanych właśnie z miodu upatrywała sekretu zachowania pięknego wyglądu. Miód był ceniony również w średniowieczu, kiedy stanowił nawet środek płatniczy. Jednak w XII w. do Europy zaczął docierać cukier, który powoli miód wypierał. Na szczęście nie całkiem, a współcześnie znów zaczynamy go doceniać. Powstają na ten temat opracowania, w których dowodzi się zbawiennych właściwości miodu dla naszego zdrowia. Myślę, że temat wart jest uwagi, ponieważ nie bez przyczyny miód był doceniany już w starożytności. Zresztą nie trzeba szukać tak daleko, wystarczy sięgnąć do naszej medycyny ludowej i popytać babć oraz dziadków. Wszyscy zgodnie twierdzą, że miód to płynne złoto i warto z jego dobrodziejstw korzystać!

Dziś jednak miało być o ciasteczkach. Przepis na nie pochodzi z Pszczelej Woli, a pszczelowolskie całuski wpisane zostały na listę produktów tradycyjnych. Wieloletnie dziedzictwo pszczelarskie tamtej okolicy dało swój upust również w sferze kulinarnej. Miód posiada przecież wiele walorów, a wśród nich te smakowe. Ciasta, ciasteczka i inne wypieki z jego dodatkiem mają niepowtarzalny aromat, nic więc dziwnego, że stały się popularne nie tylko w tej niewielkiej osadzie. Mąż czytelniczki, która nadesłała do mnie przepis na całuski właśnie stamtąd go przywiózł, więc mam go z samego źródła! :) A dziś z ogromną przyjemnością chciałam zaprezentować te ciasteczka szerszemu gronu moich czytelników. Koniecznie ich spróbujcie!

Całuski - miodowe ciasteczka korzenne

przepis na ok. 100 szt. niewielkich pierniczków


Składniki:
  • 1 szklanka miodu
  • 1 szklanka cukru
  • 2 jaja
  • ok. 1/2 kg mąki pszennej
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • 1 łyżeczka przyprawy piernikowej
  • 1 łyżeczka masła

Ciasto:
Miód, jeśli ma stałą konsystencję, czyli jest skrystalizowany, rozpuszczamy, lekko podgrzewając. (Warto jednak pamiętać, że aby miód nie stracił swoich dobroczynnych właściwości, upłynnianie należy przeprowadzać w temperaturze do 40 °C, nie większej!) W sporej misce umieszczamy jajka i cukier, a następnie ucieramy (można mikserem), aż masa stanie się biała i puszysta. Wlewamy miód, dodajemy przyprawę korzenną, mieszamy. Do miski wsypujemy początkowo około połowę mąki i sodę. Mieszamy najpierw drewnianą łyżką, a później wykładamy ciasto oraz resztę mąki na stolnicę/blat i zagniatamy. (W przepisie, który dostałam od czytelniczki jest uwaga na temat konsystencji ciasta. Ma być "gęste, jak na zwykłe bułki".) Jeśli po dodaniu całej mąki masa będzie się bardzo kleić, dodajemy jeszcze trochę. Po wyrobieniu, formujemy z ciasta wałeczki o średnicy 3-4 cm, a następnie kroimy je na równe, 1-2 cm kawałki. Natłuszczonymi masłem dłońmi formujemy kulki wielkości orzecha włoskiego.

Pieczenie:
Gotowe porcje ciasta układamy na blasze w klikucentymetrowych odstępach. (W oryginalnym przepisie ciasteczka pieczono na blachach wysmarowanych pszczelim woskiem, ale jeśli go nie mamy, możemy blachę wyłożyć papierem do pieczenia.) Pieczemy ok. 10-12 min w 180 °C, aż będą złotobrązowe. Możemy najpierw upiec kilka na próbę , by sprawdzić, czy za bardzo się nie rozlewają (wtedy należy dodać więcej mąki) oraz ustalić czas pieczenia - pszczelowolskie całuski są bardzo małymi ciasteczkami, po upieczeniu mają, do 2 cm średnicy, nasze będą sporo większe, dlatego czas pieczenia można wydłużyć maksymalnie do 15 min, ale trzeba pilnować, by za bardzo ich nie przypiec.

Przechowywanie:
Jak tylko ciasteczka wystygną, chowamy je do szczelnego pojemnika, może to być słoik, puszka lub foliowy woreczek ze strunowym zamykaniem. Ważne, żeby jak najbardziej ograniczyć dostęp powietrza, pod wpływem którego miękną. Miód ma bowiem właściwości higroskopijne, więc ciasteczka na nim upieczone chłoną wilgoć. Całuski prawidłowo przechowywane bardzo długo zachowują świeżość. Niektóre źródła podają, że w hermetycznym opakowaniu można je przechowywać nawet do dwóch lat, ponieważ nie zawierają tłuszczu. Ja jednak na pewno tego nie przetestuję, są pyszne i znikają bardzo szybko :)

Całuski to kruche i dość twarde ciasteczka, które rozpływają się w ustach
(dosłownie i w przenośni!), jednak bardzo szybko zmieniają swoją konsystencję.
Dlatego polecam od razu po ostudzeniu pakować je do szczelnych pojemników,
w których mogą długo czekać na niezapowiedzianych gości lub chwilę słabości ;)

Mojej czytelniczce raz jeszcze serdecznie dziękuję za przepis,
a Wam tradycyjnie życzę smacznego!

czwartek, 17 grudnia 2015

Ale piernik! (druga część przepisu)


Do świąt został tydzień. Pora wyciągnąć wałek i rozgrzać piekarnik, a dom znów wypełnią korzenne aromaty. Tak niedawno, bo pod koniec listopada pisałam o tym, że to już ostatni dzwonek, aby zrobić ciasto na piernik staropolski. Teraz, po minimum dwóch tygodniach leżakowania, najwyższy czas je upiec. Ale to za chwilę! Najpierw musimy je przynieść z piwnicy do domu lub wyjąć z lodówki i postawić w temperaturze pokojowej. Ciasto po tak długim kontakcie z niskimi temperaturami jest bowiem twarde i nie dałoby się go wałkować. Po minimum dobie w ciepłym pomieszczeniu mięknie i staje się idealnie plastyczne. Wtedy można z niego upiec blaty, które później smarujemy, np. powidłami i składamy w całość. Można również wycinać z niego wspaniałe pierniczki! Najważniejsze, by za pieczenie zabrać się wystarczająco wcześnie, ponieważ piernik staropolski jest jednym z nielicznych ciast, które staje się coraz lepsze z każdym dniem. Najlepszy jest po około 5-6 dniach od przełożenia. Od razu po upieczeniu może być trochę suchy, jednak obiecuję, że po kilku dniach stanie się mięciutki i pyszny. Należy też pamiętać, że lukrujemy go lub polewamy czekoladą najwcześniej dopiero na dzień przed podaniem. Jest to więc ciasto, które przygotowujemy etapami, ale zapewniam, że za każdym razem nie potrzebuje bardzo dużo naszej uwagi. A w sumie naprawdę niewielkim nakładem pracy zyskujemy 3-4 spore pierniki (lub całą górę pierniczków), które smakiem wynagrodzą długie oczekiwanie na skosztowanie.


Piernik staropolski

przepis na 3-4 podłużne, przekładane pierniki



Do piernika należy przygotować:

  • surowe ciasto z przepisu z 29 listopada 2015 r. (znajdziesz go tutaj)
  • 120 g migdałów
  • 150 g rodzynek (najlepiej jasnych i miękkich)
  • 500 g marcepanu
  • 600 g powideł śliwkowych


Do polewy i dekotacji:

(taka ilość polewy wystarczy na grube pokrycie 4 dużych pierników)

  • 200 g mlecznej czekolady
  • 200 g gorzkiej czekolady
  • 200 g słodkiej śmietanki 30%
  • 120 g dobrej jakości masła 82%
  • bakalie, np. siekane migdały


Pieczenie: Rodzynki i migdały siekamy, ale nie za drobno. Surowe ciasto dzielimy na trzy równe części. (Można się przy tym wspomóc wagą, ponieważ to naprawdę istotne, by blaty piernikowe były równe.) Do każdej z nich dodajemy po 1/3 bakalii i szybko zagniatamy. Przygotowujemy stolnicę lub blat, na którym będziemy wałkować ciasto. Najlepiej wychodzi to na silikonowej stolnicy, nie trzeba wtedy podsypywać mąką. Pierwszą część rozpłaszczamy dłońmi na prostokąt i przykrywamy arkuszem papieru do pieczenia (dzięki temu masa nie będzie kleiła się do wałka), a następnie wałkujemy, aż osiągnie wymiary 30x35 cm. (Wasze blaty piernikowe nie muszą mieć dokładnie takich samych wymiarów jak moje. Ważne, żeby wszystkie trzy były takie same.)

Surowe... i upieczone blaty piernikowe

Pieczemy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia w nagrzanym do 180 °C piekarniku przez 15 min. Sprawdzamy patyczkiem i jeśli jest suchy, wyjmujemy i studzimy. Z pozostałymi dwoma częściami surowego ciasta postępujemy tak samo.

Przekładanie: Marcepan dzielimy na dwie równe części. Jedną z nich wałkujemy na prostokąt odpowiadający wielkością blatom z ciasta. Pierwszy z nich układamy na płaskiej powierzchni. (Może to być blacha, na której wcześniej go piekliśmy lub np. duża deska do krojenia.) Wierzch smarujemy połową powideł. (Jeśli są bardzo gęste można je lekko podgrzać, wtedy łatwiej będzie rozsmarować.) Na tym układamy rozwałkowany marcepan i drugi blat, który smarujemy pozostałymi powidłami. Drugą część marcepanu wałkujemy tak samo jak pierwszą i układamy ją znów na warstwie powideł. Przykrywamy ostatnim blatem. Tym razem dobrze, by równy spód ciasta znalazł się na wierzchu. Gotowy piernik będzie wtedy równy i łatwiej będzie na nim rozprowadzić polewę.

Przełożone blaty przykrywamy papierem do pieczenia i zawijamy w lnianą lub bawełnianą ściereczkę. Układamy na nich blachę albo dużą deskę do krojenia i równomiernie obciążamy. (Można posłużyć się np. torebkami z mąką czy cukrem.) Taką konstrukcję odstawiamy na 12 do 24 godz. Nie trzeba chować jej do lodówki. Po tym czasie kroimy duży piernik na tyle części, ile chcemy mieć gotowych ciast. Ja przekrawam go wzdłuż na 4 części. (Brzegi można wyrównać, by gotowe pierniki ładniej wyglądały.) Teraz znów każdy z pierników owijamy w papier i ściereczkę, a następnie wszystkie chowamy do szczelnego pojemnika lub torebki foliowej. Odstawiamy w chłodne miejsce lub na dolną półkę lodówki na minimum 2-3 dni.



Polewa: W rondelku umieszczamy połamane na małe kawałki obie czekolady, pokrojone w kostkę masło oraz śmietankę i stawiamy na niewielkim ogniu. Podgrzewamy, aż całość się rozpuści i połączy, od czasu do czasu mieszając. Ciepłą polewą dekorujemy każdy z pierników. Jeśli w trakcie polewa nam za bardzo ostygnie, można ją szybko podgrzać, by znów stała się płynna. Trzeba jednak uważać, by nie zagrzać jej za bardzo, wtedy może się rozwarstwić! Na koniec posypujemy ciasta, np. posiekanymi migdałami lub orzechami.

Gotowe pierniki bardzo dobrze się przechowują i długo zachowują świeżość. W lodówce mogą czekać nawet 3 tygodnie. Należy jednak pamiętać, by lukrować czy polewać czekoladą tylko te, które zamierzamy podać. Udekorowane ciasta należy bowiem zjeść w ciągu 2-3 dni.




Wszystkiego najsmaczniejszego na święta i Nowy Rok życzy

Ewelina, www.ratunkuobiad.blogspot.com

niedziela, 6 grudnia 2015

Czekolada i pomarańcze

Jakie jest ulubione ciasto Polaków? Pewnie nie wszyscy, ale część z Was odpowie, że sernik. Tradycyjny, wiedeński jest obowiązkowym punktem w czasie rodzinnych świąt. Waszych też? A może w tym roku spróbujecie czegoś nowego? W moim domu sernik piekli wszyscy, a każdy na swój sposób. Tak się składa, że ja nie podzielałam ogólnego zachwytu sernikiem. Nigdy za nim nie przepadałam, ale nigdy też nie przestałam próbować. Całe szczęście, że serowa baza tego wypieku jest idealnym polem do eksperymentów i można nadawać jej najróżniejsze smaki. Boże Narodzenie od zawsze kojarzy mi się z aromatem pomarańczy, a że cytrusy doskonale smakują z czekoladą, pomyślałam, że warto dać temu duetowi szansę w połączeniu z serem. Właściwie to z serkiem mascarpone, bo muszę Wam się przyznać, że to trochę oszukany sernik, wcale nie z twarogu. Dzięki temu to naprawdę wspaniałe ciasto. Konsystencję ma wyjątkową, a smak przypomina jedne z moich ulubionych cukierków - trufle! Na dodatek jego przygotowanie jest dość proste i znacznie szybsze niż tradycyjnego sernika. Warto spróbować!

Oszukane miniserniczki czekoladowo-pomarańczowe

przepis na 12 foremek do babeczek


Potrzebujemy:
  • 100 ml słodkiej śmietanki 30%
  • 90 g czekolady o zawartości 70% kakao ze skórką pomarańczową (jeśli takiej nie macie, to należy przygotować zwykłą czekoladę 70% kakao i dodatkowo skórkę otartą z jednej pomarańczy)
  • 30 ml likieru pomarańczowego lub cytrynowego
  • 200 g serka mascarpone
  • 2 jajka
  • 70 g cukru trzcinowego dark muscovado
  • 20 g mąki ziemniaczanej

Śmietankę podgrzewamy na niewielkim ogniu, nie dopuszczając do zagotowania. Kiedy będzie gorąca, wsypujemy do niej połamaną na małe kawałki czekoladę. Odstawiamy na ok. 1 minutę, a następnie dokładnie mieszamy. Masa powinna stać się gładka i jednolita, wtedy dodajemy likier (oraz otartą skórkę pomarańczową, jeśli jej używamy) i łączymy. Lekko studzimy.

Serek mascarpone, jajka, cukier i mąkę krótko ubijamy mikserem, tylko do połączenia składników. Wlewamy letnią czekoladę ze śmietanką i całość znowu mieszamy - najlepiej już nie mikserem, ale łyżką lub szpatułką. Masa będzie płynna i tak ma być.

Jeśli do pieczenia używamy foremek silikonowych, nie trzeba ich w żaden sposób przygotowywać, a ciasto można wlać bezpośrednio do nich. Jednak jeśli używamy metalowej blachy do babeczek, należy ją najpierw bardzo delikatnie natłuścić, a denka wyłożyć papierem do pieczenia. Nie polecam natomiast używania papierowych papilotek do muffinów, które od wilgoci bardzo namiękną i nie utrzymają kształtu. Foremki napełniamy masą, pozostawiając ok. 1,5-centymetrowy margines i wkładamy do nagrzanego do 150 °C piekarnika. W zależności od tego, jakich foremek używamy, inny będzie również czas pieczenia. W silikonowych serniczki powinny być gotowe po upływie ok. 65 min, w metalowych ten czas może się wydłużyć do 70 min. Ciastka sprawdzamy patyczkiem, na którym po wyjęciu nie powinny zostać ślady surowego ciasta, może być jednak, a nawet powinien być wciąż wilgotny. Kiedy stwierdzimy, że serniczki są już upieczone, uchylamy wyłączony piekarnik i pozwalamy im wystygnąć. Nie wyciągamy od razu. Mimo że ciastka podczas pieczenia bardzo ładnie rosną, w fazie studzenia opadają. Nie należy się tym przejmować, taka ich uroda i wierzcie mi, nie ma to najmniejszego wpływu na smak :)



Po ostudzeniu mamy dwa wyjścia. Serniczki od razu wyjmujemy z foremek i podajemy np. z ulubionymi owocami, konfiturą czy bitą śmietaną z dodatkiem np. likieru pomarańczowego. Serwowane bezpośrednio po upieczeniu mają twardawą skorupkę oraz puszysty środek i rozpływają się w ustach, ale... Możemy też wstawić je na noc do lodówki i poczekać aż nabiorą całkiem innej tekstury. Serniczki, które odpoczywały w chłodzie, stają się bardzo kremowe i aksamitne. To wtedy zaczynają przypominać trufle, a aromat pomarańczy staje się bardziej intensywny. Mnie smakują obie wersje i Wam również polecam próbować i eksperymentować, bo - jak widać - nigdy nie wiadomo, kiedy posmakuje nam coś, na co wcześniej kręciliśmy nosem ;)


PS Jakiś czas temu dostałam słodką paczkę od BLOGmedia i Terravita i muszę przyznać, że trafili w 10! W przesyłce znalazłam rozmaite czekolady - zwykłe, z nadzieniem owocowym i miętowym, a także ze skórką pomarańczową i chrupkimi dodatkami - a wszystkie 70% kakao! Dla mnie rewelacja, bo bardzo lubię czekolady z dużą zawartością kakao, a te okazały się naprawdę super. Najbardziej mnie i mężowi przypadła do gustu cytrynowa, która okazała się przepyszna. Jednak nie byłabym sobą, gdybym wszystkie tak po prostu zjadła. Postanowiłam z nimi pokombinować i muszę przyznać, że czekolady świetnie sprawdzają się również w kuchni. Ta, której użyłam do serniczków, ze skórką pomarańczową, idealnie i bez żadnych problemów połączyła się ze śmietanką, a aromat cytrusów był wystarczająco wyczuwalny w gotowych wypiekach. Czego chcieć więcej?


PPS Dodam jeszcze, że nikt mi za reklamę nie płacił - nie musiał! Sama postanowiłam o tych czekoladach napisać parę słów i być może jeszcze się w moich wpisach pojawią, ponieważ uważam, że są naprawdę dobre ;)

Miłej niedzieli!

niedziela, 29 listopada 2015

Ale piernik! (pierwsza część przepisu)

Wielkimi krokami zbliżamy się do świąt. W sklepach niemal wszędzie spotkać można bożonarodzeniowe dekoracje, na ulicach powoli pojawiają się choinki, a w telewizji reklamy, w których pełno jest reniferów i mikołajów. Mnie Boże Narodzenie kojarzy się przede wszystkim ze wspaniałymi, bogatymi zapachami, wydobywającymi się z kuchni i przenikającymi cały dom. To dlatego uwielbiam ten czas. I wiecie co? W mojej kuchni już zapachniało świętami!
To niemal już ostatni dzwonek, żeby przygotować coś, czego w wielu domach po prostu nie może zabraknąć pod koniec grudnia - piernik! A dokładniej piernik staropolski, który niegdyś uważany był za wyjątkowy rarytas. Dziś przyprawy używane do jego przygotowania nie kojarzą się nam z egzotyką i bogactwem. Jednak w XVII wieku, kiedy w Polsce zaczęto go wypiekać, były to towary drogie i sprowadzane do nielicznych tylko miast, które mogły poszczycić się kontaktami ze światem. Pierniki pieczono między innymi w Gdańsku i Toruniu, gdzie były symbolem powodzenia i dobrobytu. Korzenne ciasta i ciasteczka rozpowszechniły się w Polsce w XIX wieku. Nawet wtedy ceniono je na tyle, że surowe ciasto piernikowe wchodziło w skład wiana panny młodej. Obecnie w sklepach półki uginają się pod ciężarem ogromnego wyboru pierniczków, które niewiele mają już wspólnego z tą piękną tradycją. Dlatego raz w roku proponuję nie chodzić na skróty i sięgnąć do korzeni.
Przygotowanie piernika staropolskiego nie jest ani trudne, ani skomplikowane, ale trzeba zacząć na długo przed tym, zanim będzie można zasiąść do stołu. Surowe ciasto musi bowiem długo dojrzewać, a mianowicie - według różnych źródeł - od 2 aż do 6 tygodni. Nie tracąc zatem więcej czasu, zapraszam na pierwszą część przepisu na wyjątkowy, aromatyczny i prawdziwie świąteczny...

Piernik  staropolski

przepis na 3-4 podłużne, przekładane pierniki


Będziemy potrzebować:
  • 500 g miodu pszczelego
  • 250 g cukru (ja używam trzcinowego, ale można dać biały)
  • 250 g tłuszczu - najlepiej 150 g prawdziwego masła i 100 g smalcu
  • 3 duże jajka (jeśli są małe, to lepiej dać 4)
  • 1 kg mąki
  • 3 płaskie łyżeczki sody oczyszczonej
  • 0,5 łyżeczki soli
  • 0,5 szklanki mleka
  • 50 g przyprawy korzennej (można użyć domowej lub kupnej, ale jeśli używamy gotowej, to należy dać jej trochę więcej - ok. 60 g)

Miód, cukier, masło, smalec i przyprawy łączymy w garnku i podgrzewamy na średnim ogniu. Czekamy, aż tłuszcz się rozpuści, a całość będzie płynna i jednolita. Gorącą mieszankę wylewamy na mąkę i zaparzamy ją. Mieszamy drewnianą łyżką, a następnie odstawiamy do lekkiego ostygnięcia. W zimnym mleku rozpuszczamy sodę i dodajemy do ciasta wraz z solą. Ponownie mieszamy (można to robić łyżką lub mikserem z końcówką do ucierania, ale można również - po wstępnym wymieszaniu - przełożyć całość na stolnicę i zagniatać rękami). Następnie dodajemy jajka i ponownie mieszamy/zagniatamy ciasto, aż do uzyskania jednolitej konsystencji (jeśli robimy to ręcznie, dłonie można lekko natłuścić, ponieważ masa będzie się lepić). Całość przekładamy do szklanej lub ceramicznej miski i przykrywamy bawełnianą albo lnianą ściereczką. Obwiązujemy brzegi, np. gumką recepturką, a następnie odstawiamy w chłodne miejsce - może to być dolna półka lodówki, balkon (jeśli nie ma mrozu!) lub piwnica.
Najlepiej jeśli tak przygotowane ciasto leżakuje ok. 4-6 tygodni. Jednak jeśli o pierniku przypomnieliśmy sobie zbyt późno, tak jak ja w tym roku, powinny wystarczyć mu dwa, chociaż to już absolutne minimum. O dojrzewającym cieście przypominamy sobie dopiero na 7 do 4 dni przed świętami, ale obiecuję, że instrukcje, co z nim zrobić, pojawią się na tydzień przed Bożym Narodzeniem.

niedziela, 21 grudnia 2014

Świąteczna strucla makowa

Wczoraj było o masie makowej, to dziś koniecznie o jednym ze sposobów jej wykorzystania. Uwielbiam wszystko, co zawiera mak i tak jak już pisałam we wczorajszym poście, makowiec to dla mnie świąteczna tradycja. Żeby był naprawdę dobry, masa makowa musi być słodka i pełna bakalii, a ciasto mięciutkie i mokre od makowego nadzienia. Jednak jako że bardzo lubię eksperymenty, nie byłabym sobą, gdybym i tym razem nie spróbowała zrobić czegoś bardzo tradycyjnego nieco inaczej i po swojemu. Pomysł wcale nie jest super nowatorski, jest raczej dość znany, ale ja jeszcze czegoś takiego nie robiłam i postanowiłam spróbować. A o co chodzi? Już wyjaśniam. Rolada makowa jest super, ale moim zdaniem nie prezentuje się jakoś bardzo odświętnie. Za to wieńce drożdżowe to już zupełnie inna bajka. Zawsze mi się podobały i uważam, że stanowią piękną ozdobę stołu. A przy tym jadalną! :D Wcześniej nie odważyłam się takiego upiec, bo - jak już kiedyś wspominałam - na początku mojej kulinarnej przygody wypieki drożdżowe nie były moją specjalnością. Chyba trochę się ich bałam, a okazało się, że nie ma czego. Teraz nie tylko już się drożdży nie boję, ale uwielbiam z nimi pracować. Drożdżowce piekę więc często i chętnie. Ciasta, bułeczki, nawet chleby, a tym razem wieniec makowy. Receptura na ciasto pochodzi ze starszej ode mnie książki (z 1974 roku!), która była podręcznikiem mojego taty w technikum. Zmodyfikowałam ją tylko odrobinę, bo początkowo ciasto było ciut za luźne i mogłoby nie utrzymać tak skomplikowanego kształtu. Jednak książka sama w sobie okazała się skarbem i na pewno często będę z niej korzystać. Tymczasem zapraszam na bardzo świąteczny i niezwykle efektowny, a przy tym zaskakująco prosty w przygotowaniu...

Wieniec drożdżowy z domową masą makową

składniki na jedną, dużą struclę



Potrzebujemy:
  • 280-300 g mąki + 2 łyżki
  • 75 ml mleka
  • 75 g masła
  • 3 jajka (żółtka i białka oddzielnie)
  • 20 g świeżych drożdży
  • 3 łyżki cukru
  • 1 łyżka rumu lub wódki
  • duża szczypta soli
  • 1/2 kg masy makowej (polecam z tego przepisu)

Dodatkowo na lukier:
  • 1/2 szklanki cukru pudru
  • 2 łyżki soku z cytryny
  • 1-2 łyżki wody

Na początek przygotowujemy rozczyn. Drożdże wkruszamy do miseczki, dodajemy łyżkę cukru oraz 50 ml letniego mleka. Mieszamy do całkowitego rozpuszczenia. Dodajemy 2 łyżki mąki, ponownie mieszamy (to nic, jeśli pozostaną niewielkie grudki, przy zagniataniu ciasta nie będzie miało to znaczenia), przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce na ok. 15, a maksymalnie 20 min. Masło rozpuszczamy i studzimy. Do dużej miski przesiewamy mąkę (początkowo 280 g). Dodajemy sól, pozostałe mleko, roztopione masło, żółtka, resztę cukru, alkohol i wyrośnięty rozczyn. Mieszamy, najpierw łyżką, a później zagniatamy ręcznie na blacie lub stolnicy. Staramy się przy tym nie podsypywać dodatkowo mąką, jednak jeśli masa mocno się klei lub jest bardzo luźna, dodajemy pozostałe 20 g mąki. Gotowe ciasto będzie gładkie i elastyczne, powinno też łatwo odchodzić od ręki. Formujemy je wtedy w kulę, wkładamy do dużej miski, przykrywamy ciasno folią spożywczą i odstawiamy w ciepłe miejsce na ok. 2 godz.

Kiedy ciasto podwoi swoją objętość, wyciągamy je na leciutko oprószony mąką blat (lub matę silikonową) i rozwałkowujemy na duży prostokąt o wymiarach ok. 45 na 30 cm. Przykrywamy ściereczką. Dwa białka ubijamy na sztywną pianę i łączymy z 1/2 kg masy makowej. Powstałe nadzienie rozsmarowujemy równo na cieście, pozostawiając ok. 2 cm odstępu ze wszystkich stron. Przy jednym z dłuższych boków ten margines może być nawet trochę większy i możemy posmarować go lekko pozostałym białkiem. Ciasto zwijamy w rulon wzdłóż dłuższego boku i w stronę większego marginesu. Łączenie koniecznie umieszczamy pod spodem, a brzegi dokładnie zlepiamy i podwijamy. Rulon przecinamy wzdłuż (nie docinając jednak z jednego brzegu do końca). Powstałe pasy przeplatamy ze sobą, a końce łączymy i formujemy wieniec. Pieczemy go na blasze wyłożonej pergaminem (lub na macie silikonowej) przez ok. 30-35 min. w nagrzanym do 180 stopni piekarniku, aż ładnie się zrumieni. Wyjmujemy i studzimy.



Z cukru pudru, soku z cytryny i wody przygotowujemy płynny, ale dość gęsty lukier. (Jeśli będzie zbyt rzadki – dodajemy więcej cukru, jeśli zbyt gęsty – więcej soku lub wody.) Polewamy nim jeszcze lekko letni, ale nie gorący wieniec i odstawiamy do całkowitego ostygnięcia.

Z tego przepisu można przygotować także tradycyjny makowiec. Rulonu z ciasta nie przecinamy wtedy wzdłuż, zawijamy natomiast dość luźno w pergamin (pozostawiając nie więcej niż 2 cm przestrzeni) i pieczemy w 180 stopniach również przez 30-35 min. Upieczony i polukrowany makowiec posypujemy posiekanymi migdałami, skórką pomarańczową lub makiem (niemielonym).

Makowce świetnie się przechowują i można je upiec nawet 3-4 dni przed Świętami. Całkowicie ostudzone ciasta należy w takim wypadku zawinąć w ściereczkę i schować do szczelnego pojemnika lub woreczka foliowego, a polukrować dopiero w dniu podania. Strucle makowe można także upiec jeszcze wcześniej i ostudzone zamrozić. Oczywiście lukrujemy je wtedy po odmrożeniu i kiedy osiągną temperaturę pokojową.

Ja wprawdzie najadłam się już makowca przed Świętami, ale jeśli znajdę chwilę, upiekę taki wieniec dla rodziny. Może i Wy w tym roku zaskoczycie bliskich takim podarkiem? Własnoręcznie wykonane/upieczone prezenty zawsze cieszą najbardziej ;) A jeśli jesteśmy już przy prezentach, to na koniec jeszcze taki mały bonus ode mnie...


Wesołych Świąt!


zBLOGowani.pl

sobota, 20 grudnia 2014

Makowe święta, czyli...

Boże Narodzenie ma swoje, właściwe tylko dla tego czasu smaki i zapachy. Mnie kojarzy się przede wszystkim z pysznymi pierogami, barszczem z uszkami i makiełkami. Ta ostatnia potrawa to zdecydowanie mój ulubiony świąteczny deser. Mak z mnóstwem bakalii i miodem oraz pokrojoną w kostkę, namoczoną w mleku słodką bułką (np. chałką) stanowi dla mnie kwintesencję tych świąt. Zresztą na makiełki czekam zawsze niemal tak bardzo jak na same święta. Głównym ich składnikiem jest oczywiście mak, z którego można wyczarować także wiele innych łakoci. Może to być np. tort makowy (uwielbiam!) albo makowiec. Mmmmm... :) W moim rodzinnym domu w Łodzi makowce piekło się nie tylko na Boże Narodzenie, ale również na Wielkanoc i były zawsze wspaniałe. Nie ważne, że czasami pękały, nie ważne, że często nie doczekiwały lukrowania, smakowały bajecznie! A wszystko dzięki cudownemu ciastu i domowej masie makowej - bogatej w bakalie, wilgotnej i słodkiej od miodu. Tak pysznej, że trzeba było się powstrzymywać, by nie wyjeść jej z miski łyżeczką, by mogła później stanowić nadzienie makowca. Jestem zdecydowaną zwolenniczką przygotowywania tego typu półproduktów w domu, więc dzisiaj przepis właśnie na masę makową, która uświetni nie jeden deser i wypiek.

Domowa masa makowa

składniki na ok. 1,5 kg masy


Należy przygotować:
  •  400 g mielonego maku
  • 100 g rodzynek
  • 100 g skórki pomarańczowej
  • 50 g suszonych moreli
  • 50 g suszonej żurawiny
  • 50 g suszonych śliwek
  • 150 g orzechów lub migdałów (u mnie pół na pół orzechy włoskie oraz płatki migdałów)
  • 200 g dobrej jakości masła
  • 200 ml tłustego mleka
  • 1 szklanka miodu
  • 2 łyżki rumu lub wódki lub brandy
  • 2 łyżki likieru cytrynowego lub pomarańczowego

Wszystkie bakalie (oprócz płatków migdałów) siekamy drobno i umieszczamy w miseczce. Dodajemy alkohol i odstawiamy na ok. 1 godz. W tym czasie masło z miodem oraz mlekiem rozpuszczamy i podgrzewamy na średnim ogniu. Mak umieszczamy w dużej misce i zalewamy bardzo gorącą miksturą z masła, miodu i mleka. Dokładnie mieszamy, a następnie łączymy z bakaliami. Odstawiamy na kilka godzin w chłodne miejsce (można schować masę na całą noc do lodówki) - gotowe :)

Tak przygotowana masa makowa doskonale sprawdzi się do wspomnianych już we wstępie, wigilijnych makiełek, a także klusek z makiem czy świątecznych ciast. Jednak by użyć jej do wypieków, należy dodać do niej ubite na pianę białka (dzięki temu ciasto nie będzie odstawać od nadzienia). Zwykle na 1/2 kg masy makowej dodaje się pianę ubitą z 2-3 białek.

Gotową masę makową - jeszcze bez dodatku białek! - przechowujemy kilka dni (nawet do tygodnia) w lodówce. Jeśli chcemy wykorzystać ją jako nadzienie do ciasta lub bułeczek, należy wyjąć ją wcześniej z lodówki, pozwolić się trochę ogrzać i gdy osiągnie temperaturę pokojową, wymieszać z ubitymi białkami.


Smacznego!

PS. Mój przepis na masę makową, to wersja nieco skrócona - z maku, który kupuję już zmielony (bez problemu można go dostać w wielu sklepach). Dzięki temu drobiny maku nie dostają się we wszystkie zakamarki mojej kuchni ;) Poza tym znacznie przyspiesza to cały proces, a przy tym nie ma wpływu na końcowy efekt. Oczywiście masę makową można przygotować z samodzielnie mielonego maku, ale dlaczego by nie ułatwić sobie trochę życia? ;)



zBLOGowani.pl

niedziela, 14 grudnia 2014

Wołowy gulasz z miodem i suszonymi śliwkami

Początek grudnia może być pięknym czasem. Przymrozki, szron na drzewach, puszysty śnieg... I chociaż o tej porze roku nie byłoby to nic dziwnego, to za moim oknem wciąż jest raczej późna, smutna jesień. Jest szaro, buro i chłodno. Przez kilka dni lekki mrozik dawał nadzieję na śnieg, ale teraz powróciły dodatnie temperatury. Wieje, od czasu do czasu siąpi nieprzyjemny deszczyk, a drzewa za moim oknem straszą gołymi gałęziami. Co tu dużo mówić, aura jest wyjątkowo nieprzyjemna i najchętniej nie wyściubiałabym nosa z domu. Jednak wczoraj przed południem postanowiłam wybrać się na świąteczne zakupy i uzupełnić prezentowe braki. Po czterogodzinnym spacerze byłam wykończona, ale przeszczęśliwa. Misja została zakończona sukcesem, a ja mimo bólu nóg wracałam do domu jak na skrzydłach :) Tylko ta nieszczęsna pogoda nie pozwoliła mi w pełni cieszyć się tym czasem, bo przyznam szczerze, że kocham kupować prezenty. Takie zakupy dają mi największą radość. Teraz oczywiście nie będę się mogła doczekać chwili, kiedy obdaruję nimi bliskich, ale na szczęście nie zostało już zbyt dużo czasu. Co roku jak dziecko czekam z utęsknieniem na święta. Uwielbiam, kiedy w domu jest tyle ludzi i pachnie tak, tak... Jak pachną tylko święta :) Ten czas ma w sobie coś magicznego i mam nadzieję, że nigdy nie przestanie mnie cieszyć. Oczywiście święta to też wyjątkowe potrawy, aromaty i smaki kojarzące się właśnie z Bożym Narodzeniem. Jednym z przepisów, którym wprawiam się powoli w świąteczny nastrój jest pyszny gulasz wołowy. Słodkawy, z miodem, ciemnym piwem, suszonymi grzybami i śliwkami jest moim numerem jeden zarówno na jesienne chłody, jak i zimowe mrozy. Sprawdzi się też na świąteczny obiad. Można go podać z chlebem, ziemniakami, kaszą, śląskimi kluseczkami lub kopytkami i to właśnie na te ostatnie postawiłam tym razem. Odsmażone i z chrupiącą skórką komponowały się idealnie. Do tego kilka korniszonków i do szczęścia nie trzeba mi już nic oprócz dobrego towarzystwa. Gotuje się go długo, ale warto poczekać. Polecam gorąco, a sama zmykam do kuchni, bo wzywa mnie makowiec ;)

Wołowy gulasz na ciemnym piwie z miodem, suszonymi grzybami i śliwkami

porcja dla 3-4 osób



Będziemy potrzebować:
  • 500 g wołowiny
  • 2 cebule
  • 8-10 suszonych śliwek
  • 4-6 kapeluszy suszonych prawdziwków (wcześniej namoczonych lub podgotowanych w bulionie)
  • 200 ml ciemnego piwa (ja użyłam Guiness'a)
  • 200 ml domowego bulionu warzywnego (na marchewce, pietruszce, selerze, porze i przypalonej cebuli, z zielem angielskim, pieprzem ziarnistym oraz liściem laurowym)
  • 2-3 łyżki ciemnego sosu sojowego
  • 1 łyżka miodu (1,5 jeśli lubicie słodsze)
  • przyprawy: 4 ziarna ziela angielskiego, 2 liście laurowe, sól i pieprz do smaku
  • olej do smażenia
  • trochę mąki do obtoczenia mięsa

Cebulę obieramy i kroimy w piórka, śliwki w paseczki, a grzyby na pół (jeśli nie są zbyt duże, to można zostawić całe). Mięso myjemy, kroimy w sporą kostkę, obtaczamy w mące. W garnku o grubym dnie rozgrzewamy 2-3 łyżki oleju. Smażymy na średnim ogniu, aż się ładnie zrumieni. Dodajemy pokrojoną cebulę i smażymy razem jeszcze chwilę. Następnie dodajemy grzyby, śliwki, miód i sos sojowy. Po ok. 2 min. dodajemy również piwo. Gotujemy kolejne 2-3 min., a po tym czasie dolewamy bulion. Do powstałego sosu dodajemy ziele angielskie, liście laurowe i pieprz. Zmniejszamy ogień, przykrywamy garnek i dusimy całość do miękkości. Może to zająć od 4 do nawet 6 godzin. W tym czasie warto co jakiś czas zamieszać zawartość garnka, zwłaszcza pod koniec. Kiedy mięso zmięknie, można zdjąć pokrywkę, zwiększyć ogień i pogotować całość jeszcze ok. 15 min., by nieco odparować sos. Na koniec doprawiamy gulasz solą i jeśli jest taka potrzeba, to również pieprzem. Podajemy na ciepło z ulubionymi dodatkami.

Smacznego!

sobota, 20 października 2012

Rybka po grecku

Oj tak, ryba po grecku to jedno z tych dań, które bardzo lubię i chętnie jadam nie tylko w Wigilię. Dlatego chętnie zrobiłam ją mojemu P., który również jest jej fanem. No to do dzieła.


Ryba po grecku


Należy przygotować:

  • 0,5 kg filetów z ryby (u mnie była to mrożona tilapia i sprawdziła się super)
  • 2 duże marchewki
  • 1 pietruszkę
  • 1 małego selera (lub pół dużego)
  • 2 cebule
  • 200 g koncentratu pomidorowego
  • przyprawy: sól, pieprz, słodka mielona papryka, majeranek, 4 ziarna ziela angielskiego, 2 liście laurowe
  • płaska łyżeczka cukru
  • mleko i mąka do obtoczenia ryby (ewentualnie jajko)
  • olej do smażenia
Marchewkę, pietruszkę i seler ścieramy na tarce na grubych oczkach. Cebulkę kroimy w drobną kostkę. Wszystko przekładamy do garnka i podlewamy wodą. Najpierw ok. 0,5 szklanki, ale później będziemy jeszcze dolewać. Dusimy całość ok. 10 min. Następnie dodajemy koncentrat, znów ok. 0,5 szklanki wody oraz cukier i wszystkie przyprawy. Teraz musimy poczekać aż warzywa miękną. Garnek dobrze jest przykryć, ponieważ zajmuje to sporo czasu, a tak trochę go skrócimy. Od czasu do czasu należy całość zamieszać i sprawdzić, czy zawartość garnka nie robi się zbyt wysuszona. Można wtedy dolać trochę wody dla lepszej konsystencji.

W czasie gdy warzywa się duszą przygotowujemy rybę. Filety kroimy na mniejsze kawałki, solimy i odstawiamy na kilka minut. Następnie obtaczamy je w mleku (lub mleku z jajkiem) i mące. Można to zrobić dwukrotnie, wtedy rybka będzie miała grubszą "skórkę", ale raz również wystarczy. Tak przygotowane filety smażymy z obu stron na złoto-brązowo i układamy np. w naczyniu żaroodpornym.

Usmażone filety


Kiedy warzywa zmiękną, gorące układamy na filetach. Tak przygotowane danie odstawiamy na jakiś czas. Ryba po grecku najlepiej smakuje następnego dnia. Można ją jeść zarówno na zimno, jak i na ciepło, z chlebem, lub samą. Jest doskonała na obiad czy przekąskę, a nawet na śniadanie. Tak, tak, ja swoją rybkę zrobiłam wczoraj, a dziś zjedliśmy część na śniadanie. Myślę, że resztę spałaszujemy na obiad. Może i przygotowanie tego dania wymaga nieco więcej pracy, niż codziennego obiadu, ale warto. Sami zobaczcie...

Czy nie wygląda smakowicie? ;)