Pokazywanie postów oznaczonych etykietą impreza. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą impreza. Pokaż wszystkie posty

sobota, 30 lipca 2016

Puszysta pizza!

Podobną potrawę jedli już starożytni Grecy, ale to w 1889 r. w Neapolu powstała w formie znanej współcześnie. O co może chodzić? Właściwa odpowiedź jest tylko jedna. To przecież... pizza! Początkowo jej składnikami były pomidory, ser mozarella i bazylia, które reprezentują narodowe barwy Włoch - państwa, w którym powstała znana na całym świecie popularna margherita. Dziś można zamówić pizzę z niemal każdym składnikiem, ale najlepiej przygotować ją od podstaw w domu :) Wprawdzie przepis na pizzę gościł już na moim blogu, jednak ostatnio sporo eksperymentowałam z ciastem i postanowiłam podzielić się z Wami moim aktualnym przepisem. Bo kto nie lubi pizzy? Ja piekę ją w domu regularnie i lubię mieć w lodówce zagniecione ciasto na awaryjny obiad. Utarło się, że ciasto drożdżowe lubi wyrastać w cieple i to prawda. Jednak nie wszyscy może wiedzą, że równie dobrą, a w niektórych przypadkach nawet lepszą metodą, jest pozostawienie zagniecionego ciasta na dużo dłuższy czas, ale w chłodzie, np. w lodówce. Wyrastanie zajmuje wtedy około 12 godz. Ciasto można przygotować wieczorem, a upiec dopiero następnego dnia. W tym wypadku, im dłużej leżakuje, tym lepiej. Znakomite będzie nawet po 3 dniach, ale nie polecam przechowywania go dłużej. Zachęcam natomiast do wypróbowania mojego nowego przepisu na idealnie puszystą pizzę!

Pizza na puszystym cieście

porcja na 2 bardzo duże lub 5-6 mniejszych placków


Składniki na ciasto:
  • 800 g mąki pszennej (ja zazwyczaj używam zwykłej - typ 550,
    ale może być również chlebowa)
  • 60 g świeżych drożdży
  • 6 łyżek oleju lub oliwy (ja używam oliwy aromatyzowanej bazylią, suszonymi pomidorami i czosnkiem)
  • 500 ml letniej wody
  • 3 łyżeczki cukru
  • 1,5 łyżeczki soli

Składniki na sos:
  • 500 g pomidorowej passaty (dobrego przecieru pomidorowego)
  • 2-3 ząbki czosnku (opcjonalnie czosnek granulowany)
  • 2 łyżeczki suszonego oregano (może być również bazylia lub zioła prowansalskie)
  • sól, cukier do smaku
  • 1 łyżka oleju lub oliwy

Dodatki (ilość według zapotrzebowania):
  • tarta mozarella
  • ser typu camembert - pokrojony w plastry
  • salami - w plastrach
  • kiełbasa jałowcowa - pokrojona w plasterki
  • ananas - w kawałkach
  • papryka - pokrojona w paseczki
  • kilka pieczarek - pokrojonych w plasterki
  • inne ulubione dodatki takie jak, np. szynka, oliwki, pomidorki koktajlowe czy świeża mozarella
  • suszone oregano do posypania pizzy

Ciasto:
Drożdże wkruszamy do miseczki, dodajemy cukier i całość zalewamy 150 ml letniej wody. Mieszamy do rozpuszczenia i odstawiamy na 10 min do spienienia. W dużej misce łączymy mąkę, sól, olej i resztę letniej wody oraz zawartość miseczki z drożdżami. Mieszamy łyżką, a następnie wykładamy na stolnicę lub blat i zagniatamy, aż ciasto będzie jednolite i elastyczne. Powinno to trwać około 10 min. (Jeśli mamy mikser z hakiem, to można to zrobić z jego pomocą). Formujemy kulę. Miskę lekko natłuszczamy i umieszczamy w niej ciasto, które również lekko smarujemy oliwą. Szczelnie przykrywamy folią spożywczą, dociskając ją lekko do ciasta. Odstawiamy na 1,5-2 godz. w ciepłe miejsce bez przeciągów. (Ciasto możemy również wstawić do lodówki i upiec następnego dnia.)

Sos pomidorowy:
Czosnek siekamy bardzo drobno. W rondlu rozgrzewamy oliwę i wrzucamy czosnek. Dodajemy pomidorową passatę i oregano, a następnie odparowujemy do uzyskania gęstej konsystencji. Doprawiamy solą i cukrem. Odstawiamy do ostygnięcia.

Ciasto cd.
Gotowe ciasto powinno podwoić swoją pierwotną objętość. Wtedy możemy przystąpić do dzielenia go na porcje i pieczenia. Z podanej ilości składników wyjdą trzy duże, dwie bardzo duże, pulchne pizze lub 5-6 mniejszych (o średnicy około 23 cm). Na małe, jednoosobowe pizze potrzeba od 200 do 300 g surowego ciasta, w zależności od tego, jak grube spody chcemy uzyskać. Jeśli jednorazowo nie upieczemy całego przygotowanego ciasta, to należy przykryć je folią, tak jak do wyrastania i zużyć w ciągu 2-3 dni.

Pizza na pierwszym planie jest bardziej puszysta
i do jej przygotowania użyłam 300 g surowego ciasta.

Ta w tle jest o 100 g lżejsza i trochę cieńsza, ale równie smaczna :)

Formowanie i pieczenie pizzy:
Wyrośnięte ciasto dzielimy na porcje. Każdą z nich formujemy w kulkę i rozpłaszczamy dłońmi na stolnicy. Staramy się nie podsypywać mąką. Formujemy nieco wyższy brzeg i przekładamy na blachę do pieczenia wyłożoną papierem albo kamień do pieczenia pizzy. Na raz formujemy tylko tyle spodów, ile będziemy od razu piec. Resztę trzymamy w misce pod przykryciem z folii. (Mnie najwygodniej jest przygotowywać spody w taki sposób: na silikonowej stolnicy rozpłaszczam ciasto, przykrywam je papierem, dociskając, a następnie odwracam, odklejając ciasto od stolnicy i gotowy placek wraz z papierem układam na blaszce.) Gotowe spody smarujemy hojnie sosem i posypujemy tartą mozarellą. Obkładamy pozostałymi dodatkami. Najlepiej nie dodawać zbyt dużo mokrych składników, bo spód za bardzo nasiąknie i nie wypiecze się ładnie. Np. na pizzę o średnicy 23 cm powinny wystarczyć 2-3 pieczarki. Wierzch posypujemy lekko suszonym oregano i pieczemy w temp. 250 °C około 15 min. Podajemy od razu, w towarzystwie sosu pomidorowego.

Smacznego!

czwartek, 17 grudnia 2015

Ale piernik! (druga część przepisu)


Do świąt został tydzień. Pora wyciągnąć wałek i rozgrzać piekarnik, a dom znów wypełnią korzenne aromaty. Tak niedawno, bo pod koniec listopada pisałam o tym, że to już ostatni dzwonek, aby zrobić ciasto na piernik staropolski. Teraz, po minimum dwóch tygodniach leżakowania, najwyższy czas je upiec. Ale to za chwilę! Najpierw musimy je przynieść z piwnicy do domu lub wyjąć z lodówki i postawić w temperaturze pokojowej. Ciasto po tak długim kontakcie z niskimi temperaturami jest bowiem twarde i nie dałoby się go wałkować. Po minimum dobie w ciepłym pomieszczeniu mięknie i staje się idealnie plastyczne. Wtedy można z niego upiec blaty, które później smarujemy, np. powidłami i składamy w całość. Można również wycinać z niego wspaniałe pierniczki! Najważniejsze, by za pieczenie zabrać się wystarczająco wcześnie, ponieważ piernik staropolski jest jednym z nielicznych ciast, które staje się coraz lepsze z każdym dniem. Najlepszy jest po około 5-6 dniach od przełożenia. Od razu po upieczeniu może być trochę suchy, jednak obiecuję, że po kilku dniach stanie się mięciutki i pyszny. Należy też pamiętać, że lukrujemy go lub polewamy czekoladą najwcześniej dopiero na dzień przed podaniem. Jest to więc ciasto, które przygotowujemy etapami, ale zapewniam, że za każdym razem nie potrzebuje bardzo dużo naszej uwagi. A w sumie naprawdę niewielkim nakładem pracy zyskujemy 3-4 spore pierniki (lub całą górę pierniczków), które smakiem wynagrodzą długie oczekiwanie na skosztowanie.


Piernik staropolski

przepis na 3-4 podłużne, przekładane pierniki



Do piernika należy przygotować:

  • surowe ciasto z przepisu z 29 listopada 2015 r. (znajdziesz go tutaj)
  • 120 g migdałów
  • 150 g rodzynek (najlepiej jasnych i miękkich)
  • 500 g marcepanu
  • 600 g powideł śliwkowych


Do polewy i dekotacji:

(taka ilość polewy wystarczy na grube pokrycie 4 dużych pierników)

  • 200 g mlecznej czekolady
  • 200 g gorzkiej czekolady
  • 200 g słodkiej śmietanki 30%
  • 120 g dobrej jakości masła 82%
  • bakalie, np. siekane migdały


Pieczenie: Rodzynki i migdały siekamy, ale nie za drobno. Surowe ciasto dzielimy na trzy równe części. (Można się przy tym wspomóc wagą, ponieważ to naprawdę istotne, by blaty piernikowe były równe.) Do każdej z nich dodajemy po 1/3 bakalii i szybko zagniatamy. Przygotowujemy stolnicę lub blat, na którym będziemy wałkować ciasto. Najlepiej wychodzi to na silikonowej stolnicy, nie trzeba wtedy podsypywać mąką. Pierwszą część rozpłaszczamy dłońmi na prostokąt i przykrywamy arkuszem papieru do pieczenia (dzięki temu masa nie będzie kleiła się do wałka), a następnie wałkujemy, aż osiągnie wymiary 30x35 cm. (Wasze blaty piernikowe nie muszą mieć dokładnie takich samych wymiarów jak moje. Ważne, żeby wszystkie trzy były takie same.)

Surowe... i upieczone blaty piernikowe

Pieczemy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia w nagrzanym do 180 °C piekarniku przez 15 min. Sprawdzamy patyczkiem i jeśli jest suchy, wyjmujemy i studzimy. Z pozostałymi dwoma częściami surowego ciasta postępujemy tak samo.

Przekładanie: Marcepan dzielimy na dwie równe części. Jedną z nich wałkujemy na prostokąt odpowiadający wielkością blatom z ciasta. Pierwszy z nich układamy na płaskiej powierzchni. (Może to być blacha, na której wcześniej go piekliśmy lub np. duża deska do krojenia.) Wierzch smarujemy połową powideł. (Jeśli są bardzo gęste można je lekko podgrzać, wtedy łatwiej będzie rozsmarować.) Na tym układamy rozwałkowany marcepan i drugi blat, który smarujemy pozostałymi powidłami. Drugą część marcepanu wałkujemy tak samo jak pierwszą i układamy ją znów na warstwie powideł. Przykrywamy ostatnim blatem. Tym razem dobrze, by równy spód ciasta znalazł się na wierzchu. Gotowy piernik będzie wtedy równy i łatwiej będzie na nim rozprowadzić polewę.

Przełożone blaty przykrywamy papierem do pieczenia i zawijamy w lnianą lub bawełnianą ściereczkę. Układamy na nich blachę albo dużą deskę do krojenia i równomiernie obciążamy. (Można posłużyć się np. torebkami z mąką czy cukrem.) Taką konstrukcję odstawiamy na 12 do 24 godz. Nie trzeba chować jej do lodówki. Po tym czasie kroimy duży piernik na tyle części, ile chcemy mieć gotowych ciast. Ja przekrawam go wzdłuż na 4 części. (Brzegi można wyrównać, by gotowe pierniki ładniej wyglądały.) Teraz znów każdy z pierników owijamy w papier i ściereczkę, a następnie wszystkie chowamy do szczelnego pojemnika lub torebki foliowej. Odstawiamy w chłodne miejsce lub na dolną półkę lodówki na minimum 2-3 dni.



Polewa: W rondelku umieszczamy połamane na małe kawałki obie czekolady, pokrojone w kostkę masło oraz śmietankę i stawiamy na niewielkim ogniu. Podgrzewamy, aż całość się rozpuści i połączy, od czasu do czasu mieszając. Ciepłą polewą dekorujemy każdy z pierników. Jeśli w trakcie polewa nam za bardzo ostygnie, można ją szybko podgrzać, by znów stała się płynna. Trzeba jednak uważać, by nie zagrzać jej za bardzo, wtedy może się rozwarstwić! Na koniec posypujemy ciasta, np. posiekanymi migdałami lub orzechami.

Gotowe pierniki bardzo dobrze się przechowują i długo zachowują świeżość. W lodówce mogą czekać nawet 3 tygodnie. Należy jednak pamiętać, by lukrować czy polewać czekoladą tylko te, które zamierzamy podać. Udekorowane ciasta należy bowiem zjeść w ciągu 2-3 dni.




Wszystkiego najsmaczniejszego na święta i Nowy Rok życzy

Ewelina, www.ratunkuobiad.blogspot.com

niedziela, 6 grudnia 2015

Czekolada i pomarańcze

Jakie jest ulubione ciasto Polaków? Pewnie nie wszyscy, ale część z Was odpowie, że sernik. Tradycyjny, wiedeński jest obowiązkowym punktem w czasie rodzinnych świąt. Waszych też? A może w tym roku spróbujecie czegoś nowego? W moim domu sernik piekli wszyscy, a każdy na swój sposób. Tak się składa, że ja nie podzielałam ogólnego zachwytu sernikiem. Nigdy za nim nie przepadałam, ale nigdy też nie przestałam próbować. Całe szczęście, że serowa baza tego wypieku jest idealnym polem do eksperymentów i można nadawać jej najróżniejsze smaki. Boże Narodzenie od zawsze kojarzy mi się z aromatem pomarańczy, a że cytrusy doskonale smakują z czekoladą, pomyślałam, że warto dać temu duetowi szansę w połączeniu z serem. Właściwie to z serkiem mascarpone, bo muszę Wam się przyznać, że to trochę oszukany sernik, wcale nie z twarogu. Dzięki temu to naprawdę wspaniałe ciasto. Konsystencję ma wyjątkową, a smak przypomina jedne z moich ulubionych cukierków - trufle! Na dodatek jego przygotowanie jest dość proste i znacznie szybsze niż tradycyjnego sernika. Warto spróbować!

Oszukane miniserniczki czekoladowo-pomarańczowe

przepis na 12 foremek do babeczek


Potrzebujemy:
  • 100 ml słodkiej śmietanki 30%
  • 90 g czekolady o zawartości 70% kakao ze skórką pomarańczową (jeśli takiej nie macie, to należy przygotować zwykłą czekoladę 70% kakao i dodatkowo skórkę otartą z jednej pomarańczy)
  • 30 ml likieru pomarańczowego lub cytrynowego
  • 200 g serka mascarpone
  • 2 jajka
  • 70 g cukru trzcinowego dark muscovado
  • 20 g mąki ziemniaczanej

Śmietankę podgrzewamy na niewielkim ogniu, nie dopuszczając do zagotowania. Kiedy będzie gorąca, wsypujemy do niej połamaną na małe kawałki czekoladę. Odstawiamy na ok. 1 minutę, a następnie dokładnie mieszamy. Masa powinna stać się gładka i jednolita, wtedy dodajemy likier (oraz otartą skórkę pomarańczową, jeśli jej używamy) i łączymy. Lekko studzimy.

Serek mascarpone, jajka, cukier i mąkę krótko ubijamy mikserem, tylko do połączenia składników. Wlewamy letnią czekoladę ze śmietanką i całość znowu mieszamy - najlepiej już nie mikserem, ale łyżką lub szpatułką. Masa będzie płynna i tak ma być.

Jeśli do pieczenia używamy foremek silikonowych, nie trzeba ich w żaden sposób przygotowywać, a ciasto można wlać bezpośrednio do nich. Jednak jeśli używamy metalowej blachy do babeczek, należy ją najpierw bardzo delikatnie natłuścić, a denka wyłożyć papierem do pieczenia. Nie polecam natomiast używania papierowych papilotek do muffinów, które od wilgoci bardzo namiękną i nie utrzymają kształtu. Foremki napełniamy masą, pozostawiając ok. 1,5-centymetrowy margines i wkładamy do nagrzanego do 150 °C piekarnika. W zależności od tego, jakich foremek używamy, inny będzie również czas pieczenia. W silikonowych serniczki powinny być gotowe po upływie ok. 65 min, w metalowych ten czas może się wydłużyć do 70 min. Ciastka sprawdzamy patyczkiem, na którym po wyjęciu nie powinny zostać ślady surowego ciasta, może być jednak, a nawet powinien być wciąż wilgotny. Kiedy stwierdzimy, że serniczki są już upieczone, uchylamy wyłączony piekarnik i pozwalamy im wystygnąć. Nie wyciągamy od razu. Mimo że ciastka podczas pieczenia bardzo ładnie rosną, w fazie studzenia opadają. Nie należy się tym przejmować, taka ich uroda i wierzcie mi, nie ma to najmniejszego wpływu na smak :)



Po ostudzeniu mamy dwa wyjścia. Serniczki od razu wyjmujemy z foremek i podajemy np. z ulubionymi owocami, konfiturą czy bitą śmietaną z dodatkiem np. likieru pomarańczowego. Serwowane bezpośrednio po upieczeniu mają twardawą skorupkę oraz puszysty środek i rozpływają się w ustach, ale... Możemy też wstawić je na noc do lodówki i poczekać aż nabiorą całkiem innej tekstury. Serniczki, które odpoczywały w chłodzie, stają się bardzo kremowe i aksamitne. To wtedy zaczynają przypominać trufle, a aromat pomarańczy staje się bardziej intensywny. Mnie smakują obie wersje i Wam również polecam próbować i eksperymentować, bo - jak widać - nigdy nie wiadomo, kiedy posmakuje nam coś, na co wcześniej kręciliśmy nosem ;)


PS Jakiś czas temu dostałam słodką paczkę od BLOGmedia i Terravita i muszę przyznać, że trafili w 10! W przesyłce znalazłam rozmaite czekolady - zwykłe, z nadzieniem owocowym i miętowym, a także ze skórką pomarańczową i chrupkimi dodatkami - a wszystkie 70% kakao! Dla mnie rewelacja, bo bardzo lubię czekolady z dużą zawartością kakao, a te okazały się naprawdę super. Najbardziej mnie i mężowi przypadła do gustu cytrynowa, która okazała się przepyszna. Jednak nie byłabym sobą, gdybym wszystkie tak po prostu zjadła. Postanowiłam z nimi pokombinować i muszę przyznać, że czekolady świetnie sprawdzają się również w kuchni. Ta, której użyłam do serniczków, ze skórką pomarańczową, idealnie i bez żadnych problemów połączyła się ze śmietanką, a aromat cytrusów był wystarczająco wyczuwalny w gotowych wypiekach. Czego chcieć więcej?


PPS Dodam jeszcze, że nikt mi za reklamę nie płacił - nie musiał! Sama postanowiłam o tych czekoladach napisać parę słów i być może jeszcze się w moich wpisach pojawią, ponieważ uważam, że są naprawdę dobre ;)

Miłej niedzieli!

czwartek, 12 lutego 2015

Szybkie pączuszki dla wiecznie zabieganych

Tak, tak, to już dzisiaj. Na ten dzień czekam zdecydowanie bardziej niż na walentynki. Zwykle nie żałuję sobie wtedy słodkości i chyba nie ja jedna. Wśród wielu smakołyków, które królują wtedy na stołach, to pączki kojarzą się z tym dniem najbardziej i mają najdłuższą tradycję. Początkowo jednak wcale nie były one słodkie i raczej daleko było im do tych, znanych nam obecnie. Dawniej przygotowywano je z ciasta chlebowego, smażono w głębokim tłuszczu i okraszano słoniną. Miało być przede wszystkim tłusto. W końcu trzeba się było dobrze najeść przed nadchodzącym długim czasem postu. W XVI wieku pączki zaczęto przygotowywać na słodko, jednak nawet wtedy nie przypominały jeszcze dzisiejszych. Nadziewane były wówczas orzechami lub migdałami, ale nigdy wszystkie. Tylko do niektórych wkładano bakalie, a dla osoby, która na takie ciastko trafiła, była to wróżba pomyślności na całe życie. Również współcześnie z tłustym czwartkiem związany jest pewien przesąd. Podobno kto tego dnia nie zje ani jednego pączka, w całym roku spodziewać powinien się raczej niepowodzeń niż sukcesów. Pączki w znanej nam wszystkim formie zaczęły się pojawiać w XVIII wieku, a w XIX zadomowiły się już na dobre. Teraz niepodważalnym królem jest duży, okazały pączek z marmoladą różaną, polukrowany i posypany np. skórką pomarańczową. Ja wolę nie kusić losu i w tłusty czwartek pączka zawsze zjadam. Jednak nie zawsze takiego tradycyjnego, których przygotowanie jest dość pracochłonne. Dlatego też czasami trochę oszukuję i smażę ich szybszą, wręcz błyskawiczną wersję, na którą przepisem chętnie się dziś podzielę.

Pączuszki na serku homogenizowanym

porcja spora, ale zapewniam, że pączuszki znikają błyskawicznie ;)


Potrzebujemy:
  • 3 jajka
  • 300 g serka homogenizowanego (waniliowego)
  • 2 małe opakowania cukru waniliowego
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • szczyptę soli
  • 1,5 szklanki mąki pszennej
  • tłuszcz do smażenia (najlepiej smalec)
  • kawałek ziemniaka (opcjonalnie - można wrzucić do tłuszczu podczas smażenia, by tak szybko się nie palił)

W sporej misce dokładnie mieszamy jajka oraz serek. Następnie dodajemy cukier waniliowy, proszek do pieczenia, szczyptę soli i 1,5 szklanki mąki pszennej. Całość jeszcze raz dobrze mieszamy, aż ciasto nabierze jednolitej konsystencji. W szerokim rondlu rozgrzewamy tłuszcz i w gorącym (powinien mieć ok. 175-180 stopni Celsjusza) smażymy niewielkie porcje ciasta, nabierane natłuszczoną łyżką. Kiedy się ładnie zrumienią z obu stron, wyjmujemy pączuszki łyżką cedzakową i przekładamy na papierowy ręcznik, który wchłonie nadmiar tłuszczu. Przed podaniem posypujemy cukrem pudrem.


Jeśli mamy więcej czasu i ochotę by pączuszki były okrąglutkie, jest na to sposób. Musimy wtedy natłuścić dłonie, nakładać na nie porcję ciasta, delikatnie formować i dopiero smażyć. Ciastka będą wtedy ładniejsze, ale daję słowo, smakować będą również takie nieforemne! Może nawet bardziej, bo robią się prawie same ;)

Smacznego!

niedziela, 11 stycznia 2015

Łosoś à la MasterChef

Święta, święta i po świętach... Co ja mówię, już niemal połowa stycznia! Czas płynie tak szybko, jakby ktoś wcisnął przewijanie, a ja? Ja mam ochotę wcisnąć stop. Już kiedyś podobnie pisałam, wiem, ale teraz czuję, że tracę nad tym kontrolę. Wszystko dlatego, że zbliża się mój (i mojego narzeczonego ;)) wielki dzień. Termin w kościele zarezerwowany, sala na przyjęcie również, suknia kupiona, ale wciąż jest tak wiele do zrobienia. Zaczynam się stresować i obawiam się, że przez najbliższe trzy miesiące będę myślała tylko o tym, a co za tym idzie, będę Was zanudzała ślubną tematyką. Mam nadzieję, że mi wybaczycie ;) Jednak nie bójcie się, nie zamierzam zmieniać profilu bloga! To właśnie w kuchni mogę odpocząć od tego całego zamieszania. Na chwilę się zapomnieć i zrelaksować, a uwierzcie mi, momentami bardzo tego potrzebuję. Ślub to przede wszystkim wielkie szczęście i radość, ale wesele... Wesele to przede wszystkim mnóstwo planowania. Dlatego tym bardziej doceniam chwile, kiedy nie muszę myśleć o niczym innym, tylko o tym, co podam na kolację. Zwykle więcej frajdy daje mi improwizacja, jednak oglądając ostatnią edycję MasterChef'a, jeden z przepisów wyjątkowo mi się spodobał i wiedziałam, że muszę go wypróbować. Tym bardziej, że jego autorem jest znakomity Michel Roux. My zachwyciliśmy się tym daniem, więc dziś chciałam się nim podzielić również z Wami.

Łosoś z pieczarkami i koprem włoskim w ziołowym naleśniku i szybkim cieście francuskim

porcja dla 2 głodnych osób - danie obiadowe lub dla 4 - przystawka
(Michela Roux przygotowującego to danie można obejrzeć w tym odcinku)


Potrzebujemy:
  • ok. 500-600 g łososia (filet - w dwóch równych kawałkach)
  • 100 g bulwy kopru włoskiego
  • 100 g pieczarek
  • 50 g masła
  • 2 łyżki płynnej śmietanki (najlepiej 30-36%)
  • olej do smażenia (słonecznikowy lub z pestek winogron)
  • mąka do obtoczenia ryby (1 czubata łyżka powinna wystarczyć)
  • sok z 1/4 cytryny
  • 1 jajko
  • sól i pieprz

Dodatkowo (na ciasto):
  • 250 g mąki pszennej + trochę do podsypania
  • 250 g bardzo zimnego masła
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 125 ml bardzo zimnej wody

Oraz (na naleśniki):
  • 30 g mąki
  • 75 ml mleka
  • 1 jajko
  • po 1/2 małego pęczka koperku i natki pietruszki (w sumie 7-8 g)
  • sól i pieprz
  • 1 łyżka masła (najlepiej klarowanego)

Koper i pieczarki kroimy w drobną kostkę. Masło (25 g) rozpuszczamy w garnuszku o grubym dnie. Dodajemy koper i podsmażamy ok. 5 min. Następnie dodajemy pieczarki oraz sok z cytryny i smażymy do momentu odparowania wody, którą puściły pieczarki. Dodajemy kremówkę, gotujemy minutę i zdejmujemy z ognia. Doprawiamy solą i pieprzem. Odstawiamy do ostudzenia.

Przygotowujemy ciasto. Mąkę przesiewamy na stolnicę lub blat i tworzymy z niej niewielki kopczyk. Masło kroimy w kostkę i dodajemy je do mąki wraz z solą. Całość siekamy nożem (można też użyć przyrządu do kruchego ciasta), a następnie rozcieramy palcami (masochiści mogą najpierw schłodzić dłonie ;)) Stopniowo dodajemy wodę i szybko zagniatamy. Tworzymy kulę. Posypujemy blat lekko mąką i rozwałkowujemy ciasto na spory prostokąt (ok. 35-40 na 20 cm). Składamy boki do środka tak, aby utworzyły się trzy warstwy, przekręcamy o 90 stopni i znów wałkujemy na prostokąt o takich samych wymiarach. Ponownie składamy ciasto na trzy, przekręcamy i jeszcze raz wałkujemy na taki sam prostokąt. Owijamy ciasto w folię spożywczą i chowamy do lodówki na ok. 20-30 min. (lub na 10-15 min. do zamrażalnika).

W tym czasie przygotowujemy ciasto na naleśniki. Zioła drobno siekamy. Mąkę, połowę mleka i jajko mieszamy rózgą. Dolewamy resztę mleka, przelewamy przez sito i odstawiamy na 10 min. Do przygotowanego ciasta dodajemy zioła i smażymy na maśle dwa duże naleśniki, które przekładamy pergaminem, by się nie skleiły i odstawiamy na bok.

Wracamy do ciasta. Wyjmujemy je z lodówki i teraz czynność wałkowania, składania oraz przekręcania wykonujemy ponownie dwa razy. W sumie czterokrotnie składane i wałkowane ciasto znów odkładamy na 20-30 min. do lodówki.

Filety łososia myjemy i osuszamy papierowym ręcznikiem. Mąkę mieszamy z solą, a następnie obtaczamy w niej rybę. Na patelni rozgrzewamy masło (25 g) i olej (2 łyżki). Smażymy łososia (minutę z jednej strony i trochę krócej z drugiej), odkładamy na kratkę do ostygnięcia.

Na delikatnie posypanym mąką blacie rozwałkowujemy 40% schłodzonego ciasta na prostokąt o wymiarach ok. 30 na 15 cm (wymiary trzeba dopasować do wielkości filetów, musi zostać spory margines), nawijamy na wałek i przenosimy na wyłożoną pergaminem blachę do pieczenia. Na środku ciasta układamy jeden naleśnik, na tym 1/3 kopru i pieczarek, jeden filet z łososia, kolejną 1/3 nadzienia, drugi filet i resztę kopru z pieczarkami. Całość przykrywamy drugim naleśnikiem (brzegi dobrze jest podwinąć pod spód).


Resztę ciasta rozwałkowujemy na prostokąt o wymiarach ok. 35 na 20 cm (musi być odrobinę większy niż ten pierwszy), nawijamy go na wałek, rozwijamy nad rybą i dociskamy brzegi (ciasto musi zakrywać całą rybę wraz z nadzieniem i naleśnikami). Chowamy do lodówki na 20 min.

Piekarnik nagrzewamy do 200 stopni Celsjusza. Wyjmujemy schłodzonego łososia. Odcinamy nadmiarowe ciasto wokół nadzienia, wycinając kształt ryby i zostawiając ok. 2-3 cm obramowania dookoła (więcej przy głowie i ogonie jeśli chcemy zachować kształt ryby). Dociskamy brzegi, a całość smarujemy roztrzepanym jajkiem. Ostrym nożem delikatnie nacinamy ciasto tworząc na nim wzór łusek, głowy i ogona. Pieczemy w 200 stopniach przez 10 min., a następnie obniżamy temperaturę do 180 stopni i dopiekamy jeszcze 25 min.


Po upieczeniu delikatnie zsuwamy całość na półmisek. Serwujemy i kroimy po ok. 10 min. od wyjęcia z piekarnika. Podajemy z lampką białego wina.

Smacznego!

PS. Przepis jest pracochłonny, ale tak naprawdę dość prosty. Ciasto można wprawdzie zastąpić gotowym francuskim, ale wierzcie mi na słowo, warto się trochę potrudzić. Ciasto z tego przepisu jest delikatne, ładnie się rozwarstwia i wprost rozpływa się w ustach! Gorąco polecam :)

środa, 31 grudnia 2014

S jak... smakowity sylwester!

Mam nadzieję, że Święta minęły Wam równie spokojnie i radośnie jak mnie ;) Odwiedziliśmy obie nasze rodziny i najedliśmy się chyba na cały przyszły rok (słodkości na pewno!), a wróciliśmy raczej śpiący niż wypoczęci, ale co tam! Święta rządzą się swoimi prawami i kto by wtedy myślał o spaniu? ;) Na szczęście później był wspaniały weekend i wcale tak szybko nie trzeba było wracać na ziemię. Przed powrotem do pracy (na raptem dwa dni) zdążyliśmy jeszcze odpocząć i poleniuchować. A teraz? O, jak dobrze! Teraz znów wolne :D Dopiero w styczniu na dobre wracamy do pracy, więc póki co odpoczywania ciąg dalszy. Bardzo się z tego cieszę. Czuję, że potrzeba mi chwili wytchnienia, a jak już pewnie wiecie, doskonale wypoczywa mi się w kuchni. Oczywiście tylko wtedy, gdy nie robię czegoś niezmiernie skomplikowanego i w związku z tym muszę trzymać się jakiejś przydługiej receptury. Tego raczej nie lubię... Ale, ale! Jeśli chodzi o dzisiejszy przepis, to powstał on właśnie w taki wieczór, kiedy zaszyłam się sama w kuchni, odrzuciłam na bok wszelkie książki, zeszyty, karteluszki i dałam ponieść wyobraźni ;) Powstało wtedy coś pysznego, co idealnie sprawdzi się jako imprezowa przekąska zarówno na ciepło, jak i na zimno. Czy może być coś lepszego w ten ostatni dzień roku?

Drożdżowe babeczki z nadzieniem mięsno-pieczarkowym

składniki na 24 niewielkie babeczki
(użyłam standardowej formy na 12 muffinów)



Do przygotowania ciasta będziemy potrzebować:
  • 550 g mąki pszennej
  • 200 ml mleka
  • 100 g rozpuszczonego i ostudzonego masła min. 82%
  • 3 jajka
  • 50 g drożdży
  • 1 łyżeczkę cukru
  • 1/2 łyżeczki soli
  • dodatkowo 1 łyżkę masła do natłuszczenia formy

Do nadzienia:
  • 250 g pieczarek
  • 250 g mielonego mięsa (użyłam drobiowego)
  • 150 g kwaśnej śmietany
  • 100 ml mleka
  • 2 łyżeczki mąki pszennej
  • 1 łyżkę masła
  • sok z 1/4 cytryny
  • przyprawy: sól, biały pieprz, tymianek

Drożdże wkruszamy do miseczki, dodajemy cukier i 100 ml letniego mleka. Dokładnie mieszamy, dosypujemy 4 łyżki mąki (odejmujemy je z tych 550 g z listy składników) i znów mieszamy. Przykrywamy ściereczką, odstawiamy w ciepłe miejsce na ok. 15 min. Resztę mąki przesiewamy do dużej miski, dodajemy wyrośnięty rozczyn, jajka, pozostałe mleko, masło i sól. Mieszamy łyżką, a później zagniatamy na stolnicy/blacie przez kilka minut, aż ciasto przestanie się lepić i będzie ładnie odchodziło od ręki (raczej nie podsypujemy mąką). Wkładamy je z powrotem do miski, przykrywamy szczelnie folią spożywczą i odstawiamy w ciepłe miejsce na ok. 1,5-2 godz.

W tym czasie przygotowujemy farsz. Pieczarki kroimy w drobną kostkę i podsmażamy na rozpuszczonym maśle. Skrapiamy sokiem z cytryny, a kiedy puszczą sok, dodajemy mięso i dokładnie mieszamy, by nie pozostały większe kawałki (zbitki). Smażymy jeszcze ok. 5 min., a następnie dodajemy śmietanę, rozprowadzoną w mleku mąkę i przyprawy. Sos zagotowujemy i jeśli jest zbyt rzadki, chwilę odparowujemy. Jeśli natomiast zgęstnieje za bardzo, dolewamy trochę mleka. Próbujemy i w razie potrzeby doprawiamy. Studzimy.

Metalową formę do muffinów natłuszczamy. Wyrośnięte ciasto wałkujemy na ok. 1 cm grubości (może też być ciut cieniej). Wykrawamy z niego krążki o ok. 9 cm średnicy, którymi wylepiamy zagłębienia na babeczki (nie trzeba dociskać do samego spodu). Każdą miseczkę z ciasta napełniamy po brzegi ostudzonym farszem.

Ready... Steady... Bake!

Pieczemy w nagrzanym do 180 stopni piekarniku przez ok. 25 min. (babeczki powinny być już wtedy ładnie zrumienione). Wyjmujemy i studzimy. Podajemy na ciepło lub zimno, chociaż moim zdaniem najlepiej smakują takie prosto z piekarnika :)

Smacznego...
...i szczęśliwego Nowego Roku!

PS. Ja formę do muffinów mam niestety tylko jedną, więc babeczki piekłam w dwóch turach. Wcale im to nie zaszkodziło, ale jeśli Wy macie dwie takie same formy, to na pewno będzie łatwiej i szybciej ;)

PPS. Jeśli macie ochotę, przed pieczeniem, babeczki możecie posypać tartym żółtym serem.

PPPS. Warta wypróbowania jest także wersja ze zrumienioną kiełbasą jałowcową zamiast mielonego mięsa.

czwartek, 20 lutego 2014

Owsiane, wilgotne muffinki z wiśniowym środkiem

Naszło mnie ostatnio na muffinki. Tak, wiem, że miało być dietetycznie. Tak, wiem, że one tylko stwarzają pozory dietetycznych. Tak, wiem, że nie tak dawno było ciacho. Tak, wiem to wszystko, ale co z tego? No co? Jak ja miałam taką wielką chęć, by coś upiec. I to nie byle co, ale koniecznie muffinki. No i co? No i upiekłam :) I wyszły rewelacyjne! Mięciutkie, pulchne, wilgotne, ze zdrowym zamiennikiem kruszonki i wspaniałym, wiśniowym środkiem. Nieeeeebo w gębie! Spróbujcie koniecznie :)

Owsiane muffinki z wiśniowym środkiem i moją zdrowszą wersją kruszonki

(porcja na 16 niewielkich babeczek)



Będziemy potrzebować:
  • 1 szkl. płatków owsianych
  • 1 szkl. otrąb owsianych
  • 1 szkl. mąki pszennej
  • 1/2 szkl. wiórków kokosowych
  • 1/2 szkl. brązowego cukru demerara (jeśli chcielibyście użyć białego, to należy dodać go mniej, ok. 1/3 szkl.)
  • 3/4 szkl. mleka
  • 1/2 szkl. oleju
  • 2 jajka
  • 2 łyżeczki sody oczyszczonej

Dodatkowo:
  • dżem wiśniowy do nadziania babeczek (ja użyłam domowego) - dobrze jest używać dżemu z dużą ilością owoców, a małą ilością galaretki, np. mój domowy dżem został w środku babeczek, natomiast kupny (który owoce miał zatopione w sporej ilości galaretki) "uciekał" górą i bokami
  • pestki dyni i ziarna słonecznika zamiast kruszonki

Muffinki przygotowuje się bardzo prosto. Tak prosto, że prościej chyba się nie da. Mąkę, otręby, płatki, wiórki, cukier, sodę, jajka, mleko oraz olej mieszamy w dużej misce widelcem na w miarę jednolitą masę i... To jest z grubsza koniec pracy. Teraz pozostało już tylko napełnić foremki. Metalową formę wykładamy papilotkami lub natłuszczamy i posypujemy otrębami. Do każdej foremki wlewamy płaską łyżkę ciasta, na środku układamy czubatą łyżeczkę dżemu i przykrywamy kolejną łyżką ciasta. Foremki powinny być wypełnione co najmniej w 3/4 wysokości lub nawet trochę bardziej. Wierzch posypujemy uprażonymi na suchej patelni ziarnami słonecznika i pestkami dyni. Pieczemy 25 min. w nagrzanym do 180 stopni piekarniku, aż ładnie się zrumienią. Wszystko :)





Prawda, że smakowite? :)

sobota, 18 stycznia 2014

Blok czekoladowy z mleka granulowanego z mnóstwem herbatników

Dziś dalszy ciąg słodkości. Ja mogę się już jedynie oblizywać, patrząc na zdjęcia, bo ten blok czekoladowy przygotowałam dla nas na Sylwestra i pozostało jedynie słodkie wspomnienie. Wam jednak mogę go serdecznie polecić. Jest absolutnie pyszny i bardzo słodki. Dla mnie to kolejna wycieczka do przeszłości. Zarówno prezentowane poprzednio wafelki, jak i ten blok czekoladowy wspominam bardzo miło z czasów dzieciństwa. Kiedyś, kiedyś, dawno temu można go było kupić w tzw. społemach na wagę. Przygotowywała go również moja mama w domu i wtedy to była prawdziwa rozpusta. Rodowód tego smakołyku sięga zapewne jeszcze dalej. To był taki domowy odpowiednik czekolady, której w sklepach nie można było kupić. Były dostępne jedynie wyroby czekoladopodobne, które naprawdę nie smakowały dobrze. Za to taki blok czekoladowy... Mmmm! Pycha :) Teraz czekolada jest już powszechnie dostępna i także z niej można wyczarować nieco zbliżony smakołyk. Zbliżony formą, ale nie smakiem. Ja wypróbowałam przepis na blok czekoladowy z prawdziwej czekolady już prawie rok temu, na walentynki (przepis tutaj). Wyszedł naprawdę super, ale to jednak coś zupełnie innego i od tamtego czasu co trochę przypominało mi się o tym drugim sposobie na blok. Wreszcie stwierdziłam, że muszę go przygotować! Robi się go szybko i prosto. Nie stwarza zbyt wielu problemów i wcale nie jest konieczne miałkie pełnotłuste mleko w proszku, które niestety ciężko dostać (przynajmniej u mnie). Mój blok czekoladowy przygotowałam z odtłuszczonego mleka granulowanego i też wyszedł. Przy jedzeniu tych granulek wcale się nie wyczuwa. Jeśli się dokładnie przyjrzeć, to można zauważyć delikatne jaśniejsze kropeczki, ale zapewniam, że w niczym one nie przeszkadzają. A smak? To było to! Spróbujcie sami :)

Blok czekoladowy z mleka granulowanego z herbatnikami

(porcja na keksówkę o wymiarach ok. 22x9 cm)



Należy przygotować:
  • 250 g masła
  • 1/2 szklanki wody + 2 łyżki
  • 6 łyżek naturalnego kakao
  • 1 szklankę cukru
  • 4 szklanki granulowanego, odtłuszczonego mleka w proszku
  • 200 g zwykłych herbatników

W garnuszku na niewielkim ogniu umieszczamy masło (najlepiej w małych kawałkach), cukier, kakao i 1/2 szklanki wody. Mieszamy i czekamy aż masa będzie płynna i jednolita, a cukier się dokładnie rozpuści. Nie zagotowujemy! Trzymamy na ogniu tylko do czasu, kiedy całość będzie płynna. Do ciepłej mikstury dodajemy po szklance granulowane mleko, a na koniec wkruszamy herbatniki. Dobrze, jeśli kawałki są różnej wielkości, mniejsze i większe, ale nie rozdrabniamy ciastek za bardzo. Całość delikatnie, ale dokładnie mieszamy i przekładamy do wyłożonej papierem do pieczenia formy (kształt może być dowolny). Najpierw nakładamy trochę i wciskamy tak, by masa dobrze wypełniła brzegi. Następnie dokładamy resztę i dociskamy, aby nie zostały w bloku bańki powietrza. Najlepiej zrobić to dłońmi lub pomóc sobie wystającym z formy papierem. Kiedy masa ostygnie, wstawiamy całość do lodówki na minimum 4 godz., a najlepiej na całą noc. Kroimy na plasterki i zajadamy ze smakiem :) Prawda, że proste?

Do masy czekoladowej możemy oczywiście
dodać ulubione bakalie, pianki marshmallow lub suche wafle.
Ja jednak najbardziej lubię wersję z samymi herbatnikami,
bo właśnie taka kojarzy mi się z dzieciństwem :)

PS. Jaka forma będzie najlepsza do przygotowania bloku? Oczywiście tradycyjna metalowa, szklana lub ceramiczna, a na pewno taka, która zachowuje kształt podczas wciskania w nią masy czekoladowej. Ja dysponuję niestety tylko formą silikonową i też jakoś sobie poradziłam, ale używając takiej formy trzeba kontrolować jej kształt. Silikon jest miękki, więc po naszym ugniataniu na pewno się zdeformuje i zamiast ładnego trapezu lub prostokąta otrzymamy raczej beczułkowaty kształt. Wystarczy jednak na sam koniec (po upchnięciu całej masy) ukształtować boki formy dłońmi, a na pewno uzyskamy pożądany wygląd bloku. Mnie się udało :)

Miłego weekendu!

sobota, 11 stycznia 2014

Domowe wafelki kokosowo-krówkowe

Początkowo wcale nie zamierzałam dodawać tego przepisu, bo wydawał mi się zbyt prosty. Banalny nawet. Poza tym myślałam, że wszyscy już dobrze go znają i każdy robi go po swojemu. Jednak przekonałam się, że wcale tak nie jest. Na moim facebook’owym profilu dodałam zdjęcie tylko jednego wafelka w towarzystwie filiżanki dobrej herbaty i okazało się, że wzbudził zainteresowanie :) Dla mnie to powrót do dzieciństwa i dla wielu z Was pewnie też. Czasami warto sobie takie smaki z dawnych lat przypomnieć. Dlatego, mimo wszystko, przepis postanowiłam zamieścić na blogu. Może Wam posłużyć jako inspiracja, by samemu stworzyć takie domowe smakołyki. Masa do wafelków przyjmie prawie każdy smak, jaki tylko sobie wymyślicie, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Ja proponuję dwa smaki. Tradycyjną krówkę i masę śmietankową z wiórkami kokosowymi. Wafelki można przygotować przekładając je nadzieniami naprzemiennie, tak jak ja to zrobiłam lub zrobić wafelki w dwóch różnych smakach. Robi się je szybko i przyjemnie. Tak naprawdę, to ich przygotowanie sprawiło mi niezłą frajdę :) No to co? Miłej zabawy!

Domowe wafelki z masą z mleka w proszku i kremem krówkowym
(duuużo wafelków)



Potrzebujemy:
  • opakowanie suchych wafli (moje nazywały się „andruty” i było ich dokładnie 25 g)
  • 200 g bardzo miękkiego masła + 200 g masła o dowolnej temperaturze
  • puszka masy krówkowej/kajmakowej lub ugotowanego słodzonego mleka zagęszczonego – ok. 500 g (ja użyłam naturalnej masy krówkowej Gostynia, ale można poeksperymentować z różnymi smakami)
  • ½ szklanki mleka
  • ½ szklanki cukru (lub więcej, jeśli ktoś lubi bardzo słodkie)
  • 3 szklanki mleka w proszku (ja użyłam granulowanego odtłuszczonego, bo tylko takie dostałam, ale nie miałam z nim żadnych problemów)
  • 2 szklanki wiórków kokosowych

Dodatkowo:
  • jeśli wafli nie kupiliśmy w tzw. „sreberku”, to będziemy również potrzebować spory kawałek folii aluminiowej do owinięcia całości

200 g miękkiego masła miksujemy na puch, a następnie, ciągle miksując, po 1-2 łyżki dodajemy masę krówkową/kajmakową. Gotowy krem krówkowy odstawiamy w chłodne miejsce.

Pozostałe masło wraz z mlekiem i cukrem umieszczamy w sporym rondelku i rozpuszczamy. Nie gotujemy, a czekamy tylko, aż całość będzie płynna. Do wciąż ciepłego, ale nie gorącego płynu dodajemy po szklance granulowane mleko i wiórki kokosowe. Dokładnie mieszamy i zostawiamy do lekkiego przestudzenia.

Pierwszy wafel smarujemy ostudzoną (może być lekko ciepła, bo inaczej zgęstnieje za bardzo, ale nie bardzo gorąca, bo wafle wtedy bardzo zmiękną) masą kokosową, przykrywamy następnym i smarujemy krówką. Kolejny wafel układamy na płaskiej powierzchni, smarujemy masą kokosową i dopiero układamy na kremie krówkowym. Jeśli będziemy chcieli rozsmarować masę kokosową na już ułożonym na pozostałych waflu, to krówka będzie się wyciskać (ten krem przed włożeniem schłodzeniem jest zbyt miękki i delikatny, dopiero w lodówce twardnieje). Odwrotnie nie ma takiego problemu. Postępujemy tak do momentu, kiedy zostanie nam ostatni wafel, którego oczywiście już nie smarujemy.

Całość owijamy w folię aluminiową i chowamy do lodówki co najmniej na 2 godz. Ja zwykle chłodzę wafle całą noc. Dobrze jest też całość obciążyć. Zwykle kładę wafle na jednej desce, przykrywam drugą i kładę na niej na płasko 2 litrowe kartony mleka. Dzięki temu wafle dobrze się sklejają i mają ładny kształt. Na koniec kroimy całość ostrym nożem na mniejsze porcje. Np. w prostokąciki, kwadraty lub trójkąty. Przechowujemy w lodówce przez kilka dni (myślę, że maksymalnie do tygodnia, ale tyle raczej nie wytrzymają), najlepiej przykryte, bo inaczej mogą trochę obsychać.

Pyszne wafelki, choinka w tle, dobra herbatka
i można leniuchować :) Mamy przecież weekend :D

PS. Niby prosty przepis, ale było, tyle rzeczy, o których po prostu musiałam wspomnieć, że zrobił się z tego całkiem długi wpis. Mimo to zachęcam do wypróbowania przepisu, ponieważ nie stwarza on większych problemów, a wafelków wychodzi naprawdę sporo i to bardzo smacznych :) Może nie są najzdrowsze (tak, tak, cukier, masło, krówka, po prostu bomba kaloryczna), ale przynajmniej wiemy, czym nasze wafle przekładamy. Kupne tej zalety już nie mają. Poza tym to doskonała propozycja na imprezę zarówno dla starszych, jak i młodszych gości. Dużo na raz nie da się ich zjeść, bo są naprawdę sycące, ale to raczej kolejna ich zaleta :)

Polecam serdecznie!

niedziela, 2 czerwca 2013

2w1 czyli pizza pieróg

Ja i P. uwielbiamy pizzę. Obydwoje jesteśmy także wielkimi miłośnikami pierogów. Wczorajszy Dzień Dziecka świętowaliśmy więc z udziałem pysznej, domowej i pełnoziarnistej calzone :) Może to nic odkrywczego, ale ja robiłam ją w domu po raz pierwszy. Trochę martwiłam się o to, czy wyjdzie i jak będzie smakowała, ale okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Pizzowe pierogi wyszły dość ładne i zgrabne, a do tego sycące. Wydawało mi się, że po dwa na pewno damy radę zjeść, ale już po jednym byliśmy najedzeni. Na szczęście nie mam tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki temu dziś również mogliśmy delektować się smacznym obiadkiem, a jutro zabierzemy po jednym pierogu do pracy. Natomiast jeśli chodzi o samo ciasto, to postanowiłam trochę poeksperymentować. Sporo ostatnio o tym czytałam i zamiast zrobić moje tradycyjne ciasto na pizzę, nieco je zmodyfikowałam. Mianowicie dodałam do niego jajko i pominęłam mleko (zamiast niego użyłam po prostu więcej wody). Efekt? Tak przygotowane ciasto jest bardziej kruche i w moim odczuciu do calzone sprawdza się wręcz rewelacyjnie :) Jeszcze jedną innowacją, było dla mnie użycie drożdży instant. Zawsze używałam świeżych, jednak tym razem zapomniałam o nich na zakupach i gdy już myślałam, że nici z planowanego obiadu, znalazłam w szufladzie te sproszkowane. Ciasto wyrosło na nich, a później upiekło się bardzo ładnie, zupełnie tak samo, jak to na świeżych. Jedyną różnicą, którą zauważyłam był brak intensywnego drożdżowego zapachu. Gotowa pizza nie ma również charakterystycznego, drożdżowego posmaku. Niektórzy tego nie lubią i wtedy będzie to na pewno plus. Mnie ten zapach i smak nie przeszkadza, a nawet go lubię. Muszę jednak przyznać, że drożdże instant nie zawiodły i na pewno do nich wrócę. Podsumowując, calzone wyszła przepyszna. W prawdzie jest to nieco bardziej pracochłonna wersja pizzy, ale godna polecenia. Zobaczcie sami.

Pełnoziarnista calzone z kiełbasą

przepis na 8 sporych pierogów



Będziemy potrzebować:
  • 2,5 szkl. pełnoziarnistej mąki pszennej
  • 1,5 szkl. mąki pszennej
  • 1 jajo
  • 1 szkl. ciepłej wody
  • 6 łyżek oliwy lub oleju + trochę do posmarowania miski i gotowych pierogów
  • 8 g drożdży instant

Dodatkowo:
  • 200 g koncentratu pomidorowego
  • ok. 150-200 g tartego żółtego sera
  • mały pęczek natki pietruszki
  • 1 niewielką paprykę
  • garść oliwek
  • 2 garści krojonego ananasa z puszki
  • sporą laskę kiełbasy
  • przyprawy: sól, pieprz, 1 łyżeczkę cukru

Wszystkie składniki na ciasto umieszczamy w sporej misce, mieszamy drewnianą łyżką, a po chwili wyciągamy masę na blat/stolnicę i zagniatamy elastyczne ciasto. Miskę delikatnie natłuszczamy, przekładamy do niej ciasto, przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce. Czekamy aż co najmniej podwoi lub potroi swoją objętość. W tym czasie przygotowujemy składniki do nadzienia i sos. Natkę pietruszki siekamy drobno i łączymy z koncentratem oraz 3-4 łyżkami wody. Dodajemy pieprz, sól i cukier, mieszamy. Paprykę kroimy w kostkę, oliwki w plasterki. Jeśli ananasa mamy w plastrach, to kroimy go na mniejsze części. Kiełbasę kroimy w półplasterki lub kostkę i podsmażamy na patelni do zrumienienia. Gdy ciasto wyrośnie, dzielimy je na 8 równych części. Każdą rozwałkowujemy w owal o grubości ok. 5 mm. Połowę każdego owalu smarujemy sosem (zostawiając ok. 1 cm brzegu) oraz posypujemy serem. Na ser nakładamy wybrane dodatki (ja zrobiłam calzone w dwóch wersjach: kiełbasa, papryka, oliwki i kiełbasa, papryka, ananas) i dokładnie zlepiamy brzegi (tak samo jak w przypadku zwykłych pierogów). Powstały brzeg możemy jeszcze zawinąć do środka lub zrobić z niego falbankę. Jak kto lubi, jak kto umie. Myślę, że mnie, jak na pierwszy raz, wyszło to całkiem nieźle (miejscami tylko przedziurawiłam ciasto paznokciami, ale to akurat nie wpłynęło na smak dania ;)). Tak przygotowane pierogi można jeszcze posmarować delikatnie oliwą (lub rozmąconym jajkiem). Calzone pieczemy do zrumienienia, czyli 20-25 min. w 200 stopniach. Podajemy same, z ulubionymi sosami lub keczupem.



Wygląda apetycznie, prawda? ;)

Smacznego!

PS. Mała rada dla tych, którzy calzone będą robić po raz pierwszy. Rozwałkowany placek na pieróg dobrze jest ułożyć sobie od razu na papierze do pieczenia. Gdy już nałożymy na niego wszystkie składniki i zlepimy, może być nam ciężko go przenieść. Nasze calzone podczas przenoszenia na pewno stracą ładny kształt lub, co gorsza, mogą się nawet rozpaść, a tego przecież nie chcemy ;)

niedziela, 28 kwietnia 2013

Lekka sałatka z miodowym dressingiem

Przyszła wiosna, a z nią ochota na świeże warzywa i owoce. Dlatego moje urodzinowe menu po prostu musiało składać się między innymi z sałatki. Tego dnia stanowiła doskonały dodatek do delikatnego mięska i pieczonych ziemniaczków, jednak dzień później świetnie sprawdziła się jako lunch do pracy. Sałatka, którą chcę dzisiaj Wam przedstawić jest bardzo kolorowa i bardzo smaczna, a do tego jest po prostu bombą witaminową. Po długiej i męczącej zimie chyba wszystkim tego brakowało, dlatego z przyjemnością przedstawiam...

Sałatkę z pomarańczami i granatem oraz miodowym dressingiem

duża porcja (jako dodatek obiadowy dla ok. 8 głodnych osób)



Należy przygotować:
  • 100 g rukoli
  • 100 g roszponki
  • 6 niewielkich pomarańczy
  • 2 granaty
  • 2 łyżki płynnego miodu
  • 1 łyżka soku z cytryny
  • 1 łyżka sosu chili (ja użyłam czarnego sosu Tao-Tao)
  • 4 łyżki oliwy z oliwek (najlepiej typu virgin)
  • ok. 6-8 łyżek wody mineralnej niegazowanej

Rukolę i roszponkę myjemy i zostawiamy do ocieknięcia. Pomarańcze filetujemy, a granaty przekrawamy na ćwiartki i wyciągamy cały miąższ (uważając przy tym, żeby się nie opryskać, ponieważ granaty posiadają bardzo silny barwnik i plamy ciężko sprać). Rukolę, roszponkę, cząstki pomarańczy oraz nasiona granatu umieszczamy w dużej misce i przygotowujemy sos. Wszystkie składniki sosu (miód, sok z cytryny, sos chili, oliwę oraz wodę) umieszczamy w szklance lub najlepiej zakręcanym pojemniczku (np. w słoiku) i dokładnie mieszamy (wstrząsamy słoiczkiem). Sałatkę polewamy dressingiem tuż przed podaniem.


Sałatka ma piękne kolory i świetnie prezentuje się na stole.
W tle możecie zobaczyć do czego ją przygotowałam.
Przepis na to mięsko już wkrótce na blogu.

Miłej niedzieli!

piątek, 8 lutego 2013

Domowe niby hot-dogi

Na pewno są niebanalne. My mówimy na nie „nasze hot-dogi” i chociaż do tradycyjnych hot-dogów wcale nie jest im tak blisko, ja je uwielbiam. Te „nasze hot-dogi” to nic innego, jak parówki owinięte w naleśnik. Podane na ciepło i z sosami. Pewnie sobie teraz myślicie: „Parówki, bleee”. Jestem przekonana, że sporo osób nasłuchało się o tym, jakie to parówki są niedobre i stara się ich unikać. Ja jednak bardzo je lubię i od czasu do czasu zjadam ze smakiem. Zwracam natomiast dużą uwagę na skład. Ostatnio udało mi się dostać parówki z zawartością 90% mięsa! Niejedna „szynka” mogłaby pozazdrościć składu tym parówkom. Nie kupuję natomiast takich, gdzie zawartość mięsa jest niższa niż 70%. Dlatego nie dajmy się zwariować. Ja z parówek nie zamierzam rezygnować.

Nasze hot-dogi

dla jednej bardzo i jednej trochę mniej głodnej osoby



Będziemy potrzebować:
  • 5 parówek
  • 5 naleśników (tutaj znajdziecie przykładowy przepis)
  • sos czosnkowy
  • keczup
  • pikantny żółty ser w plasterkach (opcjonalnie)
Z ulubionego przepisu smażymy nie bardzo cienkie naleśniki. W tym czasie gotujemy parówki (ewentualnie możemy podgrzać je w mikrofalówce). Po środku naleśnika układamy plasterek żółtego sera, a na nim gorącą parówkę. Polewamy ulubionymi sosami, ale tak by z jednego brzegu zostawić trochę miejsca. Ten wolny brzeg zaginamy, a później całość zwijamy dookoła parówki. Tym sposobem podczas jedzenia „hot-doga” sosy nie będą wyciskały się od spodu, a my unikniemy plam na ubraniu. Sosy można oczywiście przygotować samemu, ale dziś podaję wersję ekspresową. Podajemy na ciepło np. w towarzystwie kiszonych ogóreczków, pomidorów czy innych warzyw. Jeśli do środka włożyliśmy ser, można całość podpiec przez ok. 1 min. w mikrofali, żeby serek się rozpuścił. Mniam. Taki domowy fast-food :)




Smacznego!